— To mnóstwo pieniędzy — dokończyła słabym głosem. — Czego nie mogłabym zrobić z takimi pieniędzmi…
— Nie wiem — stwierdziła babcia Weatherwax. — A co zrobiłaś z trzema dolarami?
— Wsadziłam do puszki i schowałam w kominie — odparła niania Ogg.
Babcia z aprobatą pokiwała głową. Lubiła tak rozsądną politykę fiskalną.
— Ale naprawdę nie rozumiem, czemu ludziom tak zależy, żeby przeczytać książkę kucharską — dodała. — Przecież to nie jest coś…
Zapadła cisza. Niania Ogg zaszurała butami.
— To jest książka kucharska, prawda? — zapytała babcia głosem ciężkim od podejrzeń tym gorszych, że nie była pewna, co właściwie podejrzewa.
— O tak — zapewniła pospiesznie niania, unikając wzroku przyjaciółki. — Tak. Przepisy i takie tam. Tak.
Babcia spojrzała na nią groźnie.
— Tylko przepisy?
— Tak. O tak. Tak. I jeszcze… parę kucharskich anegdotek, tak.
Babcia nie spuszczała z niej wzroku.
Po chwili niania skapitulowała.
— Tego… Zerknij na Słynną Zapiekankę z Marchwi i Ostryg — powiedziała. — Strona dwudziesta piąta.
Babcia przewróciła kilka kartek. Jej wargi poruszyły się bezgłośnie. Wreszcie…
— Rozumiem. Jeszcze coś?
— Eee… Paluszki Ślazowo-Cynamonowe… Strona siedemnasta.
Babcia zajrzała.
— I…?
— Tego… Selerowe Zaskoczenie… Strona dziesiąta.
Tam babcia również zajrzała.
— Nie powiem, żeby mnie to zaskoczyło — powiedziała. — I…?
— No… mniej więcej całe Zabawne Desery i Dekoracje Ciast. To rozdział szósty. Sama robiłam ilustracje.
Babcia znalazła rozdział szósty. Kilka razy musiała odwrócić książkę bokiem.
— Na co teraz patrzysz? — spytała niania Ogg, ponieważ każdy autor chciwy jest opinii czytelników.
— Chwiacz Truskawkowy.
— Aha. Ten zawsze śmieszy.
Wydawało się jednak, że dla babci Chwiacz zrobił wyjątek. Starannie zamknęła książkę.
— Gytho, odpowiedz mi szczerze. Czy jest w tej książce jakaś strona, czy jest choć jeden przepis, który nie odnosi się w jakiś sposób do… takich działań?
Niania Ogg, czerwona na twarzy jak jabłko, starannie rozważyła pytanie.
— Owsianka — stwierdziła po chwili.
— Naprawdę?
— Tak. Chociaż… Nie, skłamałam. Dodaje się tam mojej specjalnej mieszanki na miodzie.
Babcia znów otworzyła książkę i przewróciła strony.
— A to? Druhny?
— Zaczynają jako Druhny. Kończą jako Tarty.
Babcia raz jeszcze przyjrzała się okładce. „Pikuantne rozkosze”.
— I naprawdę zamierzałaś…
— To tak samo wyszło, naprawdę.
Babcia Weatherwax nie miała doświadczenia bojowego w sztuce miłosnej, ale jako inteligentny obserwator zdawała sobie sprawę, na czym polega ta gra. Nic dziwnego, że książka sprzedawała się jak gorące ciasteczka. Co drugi przepis radził, jak je upiec. Aż dziw, że kartki nie dymiły.
A autorką była Czarownica z Lancre. Świat wiedział, co babcia skromnie przyznawała, kim jest czarownica z Lancre. A konkretnie: wiedział, że to ona.
— Gytho Ogg!
— Tak, Esme?
— Gytho Ogg, spójrz mi w oczy.
— Przepraszam, Esme.
— Czarownica z Lancre. Tak tu stoi napisane.
— Nie pomyślałam, Esme.
— Dlatego pójdziesz do tego Kozabergera i każesz mu przestać, jasne? Nie chcę, żeby ludzie patrzyli na mnie i myśleli o tej Zupie z Bananową Niespodzianką. Ja nawet nie wierzę w Zupę z Bananową Niespodzianką. I nie bawi mnie, że kiedy przejdę ulicą, ludzie będą rzucali żarty o bananach.
— Tak, Esme.
— A ja pojadę z tobą, by się upewnić, że to zrobisz.
— Tak, Esme.
— I jeszcze porozmawiamy z nim o pieniądzach.
— Tak, Esme.
— Możemy przy okazji zajrzeć do tej młodej Agnes i sprawdzić, jak sobie radzi.
— Tak, Esme.
— Ale załatwimy to niby tak dyplomatycznie. Nie chcę, żeby ktoś sobie pomyślał, że wtykamy nosy w cudze sprawy.
— Tak, Esme.
— Nikt nie może chyba twierdzić, że się wtrącam, kiedy mnie nie proszą. Nie znajdziesz ani jednej osoby, która nazwałaby mnie wścibską.
— Tak, Esme.
— To miało znaczyć: „Tak, Esme, nie znajdę ani jednej osoby, która nazwałaby cię wścibską”, prawda?
— Tak, Esme.
— Jesteś pewna?
— Tak, Esme.
— To dobrze.
Babcia spojrzała na ciemne, szare niebo, na więdnące liście i poczuła, że krew zaczyna jej szybciej krążyć. Jeszcze wczoraj przyszłość zdawała się bolesna i smętna. Teraz była pełna niespodzianek, grozy i złych rzeczy przytrafiających się innym.
Jeśli tylko będzie miała coś do powiedzenia w tej sprawie.
W spiżarni niania Ogg uśmiechnęła się do siebie.
Agnes wiedziała co nieco o teatrze — do Lancre przybywała czasem wędrowna trupa aktorska. Ich scena była mniej więcej dwa razy większa od drzwi, a „kulisy” składały się z kawałka płótna, za którym zwykle jakiś człowiek usiłował zmienić spodnie i perukę równocześnie, a inny, przebrany za króla, ukradkiem dopalał papierosa.
Gmach Opery był prawie tak wielki jak pałac Patrycjusza i o wiele bardziej pałacowy. Zajmował powierzchnię trzech akrów. W piwnicy była stajnia na dwadzieścia koni i dwa słonie. Agnes spędziła tam dłuższą chwilę, gdyż słonie okazały się pocieszająco większe od niej.
Za sceną były pomieszczenia tak wielkie, że mieściły się w nich całe komplety dekoracji. Gdzieś w budynku znajdowała się szkoła baletowa; niektóre dziewczęta ćwiczyły właśnie na scenie, brzydkie w swych wełnianych getrach, powtarzające wciąż te same kroki.
Wnętrze gmachu Opery — a przynajmniej oglądane z bliska kulisy — kojarzyło się Agnes z zegarem, który jej brat rozebrał kiedyś, żeby sprawdzić, co w nim tyka. To nie był budynek — bardziej przypominał maszynę. Dekoracje, kurtyny i luźne sznury zwisały w ciemności jak coś przerażającego znalezionego w piwnicy. Scena była tylko niewielkim fragmentem całości, małym prostokątem światła wśród skomplikowanego mrocznego ogromu pełnego ważnych mechanizmów…
Obłoczek kurzu spłynął z mroku pod sufitem. Strzepnęła go.
— Zdawało mi się, że kogoś słyszałam na górze — powiedziała.
— To pewnie Upiór!! — odparła Christine. — Mamy tu jednego, wiesz? Och, powiedziałam „my”!! Czy to nie podniecające?!
— Człowiek z twarzą ukrytą pod białą maską — dodała Agnes.
— Och?! Więc ty też o nim słyszałaś?!
— Co? O kim?
— O Upiorze!!
A niech to, pomyślała Agnes. Zawsze ją to zaskakiwało. Kiedy już myślała, że zostawi wszystko za sobą… Wiedziała o pewnych sprawach, choć nie miała pojęcia, skąd wie. To niepokoiło ludzi. I z pewnością niepokoiło ją.
— Wiesz… ktoś mi musiał wspomnieć — wymamrotała.
— Podobno niewidzialny chodzi po gmachu Opery!! W jednej chwili jest na balkonie, w następnej gdzieś za kulisami!! Nikt nie wie, jak to robi!!
— Doprawdy?
— I podobno ogląda każde przedstawienie. Dlatego nigdy nie sprzedają biletów do ósmej loży!! Wiedziałaś?!
— Ósma loża? — zdziwiła się Agnes. — A co to jest loża?
— Loże! Nie wiesz? Tam siadają najważniejsi goście. Pokażę ci!