Выбрать главу

Dla mnie te kłopoty należą do historii.

Ale rozglądam się wokół: ilu z takich dysponentów kultury ma do dzisiaj w ręku bat i tępy nóż, którymi wciąż pozwala im się w zalążku niszczyć niepojęte dla nich wartości?

18

Więc jaki ma być ten język?

Leksyka jego, w znacznej mierze uporządkowana w słowniczku, mówi sama za siebie. Naturalnie ona się najbardziej rzuca w oczy. Mimo to nie jest najważniejsza.

A co jest?

Przede wszystkim składnia. Jej struktura ogólna i zespół szczegółowych konstrukcji są przecież decydujące w każdym języku, co zwykle niezbyt sobie uświadamia dyletant, belfer, krytyk, w ogóle ktoś nieporadnie mówiący albo piszący. Nie tyle w użyciu słów ile w ich łączeniu kryje się istota określonego języka, jego mistrzostwo, banał i przeciętność lub nieudolność. Tu również najdotkliwiej, bo najskryciej, odciskają się wpływy obce i zjawiska rozkładające język.

Następnie rekcja oraz idiomatyka (wprawdzie nieodłączne: rekcja od składni, idiomatyka od leksyki) najdobitniej konkretyzują to, co dzieje się w języku na szczeblu pojedynczych zdań, wyrażeń i połączeń wyrazowych.

Wreszcie semantyka z pragmatyką językową, słowotwórstwo i funkcjonalne zróżnicowanie języka według dialektów i stylów należą do tych elementów, którymi najtrudniej operować; które decydują o literackiej formie dzieła nawet i wówczas, gdy słownictwo jego prawie niczym się nie wyróżnia.

Oto na czym koncentruje się moja uwaga w tłumaczeniu Mechanicznej pomarańczy.

Więc o słownictwie nie ma co rozprawiać. Że odrębność jego prowokuje na pierwszy rzut oka? Dobrze: prócz ewidentnych rusycyzmów sięgam też po zapożyczenia ze środowiskowych gwar lub żargonów i wprowadzam obfitość naśladujących je neologizmów i neosemantyzmów: to znaczy innowacji słowotwórczych i znaczeniowych. Trochę zapożyczeń pochodzi z innych języków, przede wszystkim z angielskiego i niemieckiego, tu i ówdzie czeskie. żydowskie lub ukraińskie. Ta formuła dotyczy nie tylko wersji R przekładu, ale mutatis mutandis również i wersji A.

Jest bowiem raczej pewne, że jakkolwiek potoczy się historia i tym samym ewolucja polszczyzny, będzie ona ulegać wpływom nie jednej kultury lub języka, lecz wielu, i tak czy owak przenikające do polszczyzny obce słownictwo musi wywodzić się przede wszystkim z dwóch źródeł: angielskiego z amerykańskim i rosyjskiego. Jeden wpływ drugiego nie wyeliminuje.

Co najwyżej trzecia jeszcze możliwość widnieje na horyzoncie: gdyby się okazało, że Polska wejdzie w orbitę zjednoczonych Niemiec i włączy się po dobrosąsiedzku w ich potężny zarówno ekonomicznie, jak i kulturalnie organizm, rozwój polszczyzny może pójść i w trzecim kierunku: tym łatwiej, że już od wieków nic tak bardzo nie kształtowało języka polskiego jak niemiecki. Ten proces najzupełniej spontaniczny, przebiegający poza świadomością narodową i wbrew tej świadomości, uległ na kilkadziesiąt lat zawieszeniu tylko czy spowolnieniu i gdyby się w nowych okolicznościach ożywił, nie musiałby stwarzać w języku nowych mechanizmów: po prostu nawiązałby do gotowych. Mówiąc tylko pół żartem: a nuż czeka mnie jeszcze wersja N perypetii Alexa?

Jednak i niemiecki ulega potężnie kształtującym wpływom angielskiego, z którymi zresztą (mimo tak znacznej bliskości obu języków) niezbyt się potrafi uporać.

Więc i dla polszczyzny byłby to zapewne łączny wpływ obu. Co i tak jest faktem.

A zmieniłyby się głównie proporcje. Tak i w początkowej alternatywie. Nie: który wpływ obcy wyeliminuje ten drugi? Tylko: czy angielszczyzna wywrze decydujący wpływ z dużo mniejszym, lecz i tak widocznym udziałem rosyjskiego, czy na odwrót.

Więc głównie składnia i rekcja (czyli zasady gramatycznego łączenia wyrazów) ulegną wyraźnej anglicyzacji lub rusyfikacji: z czasem, kto wie? może do tego stopnia, że język stanie się w swej decydującej strukturze angielskim albo rosyjskim. O to pierwsze trudniej, rzecz jasna, ze względu na fundamentalnie odmienną strukturę języków angielskiego i polskiego: ten proces musiałby trwać wiele pokoleń i przejść stadia częściowego analfabetyzmu lub ogromnej prymitywizacji stylu kolokwialnego, dochodzącej aż do zrywania kontaktu z językiem pisanym. Ale czy jest to nie do pomyślenia? Wszystkie trzy warunki:

1. prymitywizacja

2. rozległy półanalfabetyzm

3. separacja od mowy pisanej

już dziś rozwijają się w skali przerażającej.

O rusyfikację zaś bez porównania łatwiej: wystarczy niewielkie przesunięcie w nawykach i preferencjach językowych, ażeby składnia polska najpierw przemieszała się z dość bliską jej składnią rosyjską, a następnie pozbyła się konstrukcji mniej rosyjskich. Proces ten zachodzi już dziś, tym łatwiej, że nie wymaga on separacji od form pisanych lub inaczej upowszechnianych: po prostu ludzie, wywodzący się z nizin społecznych (lub adaptujący się do nich) i awansujący życiowo bez awansu kulturalnego, używają coraz mniej poprawnego języka (który wypiera swoista mowa awansu) pisząc w gazetach i tygodnikach, wydając książki, redagując je lub zabierając głos w telewizji, przez radio i w życiu publicznym. Czynią to coraz bezkarniej i powszechniej… częstokroć nawet pod hasłem walki o kulturę języka! Niemałe są w tej mierze (i kwitną w blasku doktoratów i profesur) zasługi nawet sfer akademickich, polonistów, językoznawców. Ten proces narasta lawinowo: i jeśli na tej drodze czeka nas rusyfikacja polszczyzny, dość na to jednego pokolenia czy dwóch.

Moja składnia w Mechanicznej pomarańczy wersji R pokazuje głównie strukturę języka mówionego, już silnie zrusyfikowaną, choć niekonsekwentnie, bo na etapie współistnienia i walki nie manifestowanej.

Lecz tym bardziej rozstrzygającej.

Uwarunkowane składniowo rytm i kadencja zdań, chwiejna pozycja zaimka zwrotnego się, imiesłów uprzedni we frekwencji nasilającej się i funkcji przymiotnikowej, wahający się też na granicy nowych form złożonego czasu przeszłego, zwykły czas przeszły typu rosyjskiego w użyciu ekspresywnym, chwiejność w enklitycznych zaimkach osobowych: to niektóre z wielu przejawów rusyfikującej się składni.

Kto chce, niechaj poszuka innych.

Warto podkreślić, że choć ja urobiłem to w całość, elementy jej nie są bynajmniej fikcją. Już kilkadziesiąt lat temu wstrząsnął mną przekład Baśni z 1001 nocy Krzysztofa Radziwiłła i Janiny Zeltzer (Warszawa 1960 Nasza Księgarnia) z konsekwentnie rosyjskim umieszczaniem się po czasowniku! a dialogi w rodzaju: Mi? Ci! są już normalne wśród ludzi z maturą. Kiedy uświadomić to sobie, nawet nie sięgając do zjawisk takich jak typowy prezenter TV w audycjach kulturalnych, wolno postawić mi zarzut: czy nie nazbyt optymistycznie zaprojektowałem ten zwyrodniały język przyszłości? Bo nawet mój Alex czy inni rynsztokowcy pod pewnymi względami nie posuwają się w degeneracji swej fantastycznej polszczyzny do takich skrajności: już dziś przecież najzupełniej rzeczywistych.

I to nie w rynsztoku. Ale na szczytach.

Wiedząc już, czego szukać, zainteresowany odbiorca sam znajdzie niezliczone przykłady rusycyzmów nie uwzględnionych w słowniczku. Może to być zwykły polski wyraz, ale przesunięty z lekka w znaczenie (choć i po polsku możliwe) bardziej typowe dla równobrzmiącego z nim wyrazu rosyjskiego. Kalka z idiomu rosyjskiego, łatwo (lub dzięki kontekstowi) zrozumiała, lecz po polsku obca lub niepoprawna. Ekwiwokacja znaczeń, które w polskim wyrazie (jeśli bez nacisku ideologicznego) nie mieszają się, lecz w odpowiedniku rosyjskim i owszem. Takich szczegółów znajdą się setki i setki, a może tysiące.

Czy mój projekt języka nie ma prekursorów?

Jednak posiada ich. Fragmentarycznie. Najważniejszy to Wiech. Zasadniczych różnic więcej tu wprawdzie niż podobieństw. Tam chodzi głównie o humor, tu prawie nieobecny. Tu koszmar i na ponuro! Wiech ściśle umiejscowił swe przedwojenne opowieści w dołach społecznych, w ich rzeczywistości językowej i drobnych tarapatach życiowych: wymiar i tło Mechanicznej pomarańczy są całkiem inne. Ale łączy je ignorowanie norm językowych i konsekwentne stosowanie norm własnych oraz fakt, że ta gwara warszawska, którą Wiech utrwala i przetwarza, jest reliktem oddalonej wówczas o jedno lub dwa pokolenia epoki, gdy zagrożenie polszczyzny przez wpływ języka rosyjskiego przybrało formy i rozmiary zbliżone do dzisiejszych i do tych konsekwencji na niedaleką przyszłość, które ja tu przedstawiam.