Jeśli zaś chodzi o mnie, to przechodziłem podobną transformację. Również się przekształcałem, stając się mężczyzną coraz szczuplejszym i bardziej muskularnym, pokrywając się męskim owłosieniem tu i ówdzie i doświadczając istotnych sensacji seksualnych. Były to zmiany pozytywne z punktu widzenia moich ogólnych planów, dla których lepiej było, że przestawałem wyglądać jak czternastolatek. Przydatne to również było dlatego, że odgrywanie roli szczeniaka z zahamowaniami seksualnymi doprowadzało mnie już z lekka do szaleństwa. Mimo to byłem nieco nerwowy. Potrafiłem zagrać praktycznie wszystko, jednak rola nie uświadomionego czternastolatka mogła okazać się ponad moje siły. Na szczęście to Ching poruszyła ten temat i rozproszyła mój niepokój w tym względzie.
— Tarin?
— Hm?
— Czy czujesz coś… kiedy na mnie patrzysz?
Zastanawiałem się przez chwilę.
— Jesteś ładną dziewczyną i dobrym przyjacielem.
— No nie, chodzi mi… o coś więcej niż to. Ja coś takiego odczuwam, kiedy patrzę na ciebie. Takie dziwne uczucie, jeśli wiesz, co mam na myśli.
— Być może — odpowiedziałem ostrożnie.
— Tarin? Czy… kochałeś się kiedyś z dziewczyną?
— Miałem dwanaście lat, kiedy mnie aresztowano. — Udałem zaskoczenie. — Kiedy miałem niby mieć taką możliwość? — Zawahałem się. — A ty?
Robiła wrażenie zaszokowanej moim pytaniem.
— Och, nie! Za kogo ty mnie bierzesz? Za Rozrywkową Dziewczynę?
Roześmiałem się, podszedłem do niej i poklepałem ją uspokajająco po ramieniu.
— Uspokój się. Oboje jesteśmy nowicjuszami w tych sprawach. — Albo świetnymi kłamcami, pomyślałem sobie. Chociaż ona sama robiła wrażenie szczerej, co bardzo upraszczało całą sprawę. W społeczeństwie, w którym seks jest dostępny dla wszystkich, obserwowanie na monitorze dwojga ludzi kochających się musi być jedną z najnudniejszych rzeczy pod słońcem. Nawet jeżeli funkcjonariusze SM czerpali jakąś przyjemność z takich obserwacji, to biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców, zapewne nie stanowiliśmy w tym względzie szczególnie ciekawego obiektu zainteresowania. Tak więc wreszcie, powoli i po kilku próbach, doszło między nami do zbliżenia, co stanowiło dla mnie pewną ulgę. Ching okazała się rzeczywiście nieudolna i niedoświadczona i wszystko to było dla niej nowością, ale w rezultacie była tak szczęśliwa i promieniejąca jak nikt, z kim miałem do czynienia przedtem. W następnych dniach zaszły w niej niewiarygodne zmiany psychologiczne. Czuła się szczęśliwsza, pewniejsza siebie i skłonna była do ciągłego, jawnego okazywania mi swych uczuć, nawet podczas pracy. Było to chwilami wielce żenujące; nie byłem przyzwyczajony do takiej ostentacji i, szczerze mówiąc, do takiego przywiązania i bliższych związków z kimkolwiek. Zawsze byłem samotnikiem, dumnym zresztą z tego. Takim należało być w moim zawodzie.
Seks jednak uprawialiśmy dość często, a to jedynie wzmacniało nasz związek.
Odkryłem w tym czasie sponsorowany przez Gildię elektroniczny klub hobbistyczny i zostałem jego aktywnym członkiem. Przyszło mi bowiem do głowy, że będzie to najlepszy sposób, by poznać filozofię inżynierską tkwiącą u podstaw społeczeństwa meduzyjskiego, a także by zyskać dostęp do narzędzi, za pomocą których można by w przyszłości odeprzeć ewentualne technologiczne zagrożenie, kiedy nadejdzie właściwy moment.
Problem tego właściwego momentu bardzo mnie martwił. Minęły bowiem trzy miesiące, a ja nie byłem gotów, by cokolwiek zacząć. Ciągle znajdowałem się poza establishmentem, poza wszelkimi strukturami władzy, ciągle nie posiadałem niezbędnych instrumentów i odpowiedniego stanowiska, a związany byłem coraz bardziej z całkiem sympatyczną pracą na najniższych szczeblach hierarchii i kategorii Gildii. Miałem wystarczająco wiele informacji i wystarczający dostęp do narzędzi i technologii, by wykonywać dobrze swoje obowiązki i nie mogłem spodziewać się więcej bez jakichś autentycznie dramatycznych i radykalnych zmian. Zmian, których po prostu nie potrafiłem zainicjować.
Co ciekawe, to właśnie SM dostarczyła mi tego „kopa”, który tak był mi potrzebny. Wracaliśmy pewnego dnia z pracy, trzymając się za ręce i rozmawiając o niczym, i kiedy przechodziliśmy przez ulicę, udając się z przystanku autobusowego w kierunku naszego domu, zobaczyliśmy niewielki pojazd zatrzymujący się po drugiej stronie ulicy i dostrzegliśmy jego kierowcę — kobietę, która się nam przyglądała. Pojazdy prywatne były rzadkością i dlatego wzbudzały zainteresowanie i obawę, a wojskowej zieleni munduru tej kobiety i arogancji w jej wyrazie twarzy nie można było pomylić z niczym innym.
Udawaliśmy, że jej w ogóle nie widzimy, a mimo to agentka SM wysiadła z samochodu i energicznym krokiem ruszyła w naszym kierunku. Kiedy stało się oczywiste, że jesteśmy obiektem jej zainteresowania, zatrzymaliśmy się. Ching ścisnęła mocniej mą dłoń. Myślałem, że ją zmiażdży.
— Tarin Bul? — spytała agentka, choć już w momencie wyjazdu z komendy dobrze wiedziała, kim jestem.
— Tak? — Skinąłem głową.
— To czysto rutynowa kontrola. Ching Lu Kor, udasz się teraz do domu i zajmiesz swoimi sprawami. On wróci za kilka godzin.
— Czy nie powinnam z nim pojechać? — zaprotestowała Ching. — Przecież jesteśmy parą…
Dzielna dziewczyna, pomyślałem sobie; głośno zaś powiedziałem:
— Nie. Wszystko jest w porządku. To zwykła, rutynowa sprawa, Ching. Idź do domu. Opowiem ci wszystko, kiedy wrócę.
Po chwili wahania puściła moją dłoń i wydawała się prosić o coś agentkę oczami… Ale spotkała się z obojętnym i zimnym spojrzeniem oczu tamtej. Funkcjonariuszka odwróciła się i ruszyła do swego samochodu, ja zaś pocałowawszy i uścisnąwszy zaniepokojoną Ching, poszedłem za tamtą kobietą. Ching stała jednak ciągle, przestraszona i zdenerwowana, podczas gdy my wsiadaliśmy do samochodu i opuszczaliśmy teren naszej Gildii.
Po raz pierwszy od przybycia na Meduzę siedziałem w takim pojeździe, dlatego też z ciekawością obserwowałem sposób, w jaki agentka prowadzi auto. Pojazd robił wrażenie bardzo prostego i przeznaczonego jedynie do ruchu miejskiego; miał napęd elektryczny, małą kierownicę i jedną dźwignię służącą i do przyśpieszania, i do hamowania. Zauważyłem, że był tam również przełącznik typu włączyć / wyłączyć, natomiast nie było żadnego kluczyka czy kodowanej stacyjki. Ci faceci z SM byli bardzo pewni siebie.
Wiedziałem, że powinienem być przerażony i w ogóle, ale jakoś nie mogłem się do tego zmusić. Faktycznie bowiem było to pierwsze dziwne i niezwyczajne wydarzenie, z jakim miałem do czynienia od czasu rozpoczęcia pracy dla Gildii, i oznaczało ono dla mnie przynajmniej jakąś przerwę w codziennej monotonii. A poza tym może to doświadczenie dostarczy mi jakichś nowych informacji. Jedna rzecz była niewątpliwa: nie była to żadna rutynowa kontrola, jak powiedziała agentka; widziałem już wielu zgarniętych na takie kontrole i zawsze w tamtych przypadkach zabierali parę albo całą rodzinę i nigdy, przenigdy, nie wysyłali po nich osobowego samochodu.
Przejechaliśmy przez centrum miasta i zbliżyliśmy się do niewielkiego, niskiego, czarnego budynku po prawej stronie ulicy. Skręciliśmy w boczną alejkę, potem ostro w lewo i wjechaliśmy praktycznie do wnętrza budynku, zatrzymując się gładko na stanowisku garażowym wyposażonym w automatyczne urządzenia, do ładowania zasilania i ochrony przed zimnem, które rozpoczęły swą pracę natychmiast po ustawieniu przełącznika w pozycji „wyłączone”. Z urządzeniami chroniącymi przed mrozem zetknąłem się już wcześniej; maszyny nie były tak odporne na temperatury jak my, Meduzyjczycy, i należało poświęcać im wiele uwagi, jeśli się chciało, by działały sprawnie w tym „sympatycznym” klimacie.