Na kolację zjedli resztki kury, a następnie Arnold dokończył swe rachunki.
— Tak, z tego coś może być — powiedział wreszcie.
— Z czego?
— Zasada przyjemności i nudy.
Arnold wstał i począł się przechadzać po kabinie tam i na powrót.
— Ta maszyna ma quasi-ludzkie cechy. Niewątpliwie potrafi się uczyć. Sądzę, że potrafimy ją nauczyć doznawania przyjemności z produkowania tego samego przedmiotu wielokrotnie. A mianowicie części do mechanizmu automatycznego sterowania.
— Warto spróbować — zgodził się Gregor.
Do późnej nocy obaj podróżnicy pouczali łagodnym głosem maszynę. Arnold przekonywał ją o radości, jaką może dać powtarzanie. Gregor wyrażał się z uznaniem o wrażeniach estetycznych, czerpanych z produkowania tak pięknych obiektów, jak części do mechanizmu automatycznego sterowania i to w kilku identycznych egzemplarzach.
Konfigurator zapalał i gasił lampki, szczękał zębatymi kółkami pokazując w ten sposób, że słucha uważnie. I gdy wreszcie noc ustąpiła blademu świtowi, Arnold nacisnął guzik i wydał polecenie wykonania części do mechanizmu sterującego.
Maszyna się zawahała. Światła migotały niepewnie, wskazówki zegarów poczęły błądzić po skalach. Konfigurator wyraźnie się zastanawiał. Wreszcie aparat szczęknął i — wyrzucił jeszcze jedną żądaną część.
— Brawo! — zawołał Gregor i poklepał mocno po plecach Arnolda. Następnie szybko powtórzył swój rozkaz. Lecz konfigurator długo i przeciągle zamruczał i nie wyprodukował nic.
Gregor spróbował jeszcze raz, lecz tym razem maszyna nawet się nie zawahała, lecz stała spokojnie.
— Co się tam teraz zepsuło? — zapytał Gregor.
— Jasna rzecz — powiedział smutno Arnold. — Konfigurator zdecydował się spróbować powtórzenia, po prostu, żeby się przekonać, jak to wygląda. Lecz po tej próbie przestało mu się to podobać.
— Maszyna, która nie lubi powtarzać! — zawołał Gregor. — To nieludzkie!
— Przeciwnie, to jak najbardziej ludzkie!
Przyszła pora kolacji i partnerzy musieli się dobrze napocić, zanim wymyślili potrawy, które aparat zechciałby wyprodukować. Bukiet z jarzyn byłby najłatwiejszym rozwiązaniem, lecz było to danie mało pożywne. Udało im się uzyskać jeden bochenek chleba, lecz już nie ciasto. Wszystkie produkty mleczne były wykluczone, ponieważ kilka dni temu jedli ser.
Wreszcie, po godzinnych próbach, konfigurator dał im porcję wielorybiego mięsa.
Po posiłku Gregor ponownie rozpoczął wygłaszać przemówienia na temat rozkoszy powtarzania. Stały pomruk i błyskanie świateł wskazywały, że konfigurator słuchał z uwagą. Był to dobry znak.
Wilgoć zaczynała się wkradać do kabiny statku. Części stalowe pokryła rdza, a na ubraniach podróżników zjawiła się pleśń.
Na następny posiłek nic nie mogli wymyślić.
Wówczas Gregor wpadł na pewien pomysł. Powoli zbliżył się do konfiguratora. Arnold podniósł głowę, przerażony dzikim blaskiem oczu towarzysza.
— Gregor! Co chcesz zrobić?
— Mam zamiar wydać tej maszynie ostatni rozkaz. Drżącą ręką Gregor nacisnął guziczek i szepnął swoje polecenie. Nastąpiła chwila ciszy. Nagle Arnold krzyknął:
— Cofnij się! Cofnij się!
Konfgurator począł drżeć i trząść się, wskazówki jak szalone biegały po tarczach, światełka zapalały się spazmatycznie.
— Co mu kazałeś wyprodukować? — zapytał Arnold. — Nie kazałem mu nic produkować — powiedział Gregor. — Kazałem mu się zreprodukować!
Konfiguratorem wstrząsały konwulsje i z maszyny począł wydobywać się czarny dym. Podróżnicy zakaszleli i poczęli się dusić.
Gdy dym się rozwiał, aparat stał w dalszym ciągu na swoim miejscu z popękaną farbą i pokrzywionymi częściami. A obok niego, błyszczący nowością, stał drugi konfigurator.
— Brawo! — Arnold nie posiadał się z radości. Uratowałeś nas.
— Żeby tylko to — powiedział z zadowoleniem Gregor. — To przedsięwzięcie przyniesie nam sławę i majątek. — To powiedziawszy obrócił się do nowego konfiguratora, nacisnął guzik i rozkazał: — Zreprodukuj się!
W ciągu tygodnia Arnold, Gregor i trzy konfiguratory Zawinęli z powrotem do kosmoportu im. Kennedy’ego. Nie musieli już nic robić, tylko cierpliwie czekać na fortunę, która sama wpadnie im w ręce. Zaraz po wylądowaniu Arnold opuścił statek i złapał taksówkę. Pojechał najpierw na ulicę Canal, a potem do śródmieścia Nowego Jorku. Uwinął się szybko ze swoimi sprawami i po kilku godzinach był z powrotem na statku.
— Dobra, wszystko w porządku! — zawołał do Gregora. — Byłem u kilku jubilerów. Możemy sprzedać jakieś dwadzieścia dużych kamieni, ale bez robienia sensacji na rynku. A potem trzeba zmusić konfiguratory do produkcji platyny, przez pewien okres, a później… co u diabła?
Gregor popatrzył na niego kwaśno.
— Czy zauważyłeś jakieś zmiany?
— Mhm? — Arnold rozejrzał się po kabinie, rzucił okiem na Gregora i konfiguratory. W kabinie znajdowały się cztery konfiguratory.
— Zmusiłeś je do wyprodukowania nowego? — spytał Arnold. — Nic nie szkodzi. Teraz niech produkują diamenty każdy z osobna.
— Jeszcze nie zrozumiałeś — powiedział Gregor ze smutkiem. — Spójrz.
Nacisnął guzik najbliższego konfiguratora i powiedział: „Diament”. Konfigurator zaczął się trząść.
— Ty i ta twoja cholerna zasada przyjemności — jęknął Gregor. — Reprodukcja. Te przeklęte maszyny oszalały na punkcie seksu!
Maszyna zatrzymała się i wyprodukowała następny konfigurator.