Выбрать главу

— Pociągnij sobie łyka — rozkazał chłopak i wcisnął mi do ręki piersiówkę. Nie mogłem odmówić. Przycisnąłem szyjkę do ust i wypiłem coś cierpkiego. Zaraz potem, gdy tylko odwróciłem twarz, wyplułem wszystko na chodnik, ale przykry smak pozostał niczym tłusta plama na języku.

Maszerowaliśmy szeroką ławą — piętnaście, dwadzieścia osób ramię przy ramieniu. Niewielkie grupki znikały co prawda w bocznych uliczkach, jednak zasadniczo pochód zdążał w kierunku hotelu. Spróbowałem iść pod prąd i odszukać Vornana. Nienawistne ręce biły we mnie bez ustanku. Mało brakowało, a przewróciłbym się o parę splecioną w miłosnym uścisku na chodniku. Czekali na koniec świata i nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Było w tym wszystkim coś z atmosfery karnawału, brakowało tylko kolorowych baloników, a kostiumy za bardzo epatowały dekadentyzmem.

— Vornan! — krzyknąłem na całe gardło.

Tłum podchwycił to słowo i zaczął gromko skandować.

— Vornan… Vornan… Vornan… zabić Vornana… zagłada… ogień… zagłada… Vornan.

Rozpoczął się taniec śmierci. Nagle przede mną wyrosła postać o twarzy pokrytej krwawymi krostami, cieknącymi wrzodami, otwartymi ranami. Kobieca ręka musnęła to koszmarne oblicze i rozmazała misterny makijaż. Moim oczom ukazała się przystojna twarz młodego chłopaka. Jakiś zwalisty mężczyzna biegł w moją stronę, wymachując dymiącą pochodnią i wrzeszcząc o nadchodzącej Apokalipsie. Zaraz obok stała brzydka dziewczyna cuchnąca potem i rozdzierała na sobie ubranie. Dwóch umalowanych mężczyzn gniotło zapamiętale je małe piersi.

— Vornan — zawołałem ponownie.

I wtedy go zobaczyłem. Stał zupełnie nieruchomo, niczym głaz pośrodku rwącego strumienia. Tłum dziwnym trafem obchodził to miejsce, prąc nieustannie przed siebie. Wokół jego smukłej postaci powstała wyspa o średnicy kilkunastu stóp, którą ludzie, jak się zdawało, instynktownie omijali. Vornan stał tak, z rękoma wzniesionymi wysoko nad głową, i uważnie obserwował szaleństwo. Maskę podarto na nim w strzępy, widać było nawet skrawki nagiego policzka i czoła. Ubranie miał całe umazane farbą i fluorescencyjnymi barwnikami. Ruszyłem w jego stronę, lecz straciłem na moment równowagę i ciżba porwała mnie ze sobą. Przy użyciu łokci i kolan mozolnie nadrobiłem zwiększony dystans. Kiedy brakło mi już tylko kilka stóp, aby chwycić Vornana za rękę, zrozumiałem dlaczego demonstranci omijają jego enklawę. Vornan utworzył wokół siebie szaniec z ludzkich ciał. Myślałem już, że to trupy, lecz nagle dziewczyna, która leżała dotąd nieruchomo po lewej stronie, wstała i dołączyła do obłąkańczego pochodu. Vornan natychmiast chwycił za ramię najbliższego apokaliptystę — trupio bladego chłopaka z wymalowaną na granatowo, łysą czaszką. Jedno dotknięcie i nieszczęśnik runął na ziemię, uszczelniając przerwaną barykadę. Vornan utworzył żywy mur za pomocą elektrycznych impulsów. Przeskoczyłem ponad szańcem i przycisnąłem twarz do twarzy Vornana.

— Na miłość Boską, uciekajmy stąd! — wrzasnąłem.

— Nic nam nie grozi, Leo. Bądź spokojny.

— Masz podartą maskę. Co będzie, jeśli ktoś cię rozpozna? — Mam swoje sposoby — roześmiał się głośno. — Cóż za rozkosz stać tak pośród tłumu!

Wiedziałem, że lepiej go nie dotykać. Mógłby znów mnie porazić i tym razem ułożyć na szczycie barykady. Wolałem nie ryzykować głową. Stałem więc przy jego boku, zupełnie bezradny. Obserwowałem z zapartym tchem, jak ciężki bucior depcze delikatną, dziewczęcą dłoń — zmiażdżone palce drgają konwulsyjnie i wyginają w dziwny sposób.

— Dlaczego oni wierzą w rychły koniec świata? — spytał niespodziewanie Vornan.

— A skąd ja mam to wiedzieć? To jest obłęd, czyste szaleństwo.

— Czy tylu ludzi może równocześnie popaść w obłęd?

— Oczywiście.

— A znają dokładną datę, kiedy nadejdzie zagłada?

— Pierwszy stycznia 2000 roku.

— To niedługo. Dlaczego wybrali akurat ten dzień?

— Bo to początek nowego wieku — wyjaśniłem. — Początek nowego tysiąclecia. Ludzie oczekują doniosłych wydarzeń tego dnia.

— Ale przecież nowe stulecie zacznie się dopiero w 2001 roku — stwierdził Vornan z pedantyczną dokładnością. — Przynajmniej tak mówił Heyman. Nie można twierdzić, że początek nowego wieku…

— Doskonale o tym wszystkim wiem, ale kogo to obchodzi. Do cholery, stoimy tu jak ostatni idioci i pieprzymy o kalendarzach. Radzę, wynośmy się stąd, póki można!

— Droga wolna.

— Ale ty ze mną.

— Mnie się tutaj podoba. Spójrz tylko tam! Spojrzałem. Zupełnie naga dziewczyna, umalowana niczym wiedźma, dosiadała na barana mężczyznę, którego czoło zdobiły ostre rogi. Piersi dziewczyny zabarwione były na czarno, sutki — pomarańczowo. Ten widok nie zrobił na mnie wrażenia. Nie ufałem tej barykadzie. Jeśli sprawy przybiorą zły obrót…

Nagle nadleciały policyjne śmigłowce. Długo zwlekali. Helikoptery mknęły między strzelistymi budynkami, niecałe sto stóp nad ziemią. Podmuch śmigieł smagał nas po twarzach. Widziałem, jak tępe dysze wychylają pyski z szarych kadłubów.

Spadła pierwsza fala piany. Apokaliptyści, jak się zdawało, tylko na to czekali. Ruszyli do przodu, usiłując wejść pod celownik i odrzucali resztki garderoby. Piana opadała i po zetknięciu z powietrzem gwałtownie zwiększała swą objętość. Chwilę później gęsta maź wypełniała niemal całą ulicę, uniemożliwiając prawie zupełnie poruszanie. Demonstranci walczyli z górami piany, prąc uparcie do przodu. Ich kroki przypominały stąpanie bezdusznych automatów. Piana miała dziwnie słodkawy smak. Spostrzegłem, jak jakaś dziewczyna dostaje w twarz odpryskiem gęstej mazi, potyka się oślepiona, usta i nos ma zapchane pianą. Upadła na chodnik i zniknęła pod wzbierającą warstwą zimnej, lepkiej substancji. Vornan uklęknął i wyciągnął dziewczynę na powierzchnię. Ona jednak nadal nie bardzo wiedziała, co się z nią dzieje. Vornan delikatnie przetarł jej twarz i błądził dłońmi po jej młodym, jędrnym ciele. Kiedy dotknął piersi, dziewczyna otworzyła oczy.

— Nazywam się Vornan-19 — powiedział cicho. Odnalazł jej usta. Kiedy puścił ją wreszcie, odpełzła w bok na kolanach, walcząc z oporną pianą. Z przerażeniem spostrzegłem, że Vornan stoi bez maski.

Niemal całkowicie utraciliśmy zdolność poruszania. Policyjne roboty krążyły po ulicy — wielkie, lśniące pudła ze stali, które z łatwością cięły pianę, wyławiały uwięzionych demonstrantów i ustawiały ich w grupach dziesięcioosobowych. Sprzęt porządkowy stał już w pogotowiu, aby zebrać pianę z ulic. Razem z Vornanem staliśmy na skraju zalanego mazią obszaru i po mozolnej walce udało nam się wyjść na przyległą przecznicę. Nikt nas nie zauważył.

— Posłuchasz wreszcie głosu rozsądku? — spytałem Vornana. — Mamy niepowtarzalną okazję wrócić do hotelu bez dalszych kłopotów.

— Jak dotąd nie mieliśmy większych kłopotów.

— Ale będziemy z pewnością mieli bardzo duże kłopoty, jeśli Kralick dowie się, gdzie byliśmy przez ten cały czas. Ograniczy ci swobodę poruszania. Ustawi przed twoimi drzwiami armię strażników i założy wszędzie potrójne zamki.