Выбрать главу

— Leo! — wyszeptała ochrypłym, zdławionym głosem. — O Boże, Leo!

— Co z tobą? Co się stało?

Chwiejnym krokiem ruszyła naprzód i opadła kolanami na mój materac. Była w szoku. Poruszała ustami, ale nie potrafiła wykrztusić więcej ani słowa.

— Na miłość boską, Shirely!

— Tak — wymamrotała. — Tak, Jack… Vornan… och Leo. Miałam rację! Nie chciałam wierzyć, ale jednak. Widziałam ich! Widziałam!

— O czym ty u diabła mówisz?

— Była pora lunchu — powiedziała, chrapliwie łapiąc oddech. — Obudziłam się i poszłam ich szukać. Sądziłam, że jak zwykle siedzą w pracowni Jacka. Nie odpowiadali, kiedy zapukałam, pchnęłam więc drzwi i wtedy zobaczyłam, dlaczego nie reagowali. Byli zajęci. Sobą. Sobą. Kotłowanina nóg i ramion. Widziałam. Stałam tak, patrząc może pół minuty. Och, Leo, Leo!

Jej głos wezbrał aż do przeszywającego krzyku. Miotała się w rozpaczy i zanosiła szlochem. Chwyciłem ją, zanim runęła na twarz. Ciężkie półkule jej piersi języczkami ognia uderzyły w moją chłodną skórę. Oczami wyobraźni ujrzałem scenę z jej opowieści. Teraz dopiero dotarła do mnie oczywistość sytuacji i przekląłem własną ślepotę, bezczelność Vornana i naiwność Jacka. Chciałem walić głową w mur, kiedy przed oczyma stanął mi obraz Vornan, który owija się wokół mojego przyjaciela niczym jakiś olbrzymi, drapieżny bezkręgowiec. Później nie było już czasu na dalsze rozmyślania. Tuliłem Shirley w ramionach: roztrzęsioną, bezbronną, lepką od potu i zapłakaną. Pocieszałem ją, jak mogłem. Przylgnęła do mnie całym ciałem, szukając stałego lądu na rozhukanym żywiole świata. Uścisk pocieszenia szybko jednak przemienił się w coś dużo bardziej intymnego. Nie potrafiłem opanować emocji, a ona przyjęła moją inicjatywę z ulgą. Nareszcie złączeni opadliśmy na posłanie.

Siedemnasty

Jakiś czas potem Kralick zabrał nas stamtąd. Milczałem jak zaklęty. Powiedziałem jedynie, że musieliśmy opuścić gościnny dom. Obyło się bez pożegnań. Ubraliśmy coś na siebie, spakowaliśmy rzeczy i pojechaliśmy do Tuscon, gdzie przejęli nas ludzie Kralicka.

Patrząc z perspektywy czasu, widzę, jak panicznie wyglądała nasza ucieczka. Możliwe, że powinienem był zostać i pomóc przyjaciołom w odbudowaniu utraconego spokoju. Ale w tym szalonym momencie czułem, że muszę uciekać. Poczucie winy było nazbyt przytłaczające, pajęczyna wstydu za bardzo lepka. To, co zaszło między Vornanem i Jackiem, i czego dopuściłem się z Shirley, było nieodwracalne. Bezpowrotny krok w katastroficzną plątaninę, w dodatku świadomość tego, co nie zaistniało pomiędzy Vornanem a Shirley. To ja wszystko popsułem. W krytycznym momencie utraciłem moralną przewagę, jaką mógłbym posiadać, gdybym nie poddał się nastrojowi chwili i opanował emocje. To ja byłem winien, odpowiedzialność spadała na moją głowę.

Pewnie już nigdy więcej nie zobaczę moich przyjaciół.

Zbyt wiele wiem o ich wstydliwej tajemnicy i jak człowiek, który natknął się przypadkowo na stosik pożółkłych listów będących własnością kogoś bliskiego, czuję, że moja niechciana wiedza jest tylko ciężarem i coraz bardziej oddala mnie od Jacka i Shirley. To się musi zmienić. Teraz, dwa miesiące później, widzę całe to zajście w trochę innym świetle. Wszyscy troje zachowaliśmy się jednakowo paskudnie. Niczym marionetki skakaliśmy na każde zawołanie Vornana. To, że znaliśmy nasze słabości, powinno było trzymać nas razem. Sam nie wiem. Jedno jest tylko pewne: wszystko, co kiedykolwiek łączyło Shirley i Jacka, leży teraz w gruzach i żadna ze stron nie podejmie się prób odbudowy.

Ciągle mam tamtą scenę przed oczami. Shirley z wypiekami na twarzy, oszołomiona, w przypływie pasji, oczy przymknięte, usta szeroko rozwarte. Shirley, która z grymasem obrzydzenia pada gwałtownie na podłogę i czołga się mozolnie niczym zranione zwierzę. Jack, który wychodzi z warsztatu, oszołomiony i blady, jakby właśnie padł ofiarą gwałtu. Stąpa ostrożnie przez odrealniony świat. I Vornan, który sprawia wrażenie szczęśliwego, pełnego dobrej myśli, zadowolonego z własnego dzieła. Spogląda przychylnym okiem na to, co właśnie zaszło między mną i Shirley. Wtedy nie potrafiłem się na niego złościć. Wciąż był po prostu niemożliwy. Shirley nie interesowała go zupełnie, bo miał już na uwadze inny cel.

Kralick nie dowiedział się ode mnie ani słowa. Próbowałby pewnie pocieszać, ale ja nie kwapiłem się z podawaniem szczegółów, a on nie naciskał. Spotkaliśmy się w Phoenix. Przyleciał z Waszyngtonu natychmiast po otrzymaniu mojej depeszy.

Powiedział, że podróż do Ameryki Południowej trzeba koniecznie przyspieszyć. We wtorek mieliśmy już być w Caracas.

— Nie licz na mnie — ostrzegłem. — Mam dość Vornana. Odchodzę z komitetu.

— Nie rób mi tego.

— Muszę. To sprawa natury osobistej. Poświęciłem rok, a teraz zamierzam pozbierać wreszcie moje własne życie do kupy.

— Jeszcze tylko miesiąc, Leo — nalegał. — To niezmiernie ważne. Śledziłeś najnowsze doniesienia?

— Sporadycznie.

— Świat tonie w szaleństwie. Z dnia na dzień sytuacja staje się coraz poważniejsza. Te dwutygodniowe wakacje na pustyni tylko rozogniły nastroje. Czy wiesz, że w niedzielę w Buenos Aires wystąpił jakiś fałszywy Vornan i proklamował Imperium Latynoamerykańskie? Już po kwadransie zjednał sobie pięćdziesięciotysięczny tłum. Szkody można liczyć w milionach, a byłoby jeszcze gorzej, gdyby w samą porę nie zastrzelił go jakiś snajper.

— Zastrzelił go snajper? Dlaczego? Kralick pokręcił głową.

— Kto to wie? Ludzi ogarnęła histeria. Tłum rozerwał skrytobójcę na strzępy. Przez dwa następne dni musieliśmy przekonywać, że zabito fałszywego Vornana. Później dotarły do nas informacje o naśladowcach proroka w Karachi, Istambule, Pekinie i Oslo. Wszystko przez tę cholerną książkę Fieldsa. Najchętniej obdarłbym go żywcem ze skóry.

— A co ja mam z tym wszystkim wspólnego, Sandy?

— Jesteś potrzebny u boku Vornana. Spędziłeś z nim więcej czasu niż ktokolwiek inny. Znasz go dobrze i myślę, że on zna również ciebie, a co najważniejsze — ufa ci. Sprawujesz nad nim jakąś kontrolę.

— Nie mam nad nim żadnej kontroli — odparłem, myśląc o Jacku i Shirley. — Czy tego nie widać?

— Mógłbyś przynajmniej spróbować. Jeżeli Vornan skorzysta z władzy, jaka spoczęła w jego rękach, to będzie w stanie przewrócić ten świat do góry nogami. Wystarczy jedno słowo, a pięćdziesiąt milionów ludzi skoczy w ogień. Ostatnio stałeś nieco z boku. Nie śledziłeś na bieżąco sytuacji. Może zdołasz go powstrzymać, gdy spostrzeże, jaka władzę skupił w swym ręku.

— Tak samo jak w domu Wesleya Brutona?

— Wtedy gra dopiero nabierała rozpędu. Teraz jesteśmy znacznie ostrożniejsi, nie pozwolimy sobie na żadne pochopne kroki. A to, co Vornan zrobił z domem Brutona, jest tylko namiastką jego prawdziwych możliwości.

Roześmiałem się gorzko.

— Po co w ogóle ryzykować? Zabijcie go od razu.

— Na miłość boską, Leo.

— Dlaczego nie? Można to łatwo urządzić. Takiego doświadczonego i sprytnego sukinsyna jak ty nikt nie musi uczyć makiawelizmu. Usuń Vornana, póki możesz. Zanim zostanie imperatorem, strzeżonym przez legion strażników. Weź pod uwagę moje słowa i pozwól, że wrócę wreszcie do własnych zajęć.

— Nie żartuj. W jaki sposób…

— Nie żartuję. Jeśli nie chcecie go zabić, to spróbujcie chociaż przekonać, aby wrócił tam, skąd przybył.