Выбрать главу

Szczerze mówiąc, zbyt krótko przebywałem w tym me — duzyjskim społeczeństwie, by pewne jego koncepcje pojąć do końca, jednakże kiedy wracam myślą do tych grup, które widziałem i w autobusach, i w stołówkach, dochodzę do wniosku, że faktycznie była w nich znaczna przewaga kobiet…

— Chciałbym to dobrze zrozumieć — powiedziałem w końcu, usiłując poukładać sobie to wszystko w głowie. — Gdybyśmy zamierzali, na przykład, dołączyć do jednej z tych rodzin grupowych, a posiadałaby ona już wystarczającą liczbę mężczyzn, czy oznaczałoby to, że mógłbym zmienić płeć?

— Jasne. — Skinęła głową. — Ciągle się tak dzieje. Nikt się tym jednak nie przejmuje.

— A ja owszem — odparłem. — Z tego, co wiem, wszędzie indziej, nawet na planetach Rombu, jeśli przychodzisz na świat jako dziecko płci męskiej, to zostajesz mężczyzną, a jeśli płci żeńskiej, to kobietą. Do tutejszego systemu niełatwo mi będzie się przyzwyczaić.

Implikacje socjologiczne takiej sytuacji musiały być ogromne, nie wspominając już o szerszym problemie: skoro organizm Wardena był w stanie doprowadzić do tak dramatycznej zmiany, i to w tak krótkim czasie, do czego jeszcze był on zdolny? Potencjalnie czyniłby on z Meduzyjczyków istoty zmienne i elastyczne — plastyczne, jeśli chodzi o kształt… O ile byliby oni w stanie sterować „wardenkami” raczej niż być przez nie sterowanymi. Gdyby to było jednak możliwe, mógłbyś dosłownie zmienić swój wygląd siłą woli, stać się kimkolwiek lub przypominać cokolwiek, zgodnie z własną wolą. Podjąłem ten temat w naszej rozmowie.

— Jest wiele opowieści na ten temat, jak ta o Dzikich, ale nikt, kogo znam, nie zetknął się z czymś podobnym. W każdym razie nie można rozkazać, by coś takiego zaszło. Czasami to się zdarza, ale dzieje się to poza czyjąkolwiek kontrolą.

Cała ta koncepcja bardzo mnie podnieciła. Wszystko, co się zdarza, można jakoś kontrolować, szczególnie w świecie dysponującym komputerami, psychoekspertami i różnymi nowoczesnymi technikami kontroli nad umysłem i ciałem. Dałbym głowę, że Ypsir albo zatrudniał najwyższej klasy specjalistów, albo sam znalazł rozwiązanie tego problemu. Naturalnie, jeżeli tak było, nie można było mieć najmniejszego zaufania do czyjegoś wyglądu. Byłem w stanie zrozumieć, dlaczego tego rodzaju zdolność nie była zbyt szeroko wykorzystywana, a sama idea utrzymywana w tajemnicy i wręcz wyśmiewana. Społeczeństwo złożone z ludzi zdolnych do takich przemian doprowadziłoby system totalitarny do szybkiego upadku. Zacząłem wreszcie dostrzegać dla siebie pewne możliwości. Nie mogłem więc podtrzymywać dłużej tego tematu. Szczególnie teraz.

— A ci Dzicy? Kim oni są?

— To szaleńcy — odparła. — Dzikusy. Żyją na pustkowiu poza zasięgiem Państwa. Są prymitywni, godni litości, przesądni, a cała ich energia skierowana jest jedynie na przetrwanie. Wiem, że tak jest… Widziałam kilku z nich.

Zmarszczyłem brwi, bardziej zainteresowany niż zaskoczony, jednak pozory były w tej grze sprawą najważniejszą.

— Ale skąd się oni wzięli? To znaczy, czy są oni wyrzutkami tego społeczeństwa? Banitami? Uciekinierami? Kim?

— Nikt tego nie wie na pewno. — Wzruszyła ramionami. Są tutaj jednak od czasów jeszcze przed stworzeniem Państwa. Prawdopodobnie są potomkami pierwszych osadników, badaczy i tak dalej, potomkami tych, którzy odcięli się od cywilizacji.

Nie bardzo w to wierzyłem, chociaż wierzyłem, że mogą być ludźmi — oraz dziećmi i wnukami ludzi — którzy nie byli w stanie znieść Państwa i jego rosnącej kontroli i wycofali się z tak zorganizowanego społeczeństwa. Nie miałem wątpliwości, że byli tak prymitywni, jak ich przedstawiała Ching (to był surowy i groźny świat), ale są tacy, którzy woleliby taką egzystencję od egzystencji rybki w akwarium. To wielce przydatne wiedzieć, że oni tam są, i że Państwo meduzyjskie rozciąga swą władzę jedynie na miasta, miasteczka i sieć transportu, pozostawiając resztę planety dziką i wolną. Nie byłem szczególnie zachwycony ewentualnością zbierania patyków i korzonków, ale wiedza ta informowała o pewnej alternatywie, a na Meduzie, w tym czasie, jakakolwiek alternatywa, niezależnie od tego, jak mało zachęcająca, była mile widziana.

Skierowałem konwersację z powrotem na temat samej Ching. Lepiej nie zatrzymywać się dłużej na czymś, co mnie naprawdę interesowało, żeby nie wzbudzić podejrzeń niewidzialnych obserwatorów. Będzie dość czasu, by zyskać więcej informacji, kawałek po kawałku.

— Jak to się stało, że masz tę pracę? — spytałem. — Ja wiem, dlaczego tu jestem. Nie pasowałem nigdzie indziej i nie będę pasował, dopóki nie dorosnę. Ale ty się tutaj urodziłaś. A w ogóle, co to za praca?

Ten temat był dla niej znacznie łatwiejszy.

— Ja… my… sprzątamy i zaopatrujemy pociągi, a czasami również autobusy. To łatwa praca.

Ponownie mnie zaskoczyła.

— To nie mają robotów do takiej pracy?

— Nie, głuptasie! — Zachichotała. — Jasne, że używają robotów przemysłowych, ale w tak skomplikowanych miejscach dla pasażerów, jak pociągi czy autobusy, tylko człowiek jest w stanie posprzątać po drugim człowieku. Poza tym Państwo nie uważa, że tylko dlatego, iż maszyna może wykonać daną pracę, dobrze jest, kiedy ją wykonuje.

Zabrzmiało to jak recytacja jakichś świętych pism, ale mnie to zupełnie nie przeszkadzało. Oboje mieliśmy pracę sprzątaczek… No i co z tego? Nie odpowiedziała jednak na moje pierwsze pytanie.

— Jesteś inteligentną dziewczyną — powiedziałem, częściowo tylko jej schlebiając. — I bardzo ładnie mówisz. Masz bardzo duży zasób słów, świadczący o niezłym wykształceniu. Dlaczego więc jesteś tu z nami, z tymi, którzy należą do najniższych kategorii.

Westchnęła i popatrzyła na mnie bardzo niepewnym wzrokiem.

— Jeśli wolisz nic nie mówić na ten temat, zrozumiem to — powiedziałem uspokajająco.

— Nie, nie ma problemu. Już się do tego przyzwyczaiłam. Tak, masz rację, powiadają, że mój iloraz inteligencji jest bardzo wysoki, ale to w żaden sposób nie ułatwia mi życia. Bo widzisz, dość dawno temu, w czasie kiedy się urodziłam (a może i wcześniej), coś dziwnego stało się z moją głową. Mówią, że przypominało to krótkie spięcie w obwodzie elektrycznym, tyle że obejmowało obszar tak malutki, iż nie byli w stanie go odnaleźć i naprawić. Na ogół jestem równie normalna jak każdy inny. Kiedy jednakże popatrzę na słowa czy zestaw liter, one mi się w jakiś sposób mieszają. — Wskazała ręką terminal komputerowy. — Z voxcoderem, którym mogę operować za pomocą głosu, nie mam najmniejszych kłopotów. Ale kiedy popatrzę na te wszystkie przyciski, wszystko zaczyna mi pływać w głowie. Głos rozumiem doskonale, ale wszystko, co jest ukazane na ekranie, kompletnie mi się miesza. — Pokręciła ze smutkiem głową i ponownie westchnęła. — Prawdopodobnie masz przed sobą najinteligentniejszą analfabetkę na Meduzie.

Rozumiałem jej problem, a także problem, przed którym stało Państwo. W społeczeństwie technologicznym umiejętność czytania była niezbędna. Niezależnie od tego, jak je ułożono, instrukcje obsługi i naprawy musiały być odczytywane tak samo jak plany czy chociażby przepisy dotyczące opuszczania budynku w razie pożaru. Na każdym ze światów cywilizowanych przeszłaby ona odpowiednią terapię, choć przypadłość tego rodzaju, zwana „dysleksją”, nigdy tak do końca nie została wyeliminowana. Niemniej nie było to wszystko dla mnie zbyt jasne; przecież istniały tutaj te święte „wardenki”.