— zawyłem do samego siebie i bu hu hu. Oeh, Boże, zlituj się nade mną! — Tak się obijałem po całym żyliszczu w tym bólu i mdłościach, starając się jakoś odgrodzić od muzyki i stękając aż jakby z głębi kiszek, a potem na kupie knig i bumagi i tym podobnego szajsu na tym stole w bywalni zobaczyłem, co muszę zrobić i co chciałem zrobić, aż te próchniaki w Publo Biblotece, a potem Jołop i Billyboy przebrani za gliniarzy, powstrzymali mnie, to znaczy skończyć ze sobą, wyciągnąć kopyta, prysnąć raz i nawsiegda z tego parszywego i wrednego świata. Bo zobaczył ja słowo ŚMIERĆ na okładce takiej broszurki, chociaż oni ŚMIERĆ zapowiadali tylko RZĄDOWI. Jakby zrządzeniem losu druga broszurka miała na okładce akoszko i napis: Otwórz okno na świeże powietrze, Świeżą myśl i nowy styl życia. Jakby mi ktoś podskazał, że mam skończyć z tym wyskoczywszy. Może chwilę zaboleć i już, spoko i spać nawsiegda i na zawsze.
Muzyka wciąż bluzgała na wylot przez mur, ten mosiądz i bębny i smyczki na kilometr wysokie.
Okno w pokoju, gdzie się położyłem, stało na roścież. Podszedłem i wyjrzałem pionowo w dół na samochody i basy i przechodniów. I uwrzasnął się ja do świata: — Żegnaj, żegnaj, i niech ci God Gospod przebaczy to zmarnowane życie! — Wylazłem na parapet, muzyka huczała mi z lewej, zamknąłem oczy i poczułem na ryju zimny wiatr i skoczyłem.
6
Wyskoczyłem ja, o braciszkowie, i ciężko się łomotnąłem o chodnik, ale żebym wykorkował, to nie. Przecież jakbym się zabił, to bym nie mógł napisać tego, co napisałem. Chyba nie z takiej wysokości skoczyłem, żeby się zabić. Ale pogruchotałem se grzbiet nadgarstki i giczoły i strach powiedzieć, jak bolało, aż mi się film urwał, braciszkowie, a zdumione i porażone mordy wybałuszały się na mnie z góry. A jak mi się urywał film, to w ostatniej chwili poniał ja, że na tym ohydnym i przeohydnym świecie ani jeden człowiek nie jest po mojej stronie i że te muzykę za ściana, też ustroili ci moi niby to nowi przyjaciele i że jak raz tego było im nużno dla tej ich okropnej chełpliwej i samolubnej polityki. To błysnęło mi w jednej miliono milionowej części tej chwili, w której porzucałem świat i niebo i gapiące się nade mną pyski.
No i gdzie wróciłem do życia z długiej czarnej i czarno czarniutkiej pustki, która mogła trwać milion lat, jak nie w szpitalu? w bieli i w tym szpitalnym zapachu, co się go aplikuje, taki jakby kwaskowaty i ckliwy i czysty. Te środki odkażające, które wam ładują w szpitalach, to powinny mieć jakiś horror szoł zapach jak smażona cebulka albo kwiaty. Bardzo powoli wróciło mi wreszcie, kim jestem, cały owinięty byłem w coś białego i w cielsku nie odczuwałem nic a nic, bólu ani czucia, w ogóle nic. Głowę miałem całą w bandażu i jakieś kawałki czegoś tam poprzylepiane do mordy, graby też obandażowane i jakby z patykami rozpołożonymi wzdłuż palców, jakby to były kwiatki jakieś i żeby prosto wyrosły, a moje bidne stare nożyska całe wyciągnięte i na całość bandaże, klatki jakby z drutu, w prawą zaś grabę u samego plecza kapała czerwo czerwona krew z odwróconego słoika. Nic jednak nie czułem, o braciszkowie. Przy łóżku siedziała pielęgniarka zaczytawszy się w knidze bardzo niewyraźnie drukowanej, ale widno, że jakiś razkaz, bo mnóstwo w niej rozmów i dyszała przy tym uch uch uch, więc musiał to być jakiś razkaz o tym starym ryps wyps tam i nazad. Dziuszka była po nastojaszczy horror szoł, usto miała ba ba bardzo czerwone i rzęsy takie długie ponad głazkami, a pod jej oczeń wysztywnionym fartuchem widać było takie grudki że horror szoł. Więc bałaknąłem: — Jak leci, małaż ty moja siostrzyczko? Pójdź tedy a uczyń w łożu z drużkiem twym przyjebne pokładanko. — Ale słowa mi nie wyszły tak horror szoł, jakbym usto miał zesztywniale, i stwierdziłem wymacawszy chlipadłem że niektórych zębów już nie ma. Ale ta pielęgniarka zerwała się, aż kniga jej poleciała na podłogę, i przemówiła:
— Ooo! więc odzyskaliśmy świadomość.
