— Świetnie, świetnie, świetnie!
Następny filmik był o starej babuli, co miała sklepik, jak banda małyszów przyszła ją skopać, pokładając się od gromkiego rechotu i te malczyki rozpirzyli jej cały sklepik i podpalają go. Widać jak ta bidna stara próchniaczka chce się wyczołgać z ognia, skrzycząc i wrzeszcząc, ale nie może się ruszyć, bo te małysze kopiąc potrzaskali jej nogę. Więc te płomienie ogarnęły ją z hukiem i widać, że jej gęba w męczarniach jakby o coś błagała przez ten ogień i wreszcie ginie w ogniu, i słychać najstraszliwsze, udręczone i dręczące wrzaski, jaki mogło wydać głosiszcze ludzkie. Teraz już wiedziałem, że mnie zemdli, więc uwrzasnąłem się:
— Będę rzygał. Dajcie mi się porzygać. Błagam, dajcie mi jakieś naczynie.
A ten doktor Brodzki odkrzyknął:
— To tylko wyobraźnia. Nic się nie bój. Proszę następny film. — Może to miał być żart, bo z ciemności dobiegł mnie jakby rechot. A potem kazano mi oglądać najobrzydliwszy film o japońskich torturach. Była wojna 1939/45 i przybijali sołdatów ćwiekami do drzew i fajczyli pod nimi ogniska i jajka im obrzynali, a nawet pokazano, jak żołnierzowi jednemu ścięli głowę szablą i ta baszka toczyła się, jej usto i ślepia wyglądały jak żywe, a ciało tego żołnierza biegało i to jest fakt, bluzgając juchą z szyi jak fontanna i wreszcie upadło, a przez cały czas było słychać oczeń oczeń huczny śmiech tych Japońców. Teraz już sawsiem użasno bolał mnie brzuch i głowa i chciało się pić, a wszystko to szło na mnie jakby z ekranu. Więc uwrzasnąłem się:
— Zatrzymać ten film! Błagam, proszę z tym skończyć! Dłużej nie poradzę. — l rozdał się na to głos Brodzkiego:
— Skończyć? Ty mówisz skończyć? Ależ myśmy dopiero zaczęli. — I głośno zaśmiali się on i cała reszta.
Nie chce mi się opisywać, braciszkowie, jakie tam jeszcze okropności kazali mi jakby przymusiwszy oglądać tego popołudnia Cale te jakby mózgłowia ich, doktora Brodzkiego i Branoma, i reszty biało ubranych, a nie zabywajcie że była jeszcze ta dziulka przy knopkach gliglająca i wpatrzona w zegarki, to były nawierno brudniejsze i gorzej zafajdane niż jakiego bądź ubijcy i przystupnika w całej wupie. Bo widziało mi się niemożebne, aby jakieś wpychle choćby i pomyślały o kręceniu filmów z tego, co mnie przymuszali teraz oglądać, przywiązanemu do fotela i z głazami na siłę szeroko wybałuszonymi. Co mogłem, to tylko drzeć się na całego, żeby temu zrobić wykluk! wykluk i wykluk! i to jakby ciut przygłuszało ten zgiełk ultra gwałtu figlów i ubawu, jak również towarzyszący im akompaniament. Możecie sobie wyobrazić, co to była za potworna ulga, jak zobaczyłem już ostatni kawałek i doktor Brodzki odezwał się tym bardzo znudzonym i ziewającym głosem: — Jak na pierwszy dzień to chyba wystarczy, Branom, a jak ty uważasz? — I znalazłem się ja przy wkluczonych światłach, z czaszką dudniącą jak wielka i gromadna maszyna do wytwarzania bólu, pysk miałem w środku całkiem uschły i jakby szajsowaty i zdawało mnie się, że gotów jestem wyrzygać każdy kusoczek piszczy, jaki przełknąłem w życiu, o braciszkowie moi, od czasu jak połuczyłem grudź do posmoktania. — W porządku — rzekł doktor Brodzki — można go położyć do łóżka. — I poklepawszy mnie normalnie po ramieniu zaznaczył: — Dobrze, dobrze. Całkiem obiecujący początek! — i obszczerzyl się całą gębą, a potem się precz wykaczkał, a doktor Branom za nim, ale z taką ułybką bardzo sympatyczną i po drużeski, jakby nie miał z tym nic wspólnego i był tylko, jak ja, przymuszony.
W każdym razie oswobodzili moją płyć nieszczęsną z fotela i odpuściwszy skórę nad głazami, tak że znów mogłem je otworzyć i zamknąć, więc zamknąłem, o braciszkowie, z bólu tętniącego w czaszce i prawie że mnie odnieśli do starego wózka na kółkach i apiać do tej małej sypialki, a ten członio, co mnie popychał, krugom wyśpiewywał pop jakiś tam psijebny, aż warknąłem: — Przymknij się, ty! — ale on tylko się obśmiał i rzekł: — A bo co, przyjacielu? — i rozśpiewał się jeszcze głośniej. Więc położyli mnie do łóżka i wciąż czułem się chory i obolawszy ale nie śpiący, no i wkrótce zacząłem się czuć tak jakbym stosunkowo rychło mógł poczuć że już wkrótce mógłbym zacząć się czuć może odrobinkę lepiej, i wtedy przynieśli mi fajną czaszkę gorącego czaju z nienajgorszą dobawką starego mleka i cukru (to znaczy sacharu) i dopiero, pochlipawszy to, przyszedłem do świadomości, że ten użas i koszmar minęły i już ich nie ma. Po czym wszedł doktor Branom, cały sympatyczny i uśmiechnięty, i zagabnął
— No, to według moich obliczeń chyba już zacząłeś z powrotem czuć się lepiej. Czy tak?
— Słucham — odkazałem tak ciut czujno. Nie poniał ja, ku czemu on zmierza z tymi obliczeniami, że niby jak zabolawszy poczuł się łuczsze to jego własna broszka, a nie tam czyjeś obliczanie się. Przysiadł, cały sympatyczny i przyjacielski, na brzegu mojego łóżka i odezwał się:
— Doktor Brodzki jest zadowolony z ciebie. Miałeś bardzo dodatnie reakcje. Jutro czekają cię oczywiście dwa posiedzenia, rano i po południu, więc pod wieczór będziesz chyba ciut wymęczony. Ale musimy cię twardo potraktować, jak masz się wyleczyć.
To ja na to: Znaczy się. że mam znów odsiedzieć — że muszę się patrzeć na — och — nie! panie doktorze — wystękałem — to było zbyt okropne.
— Wiadomo, że okropne — uśmiechnął się doktor Branom. — Gwałt i przemoc to jest okropna rzecz. Tego się właśnie uczysz. Twój organizm się tego uczy.
— Ale — powiedziałem — ja nie rozumiem. Dlaczego mnie tak zemdliło. Nie rozumiem. Dotąd nigdy mnie od tego nie mdliło. Raczej na odwrót. Znaczy się jak robiłem to, albo się przyglądałem, to zawsze było mi po prostu horror szoł. Więc nie rozumiem, dlaczego i jak to — i co takiego -
— Życie to jest coś nadzwyczajnego — odkazał mi doktor Branom, takim bardzo górnym świętojebliwym głosem. — Zjawiska życia, konstrukcja organizmu ludzkiego… któż potrafi do końca zrozumieć te cuda? Doktor Brodzki, o, to wspaniały człowiek. Z tobą dzieje się obecnie to, co się powinno dziać z każdym normalnie zdrowym organizmem ludzkim w obliczu tego, co wyprawia potęga zła i jak przejawia się zasada niszczycielskiej destrukcji. Robimy z tobą tak, abyś stał się zdrów i normalny.
— Nie życzę sobie odkazałem — i niczewo nie panimaju. Robicie ze mną tak, abym się poczuł niedobrze, płocho i bardzo bardzo chory, tak mi robicie,
— A teraz czujesz się chory? — zapytał, ciągle z tą po drużeski ułybką na mordzie. — Pijesz herbatę, odpoczywasz, gawędzisz sobie z przyjacielem: na pewno czujesz się po prostu znakomicie, czy nie tak?
Więc jakby wsłuchałem się ja w samego siebie i poszperałem sobie w głowie i w ciele, tak ostrożne, ale co prawda to prawda, braciszkowie, że czułem się całkiem horror szoł i nawet już nabrałem chęci na żarcie. — Nie rozumiem tego — powiedziałem. — Chyba mi zadajecie coś takiego, abym się poczuł niedobrze. — I aż się zmarszczyłem na czole zadumawszy.
— Czułeś się tak niedobrze — wyłożył mi — dzisiaj po południu dlatego, że już ci się polepsza. Kiedy jesteśmy zdrowi, to w obliczu zjawisk odrażających trwoga nas ogarnia i mdłości. Po prostu wracasz do zdrowia. Jutro będziesz o tej porze jeszcze zdrowszy. — Poklepał mnie po nodze i wyszedł, a ja próbowałem się w tym, jak mogłem, połapać. Widziało mi się, że te kable i różne tam barachło, przyczepione do mego ciała, może to właśnie od nich czułem się tak niedobrze i że wszystko to jest po nastojaszczy kant i zwyczajna sztuczka. Jeszcze główkowałem nad tym i zastanawiałem się, czy jutro nie odkazać się od przywiązywania w fotelu i może dać się ze wszystkimi po nastojaszczy w łomot, bo należą mi się te prawa, kiedy zjawił się znów inny członio. Taki ułybawszy się stary flimon, który zaznaczył, że (jak on to nazwał) jest Oficerem Zwolnieniowym, a miał przy sobie papierków i bumażek i jeszcze papierków. I tak mnie zagabnął: