Выбрать главу

— To co teraz, ha?

To nie co innego teraz, o braciszkowie, tylko do domu i radosna niespodzianka dla facia i macioszki: ich jedyny syn i spadkobierca powraca na łono rodziny. I zaraz się wyciągnę na moim wyrku, w izbuszce mojej małej ujutnej i posłucham sobie jakiejś muzyki co najfajniejszej i od razu przy tym pogłówkuję, co teraz będę robił w życiu. Oficer Zwolnieniowy dał mi dzień wcześniej długą lisię zajęć, o które się mogę starać, i podzwonił w mojej sprawie do różnych tam, ale żeby tak zaraz pracolić jak rabotny króliczek, nie, braciszkowie, to jeszcze nie dla mnie. Najpierw małe spoko i pieredyszka, owszem, i spokojnie sobie pomózgolić na wyrku przy dźwiękach muzyki przewybornej.

No to w basa do Centrum i stamtąd w innego basa do Kingsley Avenue, gdzie już Blok Municypalny 18A jest niedaleko. Uwierzycie mi, braciszki, jak powiem, że serce mi waliło buch buch buch z podniecenia. Krugom taka cisza, bo jeszcze była zima i wczesny ranek, a jak wszedłem do blokowej sieni, to nikogo, tylko te gołoguze mużyki i psiochy od nagiej Godności Trudu. Co mnie poraziło, bracia, to jak wszystko było odczyszczone, żadnych tam słów plugawych w balonikach z ust Godnych Pracowników i żadnych jaj, chojaków albo innych narządów, co by im dorysowali małysze z brudnej wyobraźni. Zaskoczyła mnie też działająca winda. Po wciśnięciu elektro knopki lift zjechał mi z pomrukiem i jak wsiadłem, znów poraziło mnie, że kabina w środku zupełnie czysta.

I wjechałem na dziesiąte piętro i patrzę, numer 10-8 jak zawsze, i grabki mi się zatrzęsły i wciąż dygotały, kiedy wyjąłem z karmana swój kluczyk. Ale zebrałem się w sobie i wbiłem fest klucz do zamka, odkluczyłem go przekręciwszy i rozpachnąłem, i wszedłem i widzę trzy pary zaskoczonych i ciut nie przelękłych ślepi wpatrzonych we mnie, a to byli faty i maty jedzący śniadanie, a oprócz nich jakiś trzeci członio, którego w życiu nie widziałem, duży i tęgi bych w samej koszuli i szelkach, jak u siebie, o braciszkowie moi, siorbał czaj z mlekiem i żwy żwy żwykał sobie tostu i jajko śmajko. Ten obcy właśnie pierwszy się odezwał i tak do mnie powiada:

— A ty co za jeden, koleżko? Skąd masz klucz? Za drzwi, żebym ci ryja nie wcisnął. Wyjdź i najpierw zapukaj. A potem wyjaśnisz, czego tu chciałeś, ale to raz dwa.

Ef i em siedzieli jak skamieniawszy i widno, że nie czytali gazety, teraz przypomniałem sobie, że gazeta przychodzi dopiero, jak tatata wyjdzie już do roboty. Aż macica się odezwała: — Więc uciekłeś z więzienia. Och, co my zrobimy? Zaraz przyjdzie policja, och och och! Och ty zły niedobry chlopcze, żeby tyle wstydu nam przynieść! — i wierzcie mi albo całujta mnie w rzopsko, że dała się w bu hu huuu. Więc ja zacząłem wyjaśniać, że jak chcą, to mogą zadzwonić i dowiedzieć się w mojej Wupie, a ten obcy siedział przez cały czas i spodełbił się na mnie, umarszczony, jakby gotów mi przyładować z tej gromadnej byczej włochatej piąchy i faktycznie wbić mi ryja do środka. Więc ja do niego:

— Może byś mi odpowiedział co nieco, bracie? Co tu robisz i jak długo zamierzasz? Nie spodobał mi się twój ton, jakim to przed chwilą wyrzekłeś. Uważaj. No wyjęzycz się, słucham. — Ten mużyk był w typie robola, taki brzydziuga, lat może trzydzieści albo czterdzieści, teraz siedział rozdziawiwszy się na mnie i ani słowa nie wykrztusił. Aż ojczyk mój się odezwał:

— Trochę to nas oszołomiło, synu. Należało zawiadomić nas, że się pojawisz. Uważaliśmy, że jeszcze upłynie co najmniej pięć albo sześć lat, zanim cię wypuszczą. Co nie znaczy — dobawil, a wyrzekł to całkiem ponuro — aby nam nie było bardzo przyjemnie znów cię zobaczyć i to już na wolności.

— A to kto jest? — powiadam. — Dlaczego się nie odzywa? Co tu się dzieje?

— To jest Joe — odkazała maty. — On tu mieszka. Lokator. — I znów poleciała: — Oj, Boże Boże Boże.

— Ty — przemówił ten Joe. Wiem o tobie wszystko, mój chłopcze. Co zrobiłeś i jak serce złamałeś twoim biednym, zrozpaczonym rodzicom. No i wróciłeś, co? żeby znów im życie zamienić w piekło, tak? Ale po moim trupie, bo już dla nich jestem bardziej syn niż lokator. — Prawie bym się w głos obśmiał, gdyby nie to, że przez ten razdraz już mi się zaczęło zbierać na wymiot, kiedy ujrzałem, jak ten mudak w latach na oko prawie identiko jak moi ef i em stara się jakby po synowsku opiekuńczym ramieniem otoczyć moją zapłakaną maciochę, o braciszkowie.

— Tak — powiadam. I o mało sam bym załamawszy się nie padł zalany łzami. — Więc to tak. No, to daję ci całe pięć długich minut na wypieprzenie całego twego barachła zafajdanego won z mojego pokoju. — I prygnąłem do tego pokoju, a on był ciut za powolny, aby mnie zatrzymać. Jak rozpachnąłem drzwi, serce mi upadło aż na dywan, bo zobaczyłem, że to w ogóle już nie moja izbuszka, o braciszkowie moi. Żadnych flag i proporczyków na ścianach i ten mudak na ich miejsce pozawieszał zdjęcia bokserów, a jedno zbiorowe, jakby drużyna usadziła się grzeczniutko rączki założywszy i srebrna przed nimi tarcza. A później zobaczyłem, czego jeszcze brakuje. Moje stereo znikło i szafa z płytami też, i mój skarbczyk zakluczony, gdzie trzymałem spirtne i do ćpania maraset, i dwie czyste aż błyszczące strzykawki. — Coś tu wyprawiało się parszywie i po brudacku — wrzasnąłem. — A gdzie moje własne osobiste barachło, co z nim ustroiłeś, ty skur wy bladku? — Tak zwróciłem się do tego Joe, ale odpowiedział mi ojczyk:

— Wszystko to zabrała, synu, policja. Bo te nowe przepisy, wiesz, rekompensata dla ofiar.

Było mi już okrutnie ciężko nie pochorować się okropnie, ale baszka mnie rozbolała użasno i w pysku tak mi zaschło, że musiałem bystro po ciąg z flaszki mleka na stole i ten Joe się odezwał: — Wychowanie. Tak świnia robi. — A ja powiedziałem:

— Przecież ona umarła. Nie żyje.

— Ale koty — rzekł jakby pieczalno mój starzyk — zostały się bez opieki, zanim odczytano jej testament, więc przyszło się im wynająć kogoś, żeby je karmił. Więc policja sprzedała na opłacenie tej opieki wszystkie twoje rzeczy, ubrania i w ogóle. Takie jest prawo, synu. Ale ty nigdy się za bardzo nie troszczyłeś o prawo.

Musiałem usiąść, a ten Joe się odezwał: — Pytaj się czy można, zanim usiądziesz, ty niewychowany mały świntuchu — na co ja bystro mu się odgryzłem: — Zawrzyj no ten brudny tłusty loch, ty — i już brało mi się na mdłości. Więc postarawszy się dla zdrowia umiar zachować i uśmiech przemówiłem: — No dobrze, to jest mój pokój, nie da się zaprzeczyć. I tu jest mój dom. Co wy w tej sytuacji, moi drodzy ef i em, proponujecie? — A ci tylko patrzyli jak te ponuraki, maciocha się trochę trzęsła, lico miała do imentu w krechy i mokre od łez, w końcu facio mój się odezwał: