Ten pierwszy list przesłany mu z Petersburga do Jałty napisany był przeszło dwa lata po tamtej najszczęśliwszej w życiu jesieni.
“Lowa, jestem już cały tydzień w Połtawie, nudy tu piekielne. Nie wiem, czy Pana jeszcze kiedyś zobaczę, ale tak bym chciała, żeby Pan jednak o mnie nie zapomniał."
Pismo było drobne, okrągłe, jakby biegło na paluszkach. Pod “sz" i nad “t" były dla rozróżnienia kreseczki, ostatnia litera rzucała się ku prawej zamaszystym ogonkiem; tylko litera “ja" na końcu słów miała ogonek wzruszająco zawijający się w dół i ku lewej, jakby Maszeńka w ostatniej chwili cofała dane słowo. Kropki były bardzo duże i zdecydowane, przecinków za to mało.
“Pomyśleć tylko, że przez tydzień patrzę już na śnieg, biały zimny śnieg. Jest strasznie zimno i smutno. Tylko nagle przez mózg jak ptak przelatuje myśl, że gdzieś tam bardzo daleko ludzie żyją całkiem innym, całkiem różnym życiem. Nie wegetują tak jak ja w głuszy małego zapomnianego chutoru…
Nie, bardzo, bardzo tu smutno. Lowa, niech mi Pan napisze cokolwiek. Choćby same głupstwa."
Ganin przypomniał sobie, jak dostał ten list, jak tego odległego styczniowego dnia ruszył stromą kamienistą ścieżką wzdłuż tatarskich częstokołów, uwieńczonych tu i ówdzie końskimi czaszkami, jak siedział nad strumieniem, cienkimi strugami opływającym białe gładkie kamienie, i spoglądał przez cieniuteńkie, nieprzeliczone, bardzo wyraźnie rysujące się gałązki jabłoni na różowawo omdlewające niebo, gdzie niby przejrzysty ścinek paznokcia błyszczał młody księżyc, a obok przy dolnym jego rogu lśniła świetlista kropla – pierwsza gwiazda.
Napisał do niej tej samej nocy – o tej gwieździe, o cyprysach w ogrodach, o ośle, który rankiem ryczy za domem w tatarskiej zagrodzie. Pisał czule, marząco, przypomniał mokre olchowe noski na śliskim mostku altanki, gdzie się spotkali.
W tamtych latach listy szły długo i odpowiedź nadeszła dopiero w lipcu.
“Bardzo dziękuję za dobry, miły «południowy» list. Dlaczego Pan pisze, że mnie Pan jednak pamięta? I że mnie Pan nie zapomni? Naprawdę? Jak to dobrze!
Jest taki miły, rześki dzień po burzy. Taki jak w Woskriesieńsku, pamięta Pan? Czy chciałby Pan znów się powłóczyć po dawnych miejscach? Ja bym okropnie chciała. Jak by to było dobrze chodzić w deszcz po jesiennym parku. Dlaczego wtenczas w złą pogodę nie było smutno?
Przerwę na razie pisanie i pójdę się przejść.
Wczoraj nie udało mi się skończyć listu. To bardzo nieładnie z mojej strony. Prawda? Niech mi Pan wybaczy, drogi Lowa, naprawdę, więcej nie będę."
Ganin opuścił rękę z listem i zamyślił się z lekkim uśmiechem. Jak dobrze pamiętał tę jej wesołą minkę, niski, piersiowy śmieszek, kiedy mówiła “przepraszam"… To przejście od chmurnego westchnienia do gorącej żywości spojrzeń.
“Długo dręczyła mnie niepewność, gdzie Pan jest i co się z Panem dzieje – pisała w tym samym liście. Teraz nie trzeba zrywać tej maleńkiej nitki, która jest między nami. Chcę napisać i zapytać o bardzo wiele rzeczy, ale myśli mi się plączą. Wiele przez ten czas widziałam i przeżyłam wiele nieszczęść. Niech Pan, na litość boską, pisze częściej i jak najwięcej. A na razie wszystkiego, wszystkiego najlepszego. Chciałabym pożegnać się z Panem serdeczniej, ale może przez ten długi czas od tego odwykłam. A może powstrzymuje mnie coś jeszcze?"
Przez całe dnie po otrzymaniu listu pełen był rozedrganego szczęścia. Wydawało mu się niepojęte, że mógł rozstać się z Maszeńką. Pamiętał tylko ich pierwszą jesień- cała reszta wydawała się taka nieważna i wyblakła – ich udręki i nieporozumienia. Ciążyła mu marząca ciemność, konwencjonalne lśnienie nocnego morza, aksamitne zacisze wąskich cyprysowych alei, poblask księżyca na łapach magnolii.
Obowiązek zatrzymywał go w Jałcie – zanosiło się na zbrojną walkę – chwilami jednak zdecydowany był rzucić wszystko i ruszyć na poszukiwanie Maszeńki po małoruskich chutorach.
W tym wędrowaniu listów przez straszną Rosję było coś wzruszająco cudownego, niczym w bielinku przefruwającym nad okopem. Jego odpowiedź na drugi list bardzo się opóźniła i Maszeńka w żaden sposób nie mogła zrozumieć, co się stało – tak była przekonana, że dla listów nie istnieją powszednie wówczas przeszkody.
“Dziwi się Pan pewnie, że piszę, choć Pan milczy – nie myślę jednak, nie chcę nawet myśleć, że Pan i teraz mi nie odpowie. Przecież nie dlatego nie odpowiedział Pan, że nie chciał, lecz po prostu dlatego, że… no, że Pan nie mógł, może nie zdążył… Niech Pan powie, Lowa, przecież śmieszą Pana teraz tamte Pańskie słowa, że miłość do mnie to dla Pana całe życie, a jeśli nie będzie miłości – to i życia nie będzie… Tak… jakże wszystko przemija, jak się zmienia. Czy chciałby Pan, żeby wszystko wróciło? Jakoś mi dziś smutno…
Wiosna jednak jest dzisiaj, mimoz wprost zatrzęsienie.
I co krok ktoś je tutaj sprzedaje.
Więc przynoszę je tobie, kruche są jak marzenie…
To ładny wiersz, ale nie pamiętam ani początku, ani końca, i nie pamiętam, kto go napisał. Będę teraz czekała na list od Pana. Nie wiem, jak mam się z Panem pożegnać. Być może Pana pocałowałam. Pewnie to zrobiłam…"
W dwa czy trzy tygodnie później nadszedł czwarty list.
“Lowa, cieszę się, że dostałam list. Jest taki miły, taki miły. Tak, nie sposób zapomnieć, że kochaliśmy się tak bardzo i tak słonecznie. Pisze Pan, że za jedno mgnienie oddałby Pan życie przyszłe – lepiej jednak spotkać się i wzajemnie sprawdzić.
Lowa, jeśli Pan mimo wszystko przyjedzie, proszę zadzwonić z dworca do stacji telefonicznej urzędu ziemskiego i poprosić o numer 34. Być może odezwie się ktoś po niemiecku: jest tam niemiecki lazaret. Niech Pan poprosi, żeby mnie zawołano.
Wczoraj byłam w mieście, trochę «ucztowałam», było dużo muzyki, ruchu, światła – to mnie rozweseliło. Bardzo śmieszny jegomość z żółtą bródką zalecał się do mnie i nazywał «królową balu». A dzisiaj jest tak nudno, tak nudno. Przykre to, że dni przemijają tak bez sensu i tak głupio – a to są przecież dobre, najlepsze lata. Zdaje się, że niedługo zostanę «świętoszką». Nie, tak się stać nie powinno.
Zrzucę ciężkie okowy miłości
I poszukam wnet zapomnienia.
Wina kielich po brzegi nalejcie,
Niech mi wino da upojenie.
Nieźle, co?
Niech mi Pan odpowie od razu po otrzymaniu listu. Czy przyjedzie Pan tutaj, żeby się ze mną zobaczyć? Nie da się? Cóż więc począć… A może jednak? Co za głupstwo napisałam: przyjechać tylko po to, żeby mnie zobaczyć. Co za zadufanie! Prawda?
Przeczytałam właśnie w starym piśmie śliczny wiersz Ty moja mała i blada perło Krapowickiego. Bardzo mi się podoba. Proszę napisać mi wszystko, wszystko. Całuję Pana. Przeczytałam też Podtiagina:
Księżyc w pełni świeci ponad skrajem lasu,
Spójrz, jak rzeczna fala mieni się od blasku."
“Kochany Podtiagin – pomyślał z uśmiechem Ganin. – Jakie to dziwne… Boże, jakie to dziwne… Gdyby mi wtedy powiedziano, że spotkam się właśnie z nim…"
Uśmiechając się i kręcąc głową, rozłożył ostatni list. Otrzymał go w przeddzień wyjazdu na front. Był zimny styczniowy świt i na statku mdliło go od zbożowej kawy.
“Lowa miły, moja radości, jakże czekałam, jak pragnęłam tego listu. Przykro i ciężko było pisać i jednocześnie samą siebie w tych listach powściągać. Czy rzeczywiście żyłam przez te trzy lata bez Ciebie i życie miało jakiś sens i cel?
Kocham Cię. Jeśli wrócisz, zamęczę Cię pocałunkami. Czy pamiętasz?:
Opowiedzcie, że chłopczyka Lowę
Tak jak umiem, najczulej całuję,
I że austriacki kask ze Lwowa
Chowam i że jemu go daruję.
A osobno napiszcie ojcu…
Mój Boże, gdzie się podziało to wszystko dalekie, jasne, drogie… Czuję tak jak Ty, że się jeszcze zobaczymy – ale kiedy, kiedy?