— Myślę — na to kapłon — że tak na ogół biorąc to i owszem, 6655321. Wiele nam pomagasz i sądzę, że wykazujesz się szczerą chęcią poprawy. Tylko tak dalej, a nie wątpię, że uzyskasz bez większego trudu przedterminowe zwolnienie.
— Ale — powiadam — proszę księdza, a co z tą nową sztuczką, co krążą pogłoski? Że ta nowa jakby kuracja, po której zaraz się wychodzi z więzienia i z gwarancją, że nigdy więcej?
— O — powiedział, nagle cały w czujność. — A gdzie to słyszałeś? Kto ci takich rzeczy naopowiadał?
— Te rzeczy krążą, proszę księdza — powiadam. — Przypuśćmy, że dwaj strażnicy rozmawiają i człowiek nie da rady, musi dosłyszeć. A znów ktoś na warsztacie złapie kawalątko gazety i wszystko to jest w niej detalicznie opisane. Może ksiądz by mnie, proszę księdza, polecił na ten zabieg, że ośmieliłbym się zasugerować?
Widać było, jak on główkuje, pykając ze swego rakotwora i mózgoląc, ile mi opowiedzieć z tego, co sam wie, a o co ja zagabnąłem. Nareszcie zagaił: — Domyślam się, że ci się rozchodzi o technikę Ludovycka.
A wciąż chował się bardzo czujnie.
— Nie wiem, jak się nazywa, proszę księdza — odkazałem. — Tylko wiem, że to pozwala szybko wyjść i zapewnia gwarancję, że więcej człowieka nie posadzą.
— Owszem — powiada, a brwi mu się tylko nasępialy, jak się na mnie z góry wyślepił. — Tak to i wygląda, 6655321. Na razie oczywiście w stadium eksperymentu. Bardzo proste, ale też i bardzo drastyczne.
— Ale już się wprowadza u nas, proszę księdza, nieprawdaż? — zapytałem. — Te nowe, takie więcej białe budynki, proszę księdza, przy murze południowym. Jak była gimnastyka na wybiegu, to widzieliśmy, kiedy je stawiali.
— Jeszcze się nie wprowadza — odkazał — nie w naszym więzieniu, 6655321. Sam nie ma do tego przekonania. Muszę przyznać, że podzielam jego wątpliwości. Chodzi o to, czy technika Ludovycka rzeczywiście może kogoś uczynić dobrym? Albowiem dobroć, 6655321, bierze się z ludzkiego wnętrza. Dobroć to kwestia wyboru. Kiedy człowiek nie może wybierać, to nie jest już ludzkie. — Jeszcze długo by ubijał ten szajs, ale dało się słyszeć, że już następny oddział zakluczonych starabania się brzdęg brzdeg po żelaznych schodach na swój kawałek religii. Wiec rzekł: — Pogadamy o tym kiedy indziej. A na razie bierz się za program dowolny. — Więc poszłem do naszego stereo i puściłem J. S. Bacha preludium na chór Wachet auf i władowała się cuchnąca kucza tych brudnych skurwli, bandziorów i zboczeńców szłop szłop jak przegrane jakieś małpoludy obszczekiwane i pędzone batem przez ciurmaków. I za chwilę więzienny kapłon już pyta ich:
— To co teraz, ha?
Na to miejsce żeście się włączyli.
Tego ranka były u nas cztery porcje tej religii więziennej, ale bogusław już nie odezwał się do mnie, jak chodzi o technikę Ludovycka, co by to nie było, braciszkowie. Odrabotałem swoje przy stereo i bałaknął mi tylko dzięk dzięk i odwiedli mnie apiać do celi na 6 kondygnacji, gdzie miałem ja swoje cuchnące i tłoczne żyliszcze. Ten ciurmak nie był akurat najgorszy i nie przyładował mi daże w łeb ani kopa, jak mnie wpuszczał, tyle co bałaknął: — I znajdujemy się z powrotem, synku, w naszej kałuży. — No i faktycznie oto moi drużkowie nowego typu, sam kryminał i przystupniki na sto dwa, jeszcze chwała Bogu, że nie zboczeni. Na swojej pryczy Zophar, bardzo chudoszczawy i śniady, jak zawsze truł i truł tym głosem jakby rakowatym, że nikomu się nie chciało słuszać. Teraz jakby do nikogo posuwał o taki razkaz: — A że w tym czasie nie szło dostać kluka (co by to nie znaczyło, braciszkowie) nawet za melona pierdolców i za dziesięć, to co ja robię, no, poszłem do Indora i mówię, że mam jutro to siupsko i czy on by czegoś nie skombinował? — Cały czas ta po nastojaszczy kryminalna starożytna grypsera. I był Murko bez jednego oka, co jak raz obdzierał sobie paznokcia u nóg po kusoczku, że w niedzielę od święta, I był też Wielki Żyd, bardzo prędki mużyk i pocący się, wyciągnięty w kojce na wznak jak truposz. A prócz nich Jajasio i Doktor. Jajasio był na balszoj zły i cięty i żylasty, specjalista od przemocy seksualnej i te pe, a znów Doktor udawał, że potrafi wyleczyć syfa i trynia i różne upławy, a tylko zastrzykiwał wodę: no i tak uśmiercił dwie dziuszki zamiast, jak się zobowiązał, usunąć im czego nie chciały mieć. Była to sawsiem brudna przeciwna i użasna ferajna i nie miałem ja przyjemności co by obszczać się z nimi, jak i wy w nastojaszczy moment, o braciszkowie moi, ale to już niedługo.
Otóż musicie wiedzieć, że ta cela była ustrojona dla trzech, a popadło w nią sześciu i wsie na kupie, spotniawszy i ciasno. Tak przedstawiały się w tych czasach wszystkie cele we wszystkich mamrach, o braciszkowie, wstyd i hańba po prostu zafajdana, ze nie było gdzie nóg porządnie wyciągnąć. I nie uwierzycie, co powiem, że tej niedzieli wpichnięto nam jeszce jednego zeka. No tak, przegłotnęło się jakoś tę rzygotliwą piszczę, niby że gulasz z kluch i śmierdzącego mięsochłapu, i każdy na swojej pryczy kopcił normalnie rakotwora, jak wrzucili między nas tego mudaka. Był to stary pyskaty grzdyl i od razu wziął się wywrzaskiwać, ani my się połapali, co jest, różne tam skargi. Nawet jakby kratami pytał się trząchać i darł mordę: — Ja domagam się moich dziobanych praw, tu jest przepełnione, to przemoc kurewska, tak jest! — Na co jeden z czasowych zawrócił i powiedział mu, żeby sobie radził, jak może i na wspólnej pryczy z kimś, co go wpuści, bo jak nie, to przyjdzie mu się na podłodze kiblować. — I będzie — dobawil ten klawisz — gorzej, nie lepiej. Przecież to wy się staracie, wy łajdaki, ustroić taki do imentu parszywy bandycki światek.
2
No i od wpuszczenia tego nowego zaczęło się, tak po nastojaszczy moje wydobywanie się z młyna, bo z niego był taki wredny i zjadliwy poprzeczniak a nie więzień, z brudem na mózgu i samo plugastwo w myślach, że jeszcze tego dnia się zaczęły kłopoty. Niemożebnie się chełpił i do każdego z nas wziął się przydzierać z tym szyderstwem na ryju i gromko a z pyszna. Że on jedyny w całej wupie jest horror szoł po nastojaszczy przystupnik i że wykonał to i tamto, i zabił rrraz i dziesięciu gliniarzy jedną ręką i cały ten szajs. Ale nie zaimponował tym nikomu, braciszki. Wiec przysrał się do mnie, że byłem najmłodszy, i starał się wcisnąć, że jako ten najmłodszy to ja mam kimać na podłodze, nie on. Ale wsie postawili się za mną i krzyknęli: — Zostaw go, ty zimny łobuzie! — wiec on dał się w ten stary skowyt, że nikt go nie kocha. I tej samej nocy zbudziłem się i patrzę, a ten ohydny zek już leży ze mną na pryczy co była dolna z trzech pięter i wąziutka, i truje mi jakiś brud miłosny i głach głach głaska mnie! To ja się dopiero wściekłem i łomot! choć nie za bardzo horror szoł było widno, tylko ta malutka czerwona lampka w przejściu na zewnątrz. Ale wiedziałem, że nikt inny, tylko ten cuchnący skurwysyn, a potem, jak wybuchła już po nastojaszczy zadyma i światła się zapaliły, to zobaczyłem ten jego przeciwny ryj cały we krwi cieknącej z pyska, gdzie mu przyłożyłem z rozcapierzonej graby.
No i potem co się stało, wiadomo, że ci w mojej celi zbudzili się i dawaj mieszać, łup lup i w półmroku trochę na dziko, cała kondygnacja się rozbudziła od zgiełku i już słychać na balszoj krzyk i walenie blaszanymi kubkami o ściany, jakby wszystkim zakluczonym we wszystkich klatkach przywidziało się, że idzie na gromadny wyłom, o braciszkowie moi. Wtedy zapalili te światła i ciurmaki wlecieli w koszulach, sztanach i czapkach, wymachując pałami. Dopiero uwidzieli my swoje czerwone gęby i rozlatane piąchy, a skrzyku co niemiara i twojamaci. To ja wniosłem skargę i wsie ciurmaki oświadczyli, że i tak czy siak, o braciaż wy moi, wszystko to nawierno zaczął Wasz Pokorny i Piszący Te Słowa, bo wyszedłem daże nie draśnięty, a ten w mordę dziobaty zek juchą krasno i przekrasno farbował z pyska od mojej rozcapierzonej graby. Dopiero poczułem się z uma szedłszy. I powiadam, że ani nocy dłużej nie spędzę w tej celi, skoro Dyrekcja Więzienia pozwala, żeby mi jakiś ohydny prześmiardły woniejący zboczeniec i przystupnik na płyć rzucał się, kiedy ja śpię i daże bronić się nie mogę. — Wytrzymaj aby do rana — odrzekli. — Czy osobistego apartamentu z łazienką i telewizją życzy sobie Wasza Wysokość? Oczywiście! z rana to się załatwi. A jak na razie, drużku, to kładź ty swój dziobany czerep na tej słomianej poduchnie i żeby nam więcej nikt nie podskoczył. Zrozumiano i recht recht recht? — Po czym udalili się z poważnym ostrzeżeniem dla wsiech, po czym zaraz światła pogasły i ja oświadczyłem, że przesiedzę ostatek nocy, a najpierw jeszcze powiedziałem temu ohydnemu przystupnikowi: — No jazda, bierz tę moją prycz, jak ci pasuje. Mnie ona już obrzydła. Uczyniłeś z niej brud, smród i fekał, żeś położył na niej tę płyć swoją szajsowatą. — Ale tu reszta się wkluczyła. Wielki Żyd, jeszcze spocony od tej drobnej harataniny w ciemnościach, zagaił sepleniąc jak następuje: