Milczałem, wytrącony z równowagi. Niespodziewane ciepło w głosie Vornana rozczuliło mnie niemal do łez. Zdałem sobie sprawę jednocześnie, że tym sposobem będziemy mieli okazję — Jack, Shirley i ja — dowiedzieć się mnóstwa bezcennych rzeczy o Vornanie i jego epoce. Sącząc drinki pod arizońskim niebem, może wyciągniemy z gościa informacje skryte dotychczas przed oczyma opinii publicznej. Wiedziałem, czego oczekujemy od Vornana, a zmylony jego dobrodusznością w ostatnich czasach nie wziąłem zupełnie pod uwagę jego oczekiwań. — Porozmawiam z przyjaciółmi — obiecałem. — A później z Kralickem. Zobaczymy, co się da zrobić.
Szesnasty
Kralick chodził z początku zmartwiony, bo starannie dopracowany plan podróży stanął pod znakiem zapytania. Nasz szef oznajmił, że Ameryka Południowa mogłaby poczuć się głęboko dotknięta, gdyby tamtejszą wizytę Vornana odłożono na później. Jednak pozytywne aspekty takiej decyzji były aż nazbyt widoczne. Vornan przecież z przyjemnością powitałby zmianę otoczenia, ucieczkę od tłumów i kamer. Sądzę, że sam Kralick również miał już ochotę trochę odsapnąć. W efekcie zaakceptował moją propozycję.
Natychmiast zadzwoniłem do Jacka i Shirley.
Miałem pewne opory i wahałem się, czy zrzucać im na kark Vornana, mimo że oboje marzyli o takiej okazji. Jack pragnął ponad wszystko omówić z Vornanem sprawę całkowitej przemiany energii, chociaż wiedziałem przecież, że niczego się nie dowie. Shirley natomiast… Shirley wyznała, że czuje fizyczny pociąg do mężczyzny z przyszłości. To właśnie z jej powodu zwlekałem z decyzją. W końcu jednak wytłumaczyłem sobie, że Shirley jest dorosła. A poza tym wiedziałem, że cokolwiek zajdzie między nią a Vornanem, zajdzie jedynie za pełnym przyzwoleniem i błogosławieństwem Jacka. Niepotrzebnie zawracam sobie głowę myślami o odpowiedzialności, zbeształem samego siebie.
Kiedy zakomunikowałem, co ich czeka, oboje sądzili, że stroję sobie puste żarty. Dużo czasu wymagało, aby przekonać Jacka i Shirley, iż Vornan naprawdę będzie gościem w ich domu. W końcu uwierzyli i spostrzegłem, jak wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.
— Kiedy macie zamiar przyjechać? — spytał Jack.
— Jutro, jeśli oczywiście można.
— Dlaczego nie? — odparła Shirley.
Szukałem na jej twarzy oznak podniecenia, ale znalazłem jedynie ślady zwykłej ciekawości.
— Dlaczego nie? — powtórzył Jack. — Ale powiedz mi jeszcze jedno: czy mamy oczekiwać hordy policjantów i dziennikarzy? To byłoby straszne.
— Nie — odparłem. — Miejsce naszego pobytu będzie utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Mogę obiecać, że ludzie z mediów nie pojawią się w zasięgu wzroku. Podejrzewam, że drogi dojazdowe zostaną na wszelki wypadek obstawione, ale z pewnością żadni strażnicy nie będą pałętać się po werandzie. Osobiście tego dopilnuję.
— W porządku — powiedział Jack. — Przyjeżdżajcie.
Kralick przełożył wizytę w Ameryce Południowej i oświadczył na konferencji, iż Vornan ma zamiar spędzić kameralny urlop gdzieś w zacisznym zakątku. Dyskretnie rozpuściliśmy plotkę, że będzie gościł w prywatnej willi nad brzegiem Oceanu Indyjskiego. Nazajutrz, wczesnym rankiem po podniosłej uroczystości pożegnania, z lotniska w Johannesburgu wystartował samolot i obrał kurs na wyspę Mauritius. W ten sposób udało nam się zmylić czujność dziennikarzy. Nieco później tego samego dnia przesiedliśmy się z Vornanem na niewielki odrzutowiec i ruszyliśmy trasą przez Atlantyk. Ponowna przesiadka oczekiwała nas w Tampa, w Tuscon wylądowaliśmy wczesnym popołudniem. Samochód już na nas czekał. Kazałem rządowemu szoferowi pójść na piwo i osobiście zawiozłem Vornana do posiadłości moich przyjaciół. Wiedziałem, że Kralick rozpiął sieć bezpieczeństwa w promieniu pięćdziesięciu mil od domu. Wymogłem jednak obietnicę, że nikt z jego ludzi nie podejdzie bliżej, bez wyraźnego rozkazu z mojej strony. Będziemy mieli absolutny spokój.
Było cudowne, bezchmurne, jesienne popołudnie. Niebo tonęło w błękicie. Góry sprawiały wrażenie nienaturalnie bliskich. Gdy tak jechałem szeroką szosą, wysoko ponad naszymi głowami przelatywał od czasu do czasu złoty cień rządowego śmigłowca.
Państwo Bryantowie wyszli przed dom, aby nas powitać. Jack nałożył powyciąganą koszulę i spłowiałe dżinsy. Shirley ubrała skąpy opalacz i krótkie spodenki. Nie widziałem ich od wiosny, a rozmawialiśmy zaledwie kilka razy od tamtej pory. Z niepokojem spostrzegłem, że dziwne napięcie, jakie ogarnęło moich przyjaciół wiosną, nie zelżało, a wręcz przeciwnie — poczyniło postępy. Wyglądali bardzo nieporadnie, jak gdyby nie mogli uwierzyć, że to co się dzieje wokoło, jest w pełni rzeczywiste.
— To jest Vornan-19 — przedstawiłem gościa. — Jack Bryant i Shirley.
— Bardzo mi miło — oznajmił poważnie Vornan.
Nie wyciągnął ręki na powitanie, ale za to złożył głęboki ukłon, najpierw Jackowi, potem Shirley. Zapadło niezręczne milczenie. Staliśmy lustrując się wzajemnie, a w górze świeciło bezlitosne słońce. Gospodarze sprawiali wrażenie, jakby dopiero dzisiaj po raz pierwszy uwierzyli w istnienie Vornana. Przez cały czas traktowali go jak fantastyczną postać, teraz, niespodziewanie za sprawą czarów, przywołaną do życia. Jack zacisnął z całej siły usta i wciągnął policzki. Shirley, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z gościa, kołysała się lekko na bosych stopach. Vornan natomiast, jak zwykle zadowolony i pewien siebie, stał spokojnie i z uprzejmym zainteresowaniem obserwował otoczenie oraz obecnych.
— Chodźcie, pokażę wam pokoje — wymamrotała Shirley.
Podniosłem bagaże: swoją torbę i walizkę Vornana. Ja zabrałem tylko najpotrzebniejsze rzeczy, to znaczy kilka zmian bielizny. Za to kufer gościa ważył chyba tonę. Przybył do naszego świata nagi jak niemowlę, ale podczas podróży zebrał niezłą kolekcję przeróżnego dobra: ubrania, bibeloty, przypadkowe śmieci. Zataszczyłem to wszystko do domu. Shirley przydzieliła Vornanowi pokój, który sam zazwyczaj zajmowałem. Mnie natomiast przypadło w udziale pomieszczenie gospodarcze przyległe do werandy pospiesznie zaadaptowane do celów sypialnianych. Nie wypadało protestować. Postawiłem wielką walizę na ziemi i wyszedłem, gdy Shirley zaczęła wyjaśniać Vornanowi zasady funkcjonowania niektórych urządzeń codziennego użytku. Jack pokazał mi moje mieszkanko.
— Musisz w każdej chwili być gotów na nasz wyjazd, Jack — ostrzegłem. — Z drugiej strony, jeśli towarzystwo Vornana zacznie ci w pewnym momencie ciążyć, powiedz tylko słowo. Nie chciałbym, abyś miał przez nas jakieś nieprzyjemności.
— O nic się nie bój. Czuję, że to będą udane wakacje.
— Oby. Ale czeka nas również trochę pracy. Jack uśmiechnął się domyślnie.
— Będę miał okazję zamienić z nim parę słów?
— Jasne.
— Wiesz, o co mi chodzi.
— Tak. Pytaj o co chcesz. Cóż nam pozostanie poza rozmową? Niewiele jednak się dowiesz.
— Mogę przynajmniej spróbować — stwierdził, a potem dodał ściszonym głosem: — Jest niższy niż sądziłem, ale robi wrażenie. Duże wrażenie. Ma naturalny dar przewodzenia innym, czujesz?
— Napoleon też nie był wielkoludem — przypomniałem. — Tak samo Hitler.
— Czy Vornan wie, z kim go porównujesz?
— Historia starożytna nie należy akurat do jego najmocniejszych stron — odparłem i obaj wybuchnęliśmy śmiechem.
Chwilę później spotkałem Shirley w salonie. Musiała dopiero co wyjść od Vornana. Chyba nie spodziewała się mnie tutaj zastać. Nie dostrzegłem bowiem na jej twarzy maski obojętności, którą zazwyczaj przybierała w obecności obcych. Oczy, nozdrza, wargi zdradzały szamotaninę emocji, wewnętrzny konflikt. Może Vornan próbował już jakichś śmielszych ruchów podczas ich pięciominutowej samotności. Bo to, co spostrzegłem na twarzy Shirley, miało z pewnością podłoże czysto erotyczne — fala namiętności, która zarysowała gładką dotąd taflę. Kiedy poczuła na sobie mój wzrok, natychmiast przybrała starą maskę.