— Nu pagadi — odkazałem. — Lepiej zróbmy z tym na glanc porządek. Ten sarkazm, jeśli mi to wolno tak nazwać, nie przystaje do was, o drużkowie wy moi. Możeście wy ustroili za moimi plecami jakiś drobny a cichy bałach, takie sobie ciut małych zgrywoszutek i tym podobne. Jako wasz kumpel i wożaty chyba mam recht wiedzieć, co jest grane, nie? No więc Jołop, co wróży ten twój gromadny koński rozdziaw na ryju? — Bo Jołop miał uścisko rozpachnięte w taki jakby z uma szedłszy bez głosu rechot. Na to w try miga włączył się Georgie:
— No dobra, będzie tego przystawania do Jołopa, braciszku. To jedna rzecz z nowego układu.
— Z nowego układu? — ja mu na to. — Co za mowa o nowym układzie? Tu nawierno był jakiś gromadny bałach i kwacz za moimi uśpionymi plecami. Niech ja więcej usłyszę. — I tak jakby założywszy graby oparłem się udobno do słuchania o potrzaskaną poręcz, ciągle jeszcze stojąc wyżej od nich, tych moich niby to drugów, na trzecim schodku.
— Bez urazy, Alex — rzekł Pete — ale chcieliśmy tak coś więcej demokratycznie. A nie że ty cały czas mówisz, co robić a czego nie. Tylko bez urazy.
Georgie wmieszał się: — Uraza czy nie uraza, to tu ni pry czom. Chodzi o to, komu tu przychodzą pomysły. Jakie on miał pomysły? — I wyślepiał się tak na mnie czelno i na całego. Wszystko to malutkie piwko i tyle tego, jak ostatniej nocy. A my dorastamy, braciszki.
— No dalej — mówię wciąż nie ruszając się. — Niech ja jeszcze posłyszę.
— Jak sam chcesz — powiada Georgie — to pażałusta, czemu nie. Szlajamy się w kółko, w zachwat po sklepach i te pe, żeby zarabotać po tej marnej grabuli szmalcu na ryło. A tymczasem Will Angliczanin w Kafe Pod Bychem jest gotów upłynnić wszystko, co jaki bądź malczyk się nie pokusi grabnąć. Błyskotki, lód — mówił dalej a wciąż z tymi zimnymi ślepiami we mnie. — Duże duże duże kasabubu leży i czeka, tak mi właśnie skazał Will Angliczanin.
— Aha — powiedziałem, cały na luzie, ale w środku już po nastojaszczy razdraz. — Odkąd to się zadajesz i ugadzasz z Willem Angliczaninem?
— Tak od kiedy niekiedy — powiada Georgie — wypuszczam się sam na samo gwałt i adzinoko. Na ten przykład w ostatni szabas. Mam prawo na własne życie, mój drużku, recht?
Wszystko to mi się, braciszki, wcale nie ponrawiło. — A na co ci się nada — wstawiłem — to duże duże duże kasabubu czyli dziengi, jak to wielkolepno nazywasz? Czy ci brak jakiej bądź rzeczy z tego, co nużno? Jak ci nużno auto, zrywasz je sobie z drzewa. Jak ci potrzebna monaliza, to se ją zgarniasz. Tak? No to skąd ci przyszła wniezapno ta chuć, aby zdziałać się tym gromadnym i nadzianym kapitalistą?
— E — odkazał mi Georgie — czasem to ty dumasz i bałakasz jak drobny rybionek. — Jołop się na to roz ho ho ho. Dziś w nocy — powiada Georgie — zrobimy taki zachwat po mużycku na kawał chłopa.
Więc mój drzym się sprawdził. Georgie za generała i mówi, co będziemy robić a czego nie, i Jołop z batem a bezumny jak szczerzący się buldog. Ale ja pogrywalem z czuciem a ostrożno, bardzo oslrożno, mówiąc i ułybając się: — Fajno fajn i git. Po prostu horror szoł. Inicjatywa się budzi w tych co umieją czekać. Sporo się ode mnie naumiałeś, mój drużku. Teraz gadaj, co za błysk cię naszedł, mój Georgie bojku.
— Och — powiada Georgie, cwany i chytry w tej utybce — najpierw damy se mleka z dobawką i co ty na to? Żebyśmy się naostrzyli, małyszku, a ty najbardziej, bo my już nad tobą mamy przewagę.
— Wyskazałeś jak raz to, co myślałem — ja na to, ułybając się na balszoj. — Właśnie chciałem zapropo żeby do naszej Krowy. Git git git. Wiedź nas do mołoczni, Georgiutek. — I wykonałem ten jakby głęboki ukłon, ułybając się jak z uma szedłszy, ale cały czas pracując główką. Tylko jak wykitrali my się na ulicę, to ja raz i uświadczyłem, że dumać to dla bezumnych, a rozumniak to chwyta się tego jakby natchnienia i co Bóg ześle. Bo jak raz przyszła mi z pomocą przednia muzyczka. Akurat przejeżdżało auto i miało wkluczone radio, i doleciał mnie może z takt albo dwa Ludwika Van (była to ostatnia część Koncertu skrzypcowego) i od razu wiedziałem co robić. Bałaknąłem takim jakby grubym a niskim głosem: — Recht. Georgie, i już! — i wyrwałem swoją brzytew do grdyk. Georgie powiedział: — He? — ale też był dość prędki w nożu i ostrze mu szt z rukojatki, i już był jeden na drugiego. Stary Jołop włączył się: — Nie, żadne recht! — i chap się za cepki w pasie, ale Pete bałaknął i położył fest grabę na starym Jołopie: — Zostaw ich. Tak to jest recht. — No to Georgie i niżej podpisany wzięli my się za te ciche kocie podchody, szukając wejścia, a styl znając jeden drugiego ciut aż za horror szoł, Georgie od czasu w czas doskakując szuch szuch z tym łyskającym majchrem, ale nie mógł mnie sięgnąć. A cały czas wpychle przechodzili i widzieli to wszystko, ale nikt się nie wkluk, nie ich brocha i codzienny widok. Aż odliczyłem sobie raz dwa trzy i dałem normalnie ciach ciach ciach brzytwą, nie po ryju i nie po oczach, tylko po grabie, w której Georgie miał nóż i — o braciszkowie moi — upuścił. Właśnie. Upuścił ten nóż dźwięk dźwiąk na twardy zimowy chodnik. Tyle że go połaskotałem moją brzytwą po palcach i już stał wybałuszywszy się na to malutkie ciur ciur juchy wyczerwieniające mu się w blasku latarni. — No — powiadam, i teraz już sam zacząłem, bo Pete poradził Jołopowi, żeby nie odwijał tych cepków z pasa i Jołop się posłuszał — no, Jołop, to teraz my z tobą załatwimy tę rzecz, no nie? Stary Jołop na to dał: Aaaaaaarhgh! — niby jakieś gromadne a bezumne zwierzę i wyśmignął te cepki z pasa fest horror szoł i tak skoro, że aż na podziw. To dla mnie teraz był padchadziaszczy styl żeby iść nisko jak gdyby w żabim podrygu, żeby chronić ryło i patrzałki, i tak zrobiłem, braciszkowie, no i ten bidny stary Jołop został się niemnożko zaskoczony, bo był przywykłszy do prostego ryj w ryj siach siach siach. No muszę powiedzieć, że mnie fest użasno siepnął po grzbiecie i dziargnęło mnie wprost z uma szedłszy, ale i kazał mi ten ból sprężyć się bystro i na całego i załatwić się ze starym Jołopem. Więc mignąłem brzytwą po jego lewej girze w tym oczeń obcisłym rajtku i chlasnąłem tak na dłoń ciucha i puściłem niemnożko blutu psiuk psiuk, żeby stary Jołop dostał małpiego umu. A potem jak on dał się w auuu auu auu jak psiuk, to ja poszedłem w ten sam styl co z Georgiem, stawiając na jeden ruch — góra, blok i ciach — i poczułem jak brzytwa wchodzi jak trza i w sam raz głęboko w mięcho w nadgarstku starego Jołopa i uronił te cepki jak wąż i uwrzasnął się jak mały rybionek. Po czym próbował sobie wypić cały blut z tego nadgarstka i równocześnie krzyczeć, ale juchy szło za mnogo żeby to wypić, więc zrobiło mu się tak bul bul bul bąbel i bluzgała ta jucha bardzo fajnie, ale nie za długo.
Ja znów bałaknąłem:
— Recht, o drużkowie moi, to już teraz będzie wiadomo. No słucham, Pete?
— Ja nic nie mówiłem — powiada Pete. — Daże ani słowa nie bałaknąłem. Słuchaj, stary Jołop się wyfarbuje na śmierć.
— Niemożliwe odkazałem. — Umiera się tylko raz. Jołop umarł jeszcze przed urodzeniem. A ten krasny krasny sok zaraz sam się zatrzyma. — Bo nie chlasnąłem go po głównych żyłach. I wydostałem osobiście czysty tasztuk z karmana, i owinąłem nim grabę bidnego, starego, umierającego Jołopa, a on wył i jęczał, i jucha zatrzymała się, tak jak skazałem, o braciszkowie moi. Więc już teraz wiedzą, barany, pomyślałem sobie, kto tu jest ich pan i wożaty.