Na takim tle moja osoba widniała w zaskakująco jasnych barwach. Zostałem przedstawiony jako powściągliwy, pobieżny i udawany filozof, który za wszelką cenę unika konfliktów. Nie ucieszyła mnie taka opinia, ale muszę przyznać, że było w niej ziarenko prawdy i poczułem się winny. Fields dotknął mojego czułego miejsca — braku zaangażowania w sprawy innych ludzi i zbyt wielkiej pobłażliwości w stosunku do otoczenia. W jego słowach nie było jadu. Fields nie postrzegał mnie jako głupca ani łajdaka, lecz postać najzupełniej neutralną o niewielkim znaczeniu. Niech tak zostanie.
Same tylko złośliwe ploteczki o towarzyszach wyprawy nie zapewniłyby książce dostatecznego paliwa, nie usprawiedliwiałyby również tak długiego wywodu, na jaki sobie pozwoliłem. Istota rzeczy spoczywała w „najnowszym objawieniu” — analizie osoby Vornana-19. Mimo całej szkicowości pogmatwania oraz mnóstwa sprzeczności, ta partia książki niosła dostateczny ładunek emocji, aby skutecznie przykuć uwagę czytelników. W ten oto sposób mała, niedorzeczna broszurka zyskała rozgłos, zupełnie nieproporcjonalny do swej prawdziwej wartości.
Fields poświęcił zaledwie kilka akapitów na sprawę autentyczności Vornana-19. W ciągu ostatniego półrocza przyjmował w tej kwestii przynajmniej tuzin różnych stanowisk i postanowił przedstawić je wszystkie w skrótowej formie. W ostatecznym efekcie stwierdzał z mocą, iż prawdopodobnie Vornan nie jest gościem z przyszłości, a jeśliby nawet był nim w istocie, to tym lepiej dla nas, a tak w ogóle to bez znaczenia. Nie liczy się prawda absolutna, ale wpływ Vornana na społeczeństwo roku 1999. W tym punkcie akurat Fields miał rację. Niezależnie od swej autentyczności, Vornan odcisnął na nas niezaprzeczalne piętno. Siła jego oddziaływania była faktem, nawet jeśli on sam istniał jedynie w naszej wyobraźni.
Fields uporał się z tym problemem za pomocą kilku mętnych ogólników i przeszedł do interpretowania kulturotwórczej roli Vornana. To bardzo proste, stwierdzał autor. Vornan jest bogiem, bóstwem i prorokiem w jednej osobie. Wszechpotężnym samopropagatorem, który uosabia wszystkie podświadome pragnienia ludzkości, spętanej luksusem, stresem, strachem. Jest bogiem, wykreowanym na potrzeby naszego czasu. Bogiem, który razi prądem z wszczepionych kondensatorów. Bogiem, który na podobieństwo Zeusa sypia ze śmiertelnikami. Bogiem łobuzem. Bogiem wykrętnym, nieuchwytnym, uległym, nieszczerym. Bogiem, który niczego nie obiecuje, wiele zaś wymaga. Należy pamiętać, że bardzo tutaj uprościłem i wyklarowałem myśli Fieldsa, usuwając ciemię wybujałego dogmatyzmu. Pozostawiłem jedynie sam szkielet teorii, z której założeniami zgadzam się w zupełności. Fieldsowi udało się bowiem niezwykle trafnie uchwycić sens i motywy naszej reakcji na obecność Vornana.
Fields nie twierdzi ani razu na kartach „Najnowszego Objawienia”, że Vornan jest bogiem w dosłownym tego słowa znaczeniu, nie wydaje też ostatecznego werdyktu w kwestii jego autentyzmu. Autora wyraźnie nie obchodzi, czy Vornan mówił od samego początku prawdę, nie upiera się również, że gość jest istotą ponadnaturalnego pochodzenia. Jedyne, co Fields mówi jasno i dobitnie — a osobiście podzielam jego zdanie w całej rozciągłości — sprowadza się do stwierdzenia: „sami zrobiliśmy z Vornana boga”. Potrzebowaliśmy bóstwa, które wprowadzi nas w nowe tysiąclecie, bo starzy bogowie utracili moc. A Vornan był akurat pod ręką. Fields poddaje analizie i ocenie ludzkość — Vornana pozostawia w spokoju.
Rzecz jasna, ludzkość w swej masie nie jest w stanie wychwycić tak subtelnej różnicy. Oto stoi na półce książka w czerwonej okładce, w której mowa podobno, że Vornan jest bogiem! Nieważne, że pełno tam bzdur, akademickich ploteczek, kompletnych nonsensów. Boskość Vornana została oficjalnie ogłoszona na kartach poważnej rozprawy naukowej! W końcu od stwierdzenia „Vornan jest swego rodzaju bóstwem” wiedzie bardzo krótka droga do zdania „Vornan jest Bogiem”. „Najnowsze Objawienie” zyskało rangę świętej księgi. Czyż nie napisano tam wielkimi literami; wielkimi, drukowanymi literami, że Vornan jest bogiem? Czy można zignorować takie słowa?
Dalej wszystko potoczyło się zgodnie z oczekiwaniami. Mała czerwona książeczka została przetłumaczona na wszystkie języki świata. Stała się świętym dowodem rzeczowym w sprawie szaleństwa, jakie ogarnęło ludzkość. Wierni zyskali kolejny talizman, który mogli sobie powiesić na szyi. Natomiast Morton Fields został świętym Pawłem nowego kultu, agentem prasowym proroka. Chociaż Fields nigdy więcej już nie spotkał Vornana, nigdy nie wziął aktywnego udziału w uroczystościach na jego cześć, stał się poprzez swoją małą czerwoną książeczkę osobistością o wielkim znaczeniu dla ruchu, który obecnie wstrząsa światem. Moim zdaniem, prędzej czy później Morton Fields zostanie włączony w poczet świętych. Kiedy zaczną powstawać nowe żywoty świętych.
Czytając swój egzemplarz książki na początku sierpnia, zupełnie nie doceniłem znaczenia tego dzieła dla ludzkości. Szybko przerzucałem kolejne strony, z tym samym rodzajem zimnej fascynacji, jakiej doznaje człowiek, kiedy obraca wielki głaz, aby spojrzeć na białe, oślizłe robactwo pod spodem. Później odrzuciłem książkę na bok z niesmakiem i zapomniałem o niej zupełnie, do chwili gdy przesłanie treści nabrało szerokiego wymiaru.
O oznaczonej porze stawiłem się na lotnisku, aby powitać Vornana. Nie po raz pierwszy przekonałem się, że słusznie wyłożono kupę forsy na zapewnienie wszelkich środków ostrożności. Tłum wyjących ludzi wymachiwał czerwonymi książeczkami w stronę szarego nieba, a Vornan tym czasem spokojnie przeszedł podziemnym tunelem do sali odpraw.
Gorąco uścisnął moją dłoń.
— Leo, żałuj, że z nami nie pojechałeś — oznajmił na powitanie. — Czysta rozkosz. Ten kurort na Księżycu, to — można by rzec — pomnik waszych czasów. Co porabiałeś?
— Czytałem. Wypoczywałem. Trochę pisałem.
— Z jakim efektem?
— Z żadnym.
Vornan wyglądał jak zwykle zdrowo i rześko. Część jego woli życia przeszło na Aster. Stała u jego boku z oddaniem na twarzy. Zniknęła gdzieś szara, skryta, krystaliczna Aster, jaką pamiętałem. Jej miejsce zajęła ciepła, zmysłowa kobieta, w pełni świadoma swej duszy i powołania. Vornan dokonał tego cudu, przebudził śpiącą królewnę. Zajrzałem jej głęboko w oczy i w mrocznej otchłani zaświecił tajemniczy uśmiech. Helen McIlwain wyglądała natomiast staro — zmarszczki na twarzy, przerzedzone włosy, pochylona sylwetka. Po raz pierwszy dostrzegłem w niej kobietę w średnim wieku. Później odkryłem, co spowodowało tę nagłą przemianę: Helen czuła się pobita przez Aster. Przez długi czas uważała się za małżonkę Vornana, a teraz Aster zajęła jej miejsce. Również Heyman jakby osłabł. Germańska toporność, która tak mnie irytowała, zupełnie zniknęła. Niewiele mówił, przy powitaniu w ogóle milczał, sprawiał wrażenie zawieszonego w przestrzeni, otępiałego, skołowanego. Przypominał Lloyda Kolffa w ostatnim okresie. Długotrwałe wystawienie na wpływ Vornana najwyraźniej niosło ze sobą pewne niebezpieczeństwo. Nawet Kralick, człowiek twardy i zdecydowany, wyglądał na krańcowo wyczerpanego. Kiedy podał mi rękę na powitanie, jego dłoń drżała. Jego palce się rozczapierzały — i musiał przez cały czas pamiętać o tym, by zacisnąć je w pięść.