Za wielki bałach w usto dla malutkiej psiczki, jak ona, to jej próbowałem powiedzieć, ale wyszło mi tylko yczenie jakieś yy! y! i nic więcej. Wyszła i zostawszy ja sam na samo gwałt i adzinoko dopiero zobaczyłem, że leżę w osobnym pokoiku, a nie na takiej dłuuugiej sali. gdzie trzymali mnie jako drobnego rybionka, pełnej kasłu kasłu zdychających wokół próchniaków, żeby ci się prędzej odechciało chorować, tylko aby wyzdrowieć i uciec. Miałem wtedy coś jakby dyfteryt, o braciszkowie.
A siejczas tak jakbym nie mógł za długo utrzymać tej przytomności, bo prawie od razu apiać jakby przysnąłem, w try miga, ale za minutkę czy dwie znów mi się wydało jak gdyby pewne, że ta psiczka wróciła i przywiodła ze sobą kilku w białych płaszczach i ci oglądali mnie umarszczywszy się i robili hm hm hm do Niżej Podpisanego. A z nimi jakby na pewno był ten stary kapłon z Wupy i zagajał: Och, synu, synu mój — i dychał na mnie tym zaprzałym a smrodliwym łyskaczem i znów się wywnętrzał: Ale dłużej bym nie został, o nie! Nie mógłbym przyłożyć ręki do tego, co te sukinsyny będą wyprawiać z innymi nieszczęsnymi przystupnikami. Więc rzuciłem to i obecnie wygłaszam kazania, chodzę i mówię to ludziom, ukochany mój synku w Jot Cha.
Potem znów się obudziłem i kogo ja widzę przy moim łóżeczku jak nie tych trzech, co im wyprygnątem z akoszka! czyli D. B. da Silva i Coś Tam Coś Tam Rubinstein i Z. Dolin we własnej osobie. — Przyjacielu — zagaił jeden z nich, ale nie mogłem się rozejrzeć ani dosłyszeć który — mały nasz przyjacielu — snuł ten głos — ludzie pałają z oburzenia. Zadałeś cios śmiertelny tym ohydnym, chełpliwym łajdakom i już nie mają szans na przejście w wyborach. To kres ich rządów na zawsze i raz na zawsze. Wspaniale się przysłużyłeś sprawie Wolności.
Starałem się odpowiedzieć:
— A jakbym zdechł, to byłoby jeszcze łuczsze dla was, polityczne skur wy bladki wy syny, a co, może nie, zdradzieckie wy po przyjaźni łgarze i w kant naciągacze. — Ale wyszło mi tylko yy y. Następnie jeden z trójki wyciągnął do mnie jakby plik wycinków z gazet i dojrzałem strach budzące foto samego siebie, całego we krwi, jak mnie taszczą na noszach i tu nieożydno przypomniałem sobie te pykające światła, na pewno fotografów. Jednym okiem wyczytałem nagłówki tak jakby trzęsące się w łapie u trzymającego, w rodzaju CHŁOPIEC OFIARĄ KRYMINALNEJ REFORMY albo RZĄD W ROLI ZABÓJCY i do tego foto jakby znajomego drewniaka z podpisem AUT AUT AUT i był to chyba Minister Spraw Niewdzięcznych i Wewnętrznych. Po czym ta dziuszka pielęgniarka orzekła:
— Nie można go tak denerwować. Nie powinniście go wyprowadzać z równowagi. A teraz proszę stąd wyjść.
Próbowałem powiedzieć:
— Aut aut aut! — ale wyszło znów y! y! y! Wsio taki ci trzej politycy się wynieśli. I ja też udaliłem się, tylko że apiać ku ziemi, w tę czarność rozjaśnianą tylko dziwnymi snami, nie wiadomo, czy drzym, czy jawa, o braciszkowie moi. Przydumało mi się na przykład, że cała moja płyć (to znaczy cielsko) jakby opróżnia się z czegoś w rodzaju brudnej wachy i na to miejsce wpływa czysta. Też powtarzał się przekrasny i po nastojaszczy horror szoł drzym jak siedzę w ukradzionej gablocie jakiegoś flimona, sam na samo gwałt i adzinoko jeżdżąc sobie tam i nazad po świecie i rozjeżdżając wpychli, co krzyczą, że — Umieram! — i nie odczuwając bólu ani mdłości. Śniły mi się też rozmaite psiczki, że robię im to stare ryps wyps tam i nazad, że nasilno przewracam je na ziemie i gwałt! i gwałt! a wszyscy stoją dookoła i klaszczą w łapska i radują się jak z uma szedłszy. A potem znów się obudziłem i patrzę, a tu moi ef i em przyszli w odwiedziny do chorutkiego synka i moja em wyprawia takie bu-hu-huuu że wprost horror szoł. Teraz już mogłem dużo lepiej mówić i odezwałem się:
— No no no no proszę, i co jest grane? może wam się zdaje, że jesteście tu mile widziani? — Mój tatata odpowiedział tak jakby zawstydziwszy się: — Pisali o tobie w gazetach, synu. Że cię bardzo skrzywdzono. Jak to Rząd cię popchnął do targnięcia się na własne życie. I my w pewnym sensie też byliśmy winni, synu. W końcu twój dom, synu, to jednak twój dom. — A maciocha wciąż robiła do tego bu hu huuu i wyglądała tak ohydnie jak całuj mnie w rzopsko.
Więc bałaknąłem: