Выбрать главу

Głos wzniósł się jeszcze, zadźwięczał jak dzwon, potem wzniósł się znowu. W kanale orkiestry struny skrzypiec strzelały jedna po drugiej.

Jeszcze wyżej, i zadygotały kryształy żyrandola. W barze salwą wypaliły korki szampana. Kostki lodu w wiaderku zadzwoniły i rozpadły się. Stojące rzędem kieliszki dołączyły do chóru, zmętniały na brzegach i eksplodowały niczym grządka samobójczych kwiatów.

Wibracje i echa wywoływały dziwne skutki. W garderobie numer trzy rozpuściła się szminka. Pękły lustra, milionami rozbitych odbić wypełniając salę baletu.

Wznosił się kurz, spadały owady. W kamieniach murów gmachu Opery maleńkie cząsteczki kwarcu zatańczyły przez moment…

Potem zapadła cisza, zakłócana tylko z rzadka stukiem czy brzękiem.

Niania uśmiechnęła się szeroko.

— No — rzekła. — Teraz opera się skończyła.

Salzella otworzył oczy.

Scena była pusta i ciemna, a równocześnie zalana światłem. Inaczej mówiąc, potężny bezcieniowy blask padał z jakiegoś niewidocznego źródła, jednak oprócz samego Salzelli nie miał czego oświetlać.

W oddali zabrzmiały kroki. Idący nie spieszył się, ale gdy w końcu wstąpił w to płynne światło wokół Salzelli, jakby stanął w płomieniach.

Nosił się na czerwono: czerwony kostium z koronką, czerwone buty z rubinowymi klamrami, kapelusz z szerokim rondem, także czerwony i ozdobiony wielkim czerwonym piórem. Podpierał się nawet długą czerwoną laską strojną w czerwone wstążki. Ale jak na kogoś, kto zadał sobie tyle trudu w doborze kostiumu, okazał wyjątkową niedbałość w kwestii maski. Był to prymitywny wizerunek czaszki, jaki można kupić w przyteatralnym sklepiku — Salzella zauważył nawet sznurek.

— Gdzie wszyscy poszli? — zapytał. Przykre wspomnienia z niedawnych chwil zaczynały wynurzać się z głębin umysłu. Chwilowo nie potrafił sobie przypomnieć wszystkiego, ale nie wyglądało to dobrze.

Przybysz milczał.

— Gdzie jest orkiestra? Co się stało z publicznością?

Wysoki osobnik w czerwieni ledwie dostrzegalnie wzruszył ramionami.

Salzella zaczął zauważać inne szczegóły. To, co uznał za scenę, chrzęściło pod nogami jak żwir. Sufit znajdował się bardzo daleko w górze, może tak daleko, jak to tylko możliwe; pokrywały go zimne, ostre świetlne punkty.

— Zadałem ci pytanie!

WŁAŚCIWIE NAWET TRZY PYTANIA.

Słowa zabrzmiały po wewnętrznej stronie uszu Salzelli, bez najlżejszej sugestii, że musiały pokonać drogę zwykłego dźwięku.

— Nie odpowiedziałeś!

PEWNE KWESTIE MUSISZ SAM ROZSTRZYGNĄĆ. A WIERZ MI, TO WŁAŚNIE JEDNA Z NICH.

— Kim jesteś? Na pewno nie należysz do zespołu! Zdejmij tę maskę!

JAK SOBIE ŻYCZYSZ. LUBIĘ SIĘ WCZUWAĆ W ROLĘ.

Przybysz zdjął maskę.

— A teraz zdejmij tę drugą! — zażądał Salzella. Lodowate palce lęku sięgnęły mu do serca.

Śmierć dotknął zamaskowanego przycisku na kiju. Wyskoczyło ostrze tak cienkie, że aż przezroczyste. Krawędź migotała błękitem, gdy rozcinało molekuły powietrza na pojedyncze atomy.

NO CÓŻ, powiedział, wznosząc kosę. PRZYZNAM, ŻE TU MNIE MASZ.

W piwnicach było ciemno, ale niania Ogg wędrowała samotnie przez tajemnicze jaskinie pod Lancre, a także nocą przez las w towarzystwie babci Weatherwax. W nikim z Oggów ciemność nie mogła budzić lęku.

Zapaliła zapałkę.

— Greebo?

Przez długie godziny ludzie chodzili tędy tam i z powrotem i ciemność nie była już tajemnicza. Ludzie musieli choćby wynieść stąd wszystkie pieniądze. Aż do końca opery było w tych piwnicach coś niezwykłego. Teraz stały się tylko… no… wilgotnymi pomieszczeniami pod ziemią. Coś, co tu żyło, przeniosło się gdzie indziej.

Pod stopą zagrzechotał kawałek glinianego naczynia.

Sapnęła i przyklęknęła na jedno kolano. Ziemię pokrywało rozchlapane błoto i szczątki doniczek. Tu i tam, wyrwane i połamane, leżały martwe gałązki.

Tylko dureń mógłby pod ziemią wtykać kawałki drewna w błoto i liczyć, że coś wyrośnie.

Podniosła jedną gałązkę i powąchała ostrożnie. Pachniała błotem. I niczym więcej.

Chciałaby wiedzieć, jak to zrobił. Zawodowe zainteresowanie, oczywiście, nic więcej. Rozumiała też, że nigdy się nie dowie. Walter był teraz człowiekiem zapracowanym, działającym w pełnym świetle. A żeby coś się zaczęło, coś innego musi się skończyć.

— Wszyscy nosimy maski, takie albo inne — oświadczyła, zwracając się do wilgotnego powietrza. — Nie ma sensu teraz wszystkiego wywracać…

Dyliżans odjeżdżał dopiero o siódmej rano. Według standardów Lancre, było to prawie południe. Czarownice zjawiły się wcześnie.

— Miałam nadzieję, że kupię jakieś pamiątki — powiedziała niania, tupiąc głośno, by się rozgrzać: — Dla dzieciaków.

— Nie ma czasu — odparła babcia Weatherwax.

— To zresztą bez znaczenia, bo i tak nie mam już pieniędzy na kupowanie — mówiła dalej niania.

— Nie moja wina, że wszystko przehulałaś.

— Nie przypominam sobie ani jednej okazji do hulania.

— Pieniądze są użyteczne tylko dzięki temu, co można z nimi osiągnąć.

— Wiesz, na początek chętnie bym osiągnęła nowe buty.

Niania poskakała chwilę, gwiżdżąc wokół zęba.

— To miło, że pani Palm pozwoliła nam mieszkać u siebie za darmo — powiedziała.

— Tak.

— Oczywiście, pomagałam jej. Grałam na fortepianie i opowiadałam żarty.

— Dodatkowa korzyść. — Babcia kiwnęła głową.

— I jeszcze wszystkie te przekąski, które szykowałam. Ze Specjalnym Dipem Bankietowym.

— Rzeczywiście. — Babcia demonstrowała twarz pokerzysty. — Dziś rano pani Palm mówiła, że myśli o przejściu na emeryturę w przyszłym roku.

Niania raz jeszcze rozejrzała się po ulicy.

— Młoda Agnes zjawi się pewnie lada chwila — rzekła.

— Naprawdę nie mam pojęcia — odparła z godnością babcia.

— W końcu co ją tu czeka?

Babcia pociągnęła nosem.

— To już tylko od niej zależy.

— Wszystkim bardzo zaimponowało, kiedy złapałaś ten miecz gołą ręką…

Babcia westchnęła.

— Jasne. Tego się po nich można spodziewać. Nie potrafią rozsądnie myśleć i tyle. Ludzie tu są leniwi. Nie przyjdzie im nawet do głowy, że może miałam w ręku kawałek metalu albo co. W ogóle nie podejrzewają, że to sztuczka. Nie pomyślą, że zawsze jest jakieś rozsądne wytłumaczenie i trzeba je tylko znaleźć. Uważają pewnie, że zastosowałam magię.

— Niby racja, ale… Nie miałaś niczego w ręku, prawda?

— Nie o to chodzi. Mogłam mieć. — Babcia rozejrzała się na wszystkie strony. — Poza tym nie da się zaczarować żelaza.

— Szczera prawda. Żelaza się nie da. Chociaż… ktoś taki jak Czarna Aliss potrafiłby zmienić swoją skórę, żeby była mocniejsza niż stal. Ale to pewnie tylko legenda.

— Potrafiła, zgadza się. Ale nie można tak sobie grzebać w zależnościach przyczyn i skutków. To właśnie pchnęło ją w obłęd tuż przed końcem. Uważała, że potrafi się postawić poza takimi sprawami jak przyczyna i skutek. No więc to niemożliwe. Kiedy łapiesz miecz za ostrze, to odnosisz ranę. Gdyby ludzie o tym zapominali, świat stałby się strasznym miejscem.

— Ale ty nie byłaś ranna…

— Nie moja wina. Nie miałam czasu.