Выбрать главу

— Jak to możliwe, że organizmy Wardena nie potrafią tego naprawić? — spytałem. — Sądziłem, że nikt tutaj nie choruje i nie miewa problemów tego rodzaju.

— Eksperci twierdzą, iż to dlatego, że jest to wada wrodzona. — Wzruszyła ramionami. — Możliwe, że tak już zostałam zaplanowana, a „wardenki” uważają tę sytuację za normalną. Powiedziano mi, że nawet gdyby znaleźli właściwe miejsce i dokonali naprawy, to i tak „wardenki” przywróciłyby poprzedni stan rzeczy, ponieważ uważają, że tak powinno być. Nauczyłam się żyć ze swoją wadą, choć doprowadzała mnie ona chwilami do szaleństwa, tym bardziej że często byłam bardziej inteligentna od większości tych, którzy uzyskiwali dobre wyniki testów i mogą się teraz dalej uczyć z perspektywą lepszej pracy przed sobą.

Współczułem jej z kilku powodów. Każdy jest przecież w stanie pojąć frustrację wywołaną faktem bycia zarazem inteligentnym i ograniczonym. Jednocześnie zrozumiałem, że działanie zjawisk wardenowskich w przypadku wrodzonych defektów jest dość niepewne. Dowodziło to, że tylko ludzie poddani inżynierii genetycznej są prawdziwie moralni i właściwi — nie żebym potrzebował szczególnych na to dowodów, skoro sam byłem produktem inżynierii genetycznej, tak jak i Tarin Bul.

— Czy to oznacza, że jesteś skazana na bycie kelnerką, sprzątaczką czy kimś takim? — spytałem. — Na wykonywanie prac, których maszyny nie mogą robić lub nie robią, a które nie wymagają umiejętności czytania?

— Och, mogę robić coś lepszego, jeśli tylko udowodnię, że potrafię — odpowiedziała z przekonaniem w głosie. — Skoro jestem w stanie mówić do komputera, a on mi odpowiada, to znaczy, że mogę go używać. Ale masz rację. Mogłabym wykonywać pewne prace, ale osoby umiejące czytać i pisać potrafią je wykonywać trochę szybciej i sprawniej. Właśnie dlatego to one je otrzymują. Jednak w przyszłości i tak mam robić coś innego. Bo niby dlaczego zestawili mnie w jednej parze z tobą?

Zastanawiałem się przez chwilę.

— Bo żadne z nas nie pasuje do istniejącego systemu.

— Nie… — Roześmiała się. — Chociaż może i tak. Nie myślałam o tym. Ostatecznie oboje mamy założyć rodzinę grupową. Ja będę w niej Matką Podstawową, będę prowadzić dom i opiekować się dziećmi. Będę je uczyła, kiedy będą małe, i nikt nie będzie zwracał uwagi na to, czy używam voxcodera, żeby zaplanować budżet. Nie jest tak źle. Lepsze to niż praca bez żadnych perspektyw czy jakaś inna możliwość, taka jak Rozrywkowa Dziewczyna czy kopalnia na księżycu Momratha.

Aha! Jeszcze jeden kawałek łamigłówki wpadł na swoje miejsce.

— To znaczy, że w pewnym sensie jesteśmy małżeństwem. W naszym wieku!

— Można tak powiedzieć. — Uśmiechnęła się szeroko. — W pewnym sensie. Dlaczego tak o to wypytujesz? A w jakim wieku pobierają się ludzie z zewnątrz?

— Na ogół w ogóle nie biorą ślubów — powiedziałem całkiem szczerze. — Większość jest genetycznie uwarunkowana, by wykonywać jakąś pracę i wykonuje ją lepiej niż ktokolwiek inny. Wychowują cię specjaliści, uczą cię tego, co masz robić, a potem to robisz. Jednak trochę małżeństw jest.

I to wszelakiego rodzaju, ale nie było sensu mówić jej o tym i komplikować tym samym sytuację.

— Większość ludzi jednak w ogóle się nad tym nie zastanawia — zakończyłem.

— Uczą nas co nieco o życiu na zewnątrz, ale trudno jest sobie wyobrazić jakieś inne miejsce poza Meduzą. Znam kilka osób, które były na Cerberze i ten już wydawał mi się wystarczająco dziwaczny. Dokonują tam ciągłej wymiany umysłów i ciał i mieszkają na drzewach rosnących w wodzie. Istne szaleństwo.

Wymiana ciał, pomyślałem sobie. Mój tamtejszy odpowiednik musi mieć niezły ubaw.

— Dla mnie to też brzmi niesamowicie — zapewniłem ją. — Możliwe, że kiedyś sam to zobaczę. Sądzą, że kiedy dorosnę, będę mógł zostać pilotem.

I znów ujrzałem w jej twarzy ten romantyzm, który tkwił gdzieś w jej wnętrzu.

— Pilot. Ojej. Czy już kiedyś czymś latałeś?

— Nie — skłamałem. — Nie tak naprawdę. Czasami ojciec pozwalał mi przejąć na chwilę stery w czasie lotu i wiem praktycznie wszystko, co należy wiedzieć o lataniu. Ale przecież miałem zaledwie dwanaście lat w chwili aresztowania.

To przypomniało o mojej przeszłości, a ona najwyraźniej nie miała ochoty o tym myśleć. Mimo to zapytała:

— Skoro urodziłeś się w laboratorium czy gdzieś tam, to skąd miałeś ojca?

To było całkiem inteligentne pytanie. Robiła na mnie coraz lepsze wrażenie.

— Ci, którzy zajmują pewne stanowiska w polityce czy administracji, muszą mieć jakąś rodzinę po to chociażby, żebyśmy mogli wiedzieć, jak się sprawy mają, i byśmy mogli nawiązywać niezbędne, osobiste kontakty — wyjaśniłem. — I dlatego w wieku pięciu lat jesteśmy adoptowani przez kogoś na takim stanowisku, na jakim my sami zamierzamy znaleźć się w przyszłości. Czasami to czysta formalność, ale zdarza się, że stajemy się sobie bliscy, jak to zresztą miało miejsce w przypadku mojego ojca i moim. — Czas na odegranie swojej roli, chłopcze. Zagraj to dobrze. Gniew na twarzy, trochę goryczy w głosie. — Tak… Mojego ojca i moim — powtórzyłem powoli.

Nagle zrobiła się bardzo nerwowa.

— Przepraszam cię bardzo. Nigdy więcej nie poruszę już tego tematu, chyba że ty sam będziesz tego chciał.

Zmieniłem nastrój. Dla niej przynajmniej moja gra była przekonywająca.

— Nic nie szkodzi. Był wielkim człowiekiem i nie chcę go zapomnieć… Nigdy. Ale to było dawno temu i już się skończyło. Ważne jest tutaj i teraz. — Przerwałem, by uzyskać lepszy efekt dramatyczny, odchrząknąłem, pociągnąłem nosem i zmieniłem temat. — A co to za sprawa z tymi Rozrywkowymi Dziewczętami? Kim one są?

Wyglądało na to, że zmiana tematu przynosi jej ulgę. Miałem nadzieję, iż przynajmniej na razie mam z głowy te nieuniknione pytania dotyczące mojej przeszłości, której tak naprawdę nie miałem i w związku z którą istniało największe prawdopodobieństwo potknięć i pomyłek.

— Rozrywkowe Dziewczęta to nazwa odnosząca się do całej klasy dziewcząt parających się rozrywką. Jest to zajęcie bez żadnych perspektyw, ale one poddawane są obróbce psychicznej i niewiele w ogóle myślą. — Wstrząsnął nią dreszcz. — Nie chcę o nich rozmawiać. Naturalnie są niezbędne i służą potrzebom Państwa, jednak nie jest to coś, co by mi odpowiadało. — Ziewnęła, usiłowała opanować to ziewnięcie, ale nie mogła. Potrząsnęła głową. — Przepraszam. Chyba pora iść spać. Na ogół sypiam w środku swojego czasu wolnego, dzięki czemu przed pracą mam jeszcze czas, żeby coś zrobić. Jeśli odpowiada ci inny system, to wspólnie coś wypracujemy.

— Ten mi w zupełności odpowiada — zapewniłem ją. — Dostosuję się na razie do twojego harmonogramu. Prześpij się. Mną się nie przejmuj. Jeśli nie uda mi się zasnąć, to zwiedzę sobie nasz dom i zobaczę, co w nim jest. Potrzebne mi będą i tak ze dwa dni, żeby przystosować się do miejscowego czasu.

Skinęła głową i ponownie ziewnęła.

— Jeśli już wyjdziesz, to nie opuszczaj domu. Obowiązuje zasada, że pary robią wszystko razem.

Znów ziewnęła.

— W porządku. Będę grzeczny — zapewniłem ją wesoło. — Mam przecież dobrą nauczycielkę.

Wślizgnęła się do łóżka i natychmiast zasnęła. Nie wyszedłem; nie wtedy. Zamiast tego położyłem się i myślałem o całym tym materiale koniecznym do posortowania w głowie, o wszystkim, czego się dowiedziałem, z czym będę musiał pracować i o ewentualnych pułapkach w tym wszystkim tkwiących.