Выбрать главу

Gdy w poniedziałek około wpół do trzeciej Ganin wszedł do jadalni, wszyscy siedzieli już przy stole. Ałfierow uśmiechnął się do niego życzliwie, nawet uniósł się z miejsca, Ganin jednak nie podał mu ręki, i skinąwszy głową w milczeniu, zajął miejsce obok niego, zawczasu przeklinając natrętnego sąsiada. Podtiagin, schludny, skromny starzec, który nie jadł, lecz spożywał, głośno wsysając zupę i przytrzymując lewą dłonią zatkniętą za kołnierz serwetkę, spojrzał znad szkieł pince-nez na Ganina, a potem z niewyraźnym westchnieniem znów zabrał się do jedzenia. Ganin w przypływie szczerości opowiedział mu kiedyś o uciążliwej miłości Ludmiły i teraz żałował tego. Kolin, jego sąsiad z lewej, podał mu z trwożną ostrożnością talerz zupy i spojrzał przy tym tak przymilnie, tak uśmiechnęły się jego dziwne, przymglone oczy, że Ganin poczuł się niezręcznie. Tymczasem od prawej dobiegał już naoliwiony tenorek Ałfierowa, oponującego przeciw czemuś, co powiedział siedzący naprzeciwko niego Podtiagin.

– Gruba przesada, panie Antoni. To niezwykle kulturalny kraj. Nasz się do niego nawet nie umywa.

Podtiagin błysnął łagodnie szkłami prince-nez i zwrócił się do Ganina:

– Proszę mi pogratulować, przysłali mi dziś wizę. Teraz nic tylko przyjąć wstęgę orderu i złożyć wizytę prezydentowi.

Miał niezwykle przyjemny głos, bez wysokich tonów, o spokojnym, miękkim, matowym brzmieniu. Pełną, gładką twarz, z siwą szczecinką tuż pod dolną wargą i wystającym podbródkiem, pokrywała jakby czerwonawa opalenizna, a od jasnych, mądrych oczu rozchodziły się życzliwe zmarszczki. Z profilu podobny był do dużej, posiwiałej morskiej świnki.

– Bardzo się cieszę – powiedział Ganin. – Kiedy pan wyjeżdża?

Ałfierow jednak nie dopuścił starszego pana do głosu i ciągnął dalej, z nawyku szarpiąc co chwila chudą, porośniętą złotawymi włoskami szyją o ruchliwej, wydatnej grdyce:

– Radzę panu zostać tutaj. Czy tu jest źle? To jest, by tak rzec, linia prosta. Paryż to raczej zygzak, a nasza Rosja to zupełny zawijas. Bardzo mi się tu podoba; można pracować i po ulicach chodzi się z przyjemnością. Dowiodę panu matematycznie, że jeśli już człowiek musi gdzieś się osiedlić…

– Przecież właśnie mówię panu – łagodnie przerwał Podtiagin – stosy papierów, trumny z tektury, teczki, teczki w nieskończoność! Półki się pod nimi uginają. Zanim urzędnik policji odnalazł moje nazwisko, o mało nie padł z wysiłku. Nie możecie sobie państwo w ogóle wyobrazić (przy słowach “w ogóle wyobrazić" Podtiagin ciężko i z żałością pokręcił głową), ile trzeba się namordować, żeby otrzymać prawo wyjazdu stąd. Ileż ja wypełniłem blankietów!. Dziś myślałem, że przystawią mi wreszcie pieczątkę – proszę, wiza wyjazdowa… Gdzież tam… Kazali mi się sfotografować, a zdjęcia będą gotowe dopiero wieczorem.

– Wszystko jest jak należy – pokiwał głową Ałfierow – tak właśnie powinno być w przyzwoitym państwie. To nie to, co rosyjski bałagan. Czy zwróciliście na przykład uwagę, co jest napisane na frontowych drzwiach: “Nur für Damen und Herren". To znamienne. I w ogóle, różnicę między, powiedzmy, naszym krajem a tym, można określić tak: proszę najpierw wyobrazić sobie krzywą, a na niej…

Ganin, nie słuchając dalszego ciągu, zwrócił się do siedzącej naprzeciw niego Klary:

– Pani Ludmiła prosiła mnie o powtórzenie, żeby zadzwoniła pani do niej po powrocie z biura. Zdaje się, że chodzi o kino.

Klara w zakłopotaniu pomyślała: “Jak on może mówić o niej tak zwyczajnie… Przecież wie, że ja wiem…"

Zapytała dla przyzwoitości:

– Ach, więc widział się pan z nią wczoraj?

Ganin ze zdziwieniem poruszył brwiami i nie przerwał jedzenia.

– Niezupełnie rozumiem pańską geometrię – cicho mówił Podtiagin, ostrożnie zgarniając nożykiem okruchy na własną dłoń. Jak większość starzejących się poetów, skłaniał się ku prostej ludzkiej logice.

– Ale to przecież zupełnie oczywiste – obruszył się Ałfierow. – Proszę sobie wyobrazić…

– Nie rozumiem – stanowczo powtórzył Podtiagin, i odchyliwszy lekko głowę do tyłu, wsypał sobie do ust zgarnięte okruchy. Ałfierow gwałtownym ruchem rozłożył ręce i przewrócił szklankę Ganina.

– Och, przepraszam!…

– Jest pusta – powiedział Ganin.

– Nie jest pan matematykiem, panie Antoni – pośpiesznie ciągnął Ałfierow. – A ja przez całe życie huśtałem się na liczydłach jak na huśtawce. Mawiałem czasem do żony: jestem matematykiem, a więc ty jesteś mat'-i-maczecha… *

Gornocwietow i Kolin wybuchnęli piskliwym śmiechem. Pani Dorn wzdrygnęła się i z obawą spojrzała na obydwóch.

– Słowem: kwitek i kwiatek – ozięble zażartował Ganin.

Tylko Klara uśmiechnęła się. Ganin zaczął nalewać sobie wody; wszyscy patrzyli, jak to robi.

– Tak, ma pan rację, niezwykle delikatny kwiatek – wyrzekł przeciągle Ałfierow, obrzucając sąsiada roztargnionym spojrzeniem błyszczących oczu.

– To prawdziwy cud, że ona przeżyła te lata potworności. Jestem pewien, że przyjedzie tu kwitnąca, wesoła… Pan jest poetą, panie Antoni, niech więc pan opisze, jak kobiecość, cudowna rosyjska kobiecość mocniejsza jest od wszelkiej rewolucji, zdolna jest przetrwać wszystko – niedole, terror…

Kolin szepnął do Ganina:

– Znowu zaczyna… Wczoraj nie mówił o niczym, tylko o żonie…

“Co za pospolitak – pomyślał Ganin, spoglądając na poruszającą się bródkę Ałfierowa: – Z żony też pewnie spryciara… Nie zdradzać takiego to po prostu grzech…"

– Dziś mamy jagnię – oznajmiła nagle pani Lidia drewnianym głosikiem, obserwując chmurnie, jak jej lokatorzy bez szczególnego nabożeństwa pochłaniają pieczyste. Ałfierow skłonił się nie wiedzieć czemu i ciągnął:

– Powinien pan, mój drogi, podjąć ten temat. (Podtiagin łagodnie, ale stanowczo kręcił głową.) Może kiedy zobaczy pan moją żonę, zrozumie pan, co chcę powiedzieć… Ona zresztą bardzo lubiła poezję. Dogadacie się. Powiem panu jeszcze…

Kolin ukradkiem wybijał takt, z ukosa zerkając na Ałfierowa. Gornocwietow, spoglądając na palec swego przyjaciela, zaśmiewał się cicho.

– A co najważniejsze – trajkotał Ałfierow – Rosja przecież jest już skończona. Starto ją, jakby kto wilgotną gąbką przejechał po czarnej tablicy, po narysowanej tam gębie…

– Coś takiego… – powiedział z uśmiechem Ganin.

– Przykro panu tego słuchać, panie Lwie?

– Przykro, ale nie przeszkadzam, panie Aleksieju.

– Cóż, może uważa pan wobec tego, że…

– Ależ panowie – przerwał Podtiagin matowym głosem, lekko sepleniąc – dajmy spokój polityce. Po co politykować?

– A jednak monsieur Ałfierow nie ma racji – niespodziewanie wtrąciła Klara, szybkim ruchem poprawiając fryzurę.

– Czy pańska żona przyjeżdża w sobotę? – niewinnym tonem zapytał Kolin przez cały stół, a Gornocwietow parsknął, zasłaniając usta serwetką.

– W sobotę – przytaknął Ałfieraw, odstawiając talerz z nie dojedzoną baraniną, jego oczy, które na krótko zabłysły wojowniczo, od razu przygasiło zamyślenie.

вернуться

* “matką i macochą" – w języku rosyjskim gra słów (przyp. tłum.)