Nasze zebranie dobiegło końca stosunkowo wcześnie. Widziałem, jak Fields mówi coś gorączkowo do Aster, ona potrząsa głową, wzrusza ramionami i odchodzi, pozostawiając mężczyznę wyraźnie wściekłego. Vornan podszedł do Fieldsa i ujął go delikatnie pod ramię. Nie mam pojęcia, co mu wówczas szepnął, lecz twarz rozmówcy nabrała jeszcze bardziej purpurowej barwy. Fields ruszył przed siebie i próbował trzasnąć wahadłowymi drzwiami. Kolff i Helen wyszli razem, objęci. Ja ciągle zwlekałem, sam nie wiedząc dokładnie dlaczego. Mój pokój przylegał do apartamentu Aster, ruszyłem więc razem z nią korytarzem. Staliśmy chwilę pod jej drzwiami. Odniosłem dziwne wrażenie, że niemo zaprasza mnie, abym spędził u niej noc. Sprawiała wrażenie niezwykle podekscytowanej, trzepotała rzęsami, jej delikatne nozdrza drgały nerwowo.
— Jak długo jeszcze będziemy jeździli z tym cyrkiem? — spytała.
Odparłem, że nie mam zielonego pojęcia. Ona zaś stwierdziła, że chętnie wróciłaby już do laboratorium, ale zaraz potem wyznała szczerze:
— Rzuciłabym to wszystko choćby zaraz, gdyby nie dziwna ciekawość, którą noszę wbrew sobie. Ciekawość Vornana. Zauważyłeś, Leo, że on się zmienia?
— Co masz na myśli?
— Coraz jaskrawiej dostrzega sytuację wokoło. Na początku był zupełnie ślepy, całkowicie obcy i oderwany od realiów. Pamiętasz ten moment, kiedy poprosił, abym wzięła z nim prysznic?
— Jakże mógłbym zapomnieć?
— Gdyby o to samo poprosił ktokolwiek inny, oczywiście odmówiłabym. Ale Vornan był taki bezpośredni, taki szczery — tylko dzieci potrafią się w ten sposób zachowywać. Wiedziałam, że robi wszystko w dobrej wierze. Ale teraz… teraz on pragnie używać ludzi. Już nie interesuje go zwyczajne zwiedzanie. On wszystkim sam manipuluje. Z niezwykłym wyczuciem.
Powiedziałem, że te same myśli błądziły mi po głowie, kiedy oglądaliśmy tamten program w telewizji. Jej oczy lśniły, policzki nabrały różowych wypieków. Zwilżyła wargi i czekałem, aż powie, że oboje mamy wiele wspólnego i najwyższa pora, aby się lepiej poznać. Lecz ona zamiast tego szepnęła:
— Boję się, Leo. Wolałabym, żeby nasz gość wrócił tam, skąd przybył. Zanim narobi prawdziwych kłopotów.
— Kralick i spółka czuwają dzień i noc.
— Miejmy nadzieję. Posłała mi nerwowy uśmiech.
— No to, dobranoc, Leo. Śpij spokojnie.
Zniknęła. Przez bardzo długą chwilę stałem nieruchomo, zapatrzony w zamknięte drzwi i skradziony wizerunek jej zwiewnej postaci, póki nie uleciał on z kart mojej pamięci. Dotąd Aster była mi obojętna, w ogóle z niejakim trudem myślałem o niej jako o kobiecie. Teraz nagle pojąłem, cóż takiego dostrzega w niej Morton Fields. Zacząłem gorąco pożądać jej ciała. Może to kolejna sztuczka Vornana, pomyślałem. Nie, zaczynam powoli demonizować jego osobę. Stałem z pięścią na wysokości drzwi do pokoju Aster i rozmyślałem, czy nie zapukać. Zamiast jednak bębnić po nocy, wszedłem do własnego apartamentu, zamknąłem się dokładnie, rozebrałem i ułożyłem wygodnie do snu. Sen nie przychodził. Wstałem i podszedłem do okna, aby popatrzeć na tłum, lecz tłum zniknął. Północ minęła już dość dawno. Delikatna, księżycowa poświata oblewała wyludnione miasto. Wydarłem czystą kartkę z notatnika i zacząłem skrobać zarysy nowej teorii, której ulotne fragmenty objawiły mi się podczas kolacji. Chodziło mianowicie o sensowne wytłumaczenie zjawiska dwukrotnej zmiany ładunku podczas wędrówki w czasie. Problem: przy założeniu, iż podróż w czasie jest w ogóle możliwa, stworzyć matematyczne podłoże dla konwersji z materii w antymaterię, przed ukończeniem skoku z powrotem w materię. Pracowałem szybko i przez chwilę nawet miałem nadzieję na sukces. Chciałem już połączyć się z komputerem, aby ten przeprowadził wnikliwą analizę moich równań, lecz w tym momencie zauważyłem błąd. Idiotyczny, rachunkowy błąd zaraz na początku obliczeń, zapomniałem po prostu zmienić znak przy przenoszeniu. Pogniotłem kartkę i odrzuciłem ją z niesmakiem.
Usłyszałem, jak ktoś puka do drzwi.
— Leo? Leo, nie śpisz? — szepnął głos.
Uruchomiłem wizjer i z zaskoczeniem spostrzegłem, iż spóźniony gość to Vornan we własnej osobie. Zerwałem się z łóżka, podbiegłem do drzwi i uchyliłem je nieznacznie. Był ubrany w cienką, zieloną tunikę, jak do wyjścia. Jego obecność tutaj, na korytarzu dała mi wiele do myślenia. Wiedziałem bowiem, że każdej nocy Kralick osobiście zamyka Vornana w jego apartamencie i, przynajmniej w teorii, nie ma sposobu, aby ktokolwiek otworzył zamek, który miał chronić przybysza, ale również skutecznie go więził. A jednak Vornan stał na progu.
— Wejdź — poprosiłem. — Coś się stało?
— Nie, dlaczego? Spałeś?
— Raczej pracowałem. W zasadzie usiłowałem wykoncypować, w jaki sposób działa twój wehikuł czasu.
Roześmiał się cicho.
— Biedaczysko. Zmarnujesz sobie łepetynę od tego myślenia.
— Gdyby mój los był ci rzeczywiście drogi, nie skąpiłbyś informacji.
— Musiałbym je najpierw posiadać — odparł. — Nie, nic nie wiem na ten temat. Wytłumaczę ci dlaczego, ale na dole.
— Na dole?
— Właśnie. Wyjdziemy na mały spacerek. Dotrzymasz mi towarzystwa, prawda Leo?
Zrobiłem głupią minę.
— Na zewnątrz trwają zamieszki. Wściekły tłum rozszarpie nas na sztuki, bez dwóch zdań!
— Tłum zniknął już z ulic — odparł Vornan. — Poza tym, mam przy sobie to.
W ręku trzymał dwie plastikowe maski, podobne do tych, jakich używaliśmy w chicagowskim burdelu.
— Nikt nas nie rozpozna. Ruszymy ulicami tego cudownego miasta w przebraniu. Mam ochotę na krótką przechadzkę, Leo. Męczą mnie te wszystkie oficjalne uroczystości. Czuję przesyt.