— Za przeproszeniem, proszę ja szanownego pana, sprzeciwiam się stanowczo temu, co pan powiedział. Nie jestem pospolitym przestępcą i nie jestem odrażający. Może inni są tu odrażający, ale nie ja. — Na to Główny Ciurmak zrobił się aż purpurowy na mordzie i wrzasnął:
— Zawrzyj ten pieprzony loch, ty! Nie wiesz, do kogo się odzywasz?
— Dobrze, dobrze — powiedział ten ważniak. Po czym zwrócił się do Naczalnika i rzekł: — Możecie go użyć do przetarcia drogi. Jest młody, zuchwały, zły i niebezpieczny. Brodzki jutro się nim zajmie, a wy bądźcie przy tym i przyglądajcie się. To się sprawdza, możecie być spokojni. Jak ten młody, groźny i zwyrodniały zbir się przeobrazi, to go w ogóle nie poznacie.
Te jego nie patyczkujące się słowa, o braciszkowie moi, to był jakby początek mojej wolności.
3
Jeszcze tego wieczora powlokły mnie grzecznie i jak należy te żestokie łup łup ciurmaki na widzenie się z Naczalnikiem w jego świętym i przenajświętszym ze świętych przybytku czyli dyżurce. Naczalnik przyjrzał mi się tak oczeń ustawszy i zagaił: — Chyba nie wiesz, kto to był dzisiaj rano, co, 6655321? — I nie czekawszy kiedy powiem, że nie, sam rzekł: — To był we własnej osobie Minister Spraw Wewnętrznych — jak to mówią — całkiem nowa miotła. Otóż te nowomodne, po mojemu dość humorystyczne pomysły w końcu przeszły i prykaz to jest prykaz, chociaż powiem ci w zaufaniu, że mnie to nie odpowiada. Wcale a wcale mi nie odpowiada! Ja uważam, że oko za oko. Jak cię ktoś bije, to mu oddasz, nie? W takim razie dlaczego państwo, tak dotkliwie bite przez was, rozbestwionych łobuzów, nie ma wam oddać? Ale według tej nowej koncepcji tak ma nie być. Bo nowa koncepcja jest taka, że będziemy złe przemieniać w dobre. A mnie się zdaje, że to wszystko jest nadzwyczaj niesprawiedliwe. Hm? — Więc ja odkazałem, starając się, żeby oczeń uprzedzająco i z całym szacunkiem:
— Tak jest. — A na to Główny Ciurmak, co stał, mogutny i czerwony bych, tuż za fotelem Naczalnika, jak nie ryknie:
— Zawrzyj no ten brudny loch, ty gnojku!
— Dobra, dobra — powiada jakby spluty i ustawszy Naczalnik. — Więc ty, 6655321, będziesz poddany, resocjalizacji. Jutro zaprowadzą cię do tego Brodzkiego. Przewiduje się, że będziesz mógł opuścić areszt po upływie nieco ponad dwóch tygodni. Za dwa tygodnie z kawałkiem wyjdziesz z powrotem w ten wielki i wolny świat, już nie jako numer. Myślę — tu się z lekka uczmychnął — że ta perspektywa ci się podoba? — Nic na to nie odpowiedziałem, wobec tego Główny Ciurmak znów ryknął:
— Odpowiadaj, ty gnojku, świnio szajsowata, kiedy pan Naczelnik cię pyta! — Więc odpowiedziałem:
— Och, tak, proszę pana! Bardzo panu dziękuję. Starałem się tu, jak mogłem, naprawdę. Jestem za to wszystkim państwu niezmiernie wdzięczny.
— Więc nie bądź — tak jakby wzdychnął Naczalnik. — To nie nagroda. Bynajmniej. A tu jest formularz do podpisania. Stwierdza on, że zgadzasz się na zamianę reszty wyroku, jaki miałbyś odsiedzieć, na poddanie się tak zwanej — komicznie to nazwali — Kuracji Resocjalizacyjnej. Podpisujesz?
— Ależ naturalnie, że podpisuję — odrzekłem — proszę pana. I wielkie, przeogromne dzięki. — Więc dali mi atramentowy pisak i machnąłem nim krasiwo i płynnie swe nazwisko.
— W porządku — rzekł Naczalnik. — To chyba wszystko.
Na to Główny Ciurmak się odezwał:
— Jeszcze ksiądz Kapelan chciałby z nim pogadać, panie Naczelniku. — Więc wyprowadzono mnie i dawaj korytarzem do Kaplicy Blokowej, a po drodze jeden z ciurmaków co i raz mnie stukał jak nie w kręgosłup, to w łeb, ale tak nudno i jakby do rozziewu. I przemaszerowali mnie przez kaplicę do małej stróżówki bogusława i wpichnęli do środka. Tam siedział nasz kapłon przy biurku, gromko i wyraźnie zajeżdżając tak fajnie po mużycku wonią drogich rakotworów i szkota. Przemówił do mnie:
— A, to ty, mały 6655321, siadaj. — I do ciurmaków: — Poczekalibyście za drzwiami, nie? — Tak i zrobili. A on wtedy zagaił tak sieriozno: — Jedno co chcę, chłopcze, to żebyś nie miał wątpliwości, że ja z tym nic nie miałem wspólnego. Gdyby to coś dało, to bym nawet zaprotestował, ale nic nie da. Również i o karierę moją się rozchodzi, również i o to, że głos mój za słaby jest naprzeciw krzyku pewnych dość potężnych czynników w administracji. Czy jasno się wyrażam? — Bynajmniej się jasno nie wyrażał, o braciszkowie moi, ale pokiwałem, że tak. — Zamieszane są tu bardzo trudne kwestie natury etycznej — pociągnął dalej. — Mają z ciebie zrobić dobrego chłopca, 6655321, Już nigdy ci się nie zechce dokonać aktu przemocy ani też w jakikolwiek sposób zakłócić Spokoju Państwowego. Mam nadzieję, że do ciebie to wszystko dociera. Mam nadzieję, że w umyśle swoim co do tego masz zupełną jasność.
Więc ja mu odkazałem:
— Och, jakie to będzie fajne, proszę księdza, być dobrym. — A w środku po prostu horror szoł mało się nie ześmiałem, o braciszkowie moi. A on dalej posuwa:
— Być dobrym to wcale nie musi być fajne, 6655321. Może to być okropne. Mówię ci to z pełną świadomością, jakkolwiek paradoksalnie to może zabrzmieć. Wiem, że będzie mnie to kosztowało wiele bezsennych nocy. Czego chce Bóg? Czy Bóg woli od ferworu dobroć z wyboru? A może człowiek wybierający zło jest w jakiś sposób lepszy od takiego, któremu narzuca się dobro? Głębokie to i trudne pytania, mój mały 6655321. Ale teraz chciałbym ci tylko jedno powiedzieć: jeśli kiedykolwiek w przyszłości obejrzysz się poza siebie na te obecne chwile i przypomnisz sobie mnie, najpodlejszego i najbardziej pokornego ze sług Bożych, błagam, nie myśl o mnie źle w głębi serca i nie myśl, że przyłożyłem ręki do tego, co się z tobą niebawem stanie. O to się modlę. A skoro już mowa o modlitwie, to uświadomiłem sobie właśnie ze smutkiem, że modlić się za ciebie nie będzie już miało większego sensu. Przechodzisz bowiem w rejony, gdzie nie dosięgnie cię potęga modlitwy, Aż mi straszno! straszno o tym pomyśleć. A jednak, w pewnym sensie, wybierając to, że pozbawiony będziesz możliwości etycznego wyboru, w pewnym sensie faktycznie wybrałeś dobro. Chciałbym w to uwierzyć. O, jakże chciałbym w to — o Boże, dopomóż nam wszystkim! — 6655321, chciałbym w to uwierzyć. — I popłakał się. Ale ja nie oczeń zważałem na to jego bu-hu-huuu, o braciszkowie moi, tylko się po cichu obśmiałem w środku, bo zrazu widno, że obciągnął na balszoj tego łyskacza, i apiać wydostał flachę z szafki w biurku i zaczął sobie nalewać wielkiego fest horror szoł głębszego do stakana, tak brudnego i zatłuszczoncgo, aż mi było przeciwnie. Chlapnął se go i powiada: — Kto wie, a może tak będzie najlepiej? Niezbadane są ścieżki Boskie. — I wziął się piać hymn świętojebliwy takim po nastojaszczy gromkim i postawionym głosem. Na to drzwi się otworzyły i weszli ciurmaki, żeby mnie doszturgać z powrotem do mojej śmierdzącej klatki, a ten stary bogusław nic tylko dalej wyśpiewywał to swoje hymniszcze.