Выбрать главу

— Idź za mną — poleciła mi agentka.

Poszedłem za nią do najbliższej windy, wsiedliśmy do niej i pojechaliśmy dwa piętra w górę. Tam drzwi się otworzyły, ukazując moim oczom znaną scenerię: rząd policyjnych pokoi, podobnych we wszystkich komisariatach całej galaktyki.

Agentka, która ciągle nie podała mi nawet swojego nazwiska, a miała tylko jeden pasek na ramieniu, zameldowała się u sierżanta na służbie, po czym zwróciła się do mnie.

— Karta. — Wyciągnęła rękę, podałem jej swoją kartę, a ona z kolei wręczyła ją sierżantowi siedzącemu za biurkiem. Teraz już tkwiłem tu na dobre, tak długo, jak długo zechcą mnie zatrzymać.

Przeszliśmy obok biurka i poszliśmy długim korytarzem prowadzącym do szeregu gabinetów, z których większość posiadała jakieś tajemnicze napisy na drzwiach. Troszeczkę się zdenerwowałem, kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami z napisem „KONTRWYWIAD ds. DYWERSJI”. To było nazbyt bliskie rzeczywistości. Poczułem niepokój, kiedy uświadomiłem sobie, że nieprzyjaciel zdolny przeniknąć do wnętrza twojego dowództwa militarnego równie dobrze mógłby wykorzystać przeciek świadczący o umieszczeniu w jego szeregach szpiega stamtąd.

Wszedłem do środka za agentką SM, zamykając za sobą drzwi; zwyczajne drzwi, jak zauważyłem, z zamkiem szyfrowym. Gabinet był przestronny i robił odpowiednie wrażenie. Pośrodku stało duże biurko, o wiele większe niż było to konieczne, obok wygodny fotel, i praktycznie nic więcej. Najwyraźniej ludzie stali w obecności tego, do którego należał ten gabinet, i to stali prawdopodobnie na baczność.

Fotel wykonał pół obrotu i zobaczyłem, że jest zajęty przez wysoką, postawną kobietę o wojskowym wyglądzie, mającą na ramionach munduru nie jakieś tam paski, ale liść świadczący o randze majora. Zaiste wielka figura. Byłem i zaniepokojony, i pod wrażeniem tego wszystkiego.

Agentka — szeregowiec podeszła krokiem wojskowym do biurka, stanęła na baczność i zasalutowała:

— Obywatel Tarin Bul, zgodnie z rozkazem! — szczeknęła. Major kiwnęła obojętnie głową, nie odpowiadając na oddane honory.

— To wszystko, szeregowcu. Możecie odejść.

— Według rozkazu! — rzuciła energicznie agentka, obróciła się w miejscu, przeszła obok mnie i opuściła pokój. Zostałem sam na sam z wielką figurą z kręgów SM na terenie Gray Basin, gdzie, jak rozumiałem, był tylko jeden generał i dwu pułkowników. To by oznaczało, że jest ona Szefem Wydziału, kategoria 30, albo jeszcze wyżej.

Stałem tam więc, w pewnej odległości od biurka, niepewny i zaciekawiony. Przez chwilę pani major przyglądała mi się w milczeniu. Wreszcie się odezwała:

— Podejdź tutaj.

Podszedłem do biurka, co ciągle pozwalało mi zachować jakiś dystans wobec niej. Zauważyłem, że nie było to nadzwyczajne biurko. Gabinet ten miał robić wrażenie na takich jak ja i jeszcze niżej usytuowanych w hierarchii. Prawdziwa praca tego wydziału wykonywana była niewątpliwie gdzie indziej.

I znów mi się przyglądała. Wreszcie spytała:

— Jak ci się podoba Meduza, Bul?

Wzruszyłem ramionami.

— Chyba bardziej od wielu innych miejsc. Nie mam powodów do skarg, chyba że na tę nudną pracę, którą wykonuję.

Skinęła głową, nie zwracając, jak się wydawało, uwagi na moją niezbyt służalczą postawę. Od razu się zorientowałem, że jest profesjonalistką… Ale cóż, ja sam taki byłem. Niemniej moje zachowanie nie uszło jej uwagi.

— Nie denerwujesz się tym, że tak cię tutaj sprowadzono?

— A powinienem? — zapytałem. — Wasi ludzie powinni wiedzieć lepiej od innych, że byłem grzecznym chłopcem.

Te słowa wywołały lekki uśmiech. — Tak pewnie i jest, ale to jeszcze nic nie oznacza. Może uważamy, że masz nieczyste myśli.

— Bo mam — zapewniłem ją. — Ale nie są one żadnym zagrożeniem dla Meduzy.

To wydawało się nią lekko wstrząsnąć. Najwyraźniej była przyzwyczajona do osobowości znacznie różniących się od mojej. Cóż, kto to może wiedzieć? Albo więc będę odgrywał tę rolę zgodnie ze swoim charakterem, czyli odpowiednio, patrząc z jej punktu widzenia (a zbyt wiele razy znajdowałem się po drugiej stronie takiego biurka, by nie wiedzieć, jaki jest ten punkt widzenia), albo wywołam jakieś poważniejsze podejrzenia. Byłem tu przecież nowy i nie można było po mnie oczekiwać, że będę się zachowywał i reagował jak tubylec.

Siedziała w milczeniu i przyglądała mi się.

— Jesteś bystrym chłopcem. Mogłoby się wydawać, że nie jesteś tym, kim się wydajesz.

To było nieprzyjemnie bliskie prawdy. Znała się na tej robocie.

— Zbyt długo już jestem wyłączony z obiegu, żeby umieć cokolwiek udawać — odparłem. — Ale przeszedłem w życiu więcej przesłuchań i sesji psychiatrycznych niż większość znacznie starszych ode mnie.

— Kończy czternaście, a zaczyna czterdzieści… — Westchnęła. — Twoja sytuacja jest wyjątkowa, przyznaję. Wiem, że polityka odegrała pewną rolę w twoim zesłaniu, podejrzewam jednak, że była to także wyjątkowość twej sytuacji. Nie wiedzieli po prostu, co z tobą zrobić. — Przerwała, po czym zapytała: — I cóż my mamy z tobą począć?

— A czy jest jakiś powód, który nie pozwalałby mi kontynuować dotychczasowej egzystencji? — spytałem, trochę zdziwiony jej słowami. — Czy też nie wolno mi zapytać, dlaczego mnie tutaj przywieziono?

— Zazwyczaj nie wolno. Jednak nie przywieziono cię tutaj w związku z czymś, co zrobiłeś, Tarinie Bulu. Wręcz przeciwnie, sprawowałeś się jak wzorowy obywatel. Kiedy jednak tak tu z tobą siedzę i rozmawiam, ogarnia mnie dziwne uczucie. Jest w tobie coś, co pachnie… niebezpieczeństwem. Skąd u ciebie ten groźny zapach, Tarinie Bulu?

Wzruszyłem ramionami i zrobiłem niewinną minkę.

— Nie mam pojęcia, o czym pani major mówi. Dokonałem, co prawda, egzekucji człowieka, ale było to tylko wymierzenie sprawiedliwości. Inni, którzy tu ze mną przybyli, zabiliby bez najmniejszego powodu.

Pokręciła przecząco głową.

— Nie, to nie to. Jest w tobie coś… dziwnego. Podejrzewam, że to samo wyczuwała Konfederacja i jej psychiatrzy. Dlatego zesłali cię na Romb, chociaż czuję, że lepiej byłoby dla wszystkich, gdybyś jednak nie był Meduzyjczykiem. — Ponownie westchnęła. — To forma ostrzeżenia, Bul. Będę ci się przyglądała wyjątkowo dokładnie.

— Myślałem, że jako nowo przybyły już od początku jestem obserwowany wyjątkowo dokładnie.

Nie zareagowała na te słowa, by po chwili przejść do sedna sprawy.

— Czy… kontaktował się z tobą ktoś, o kim powinniśmy wiedzieć?

Pytanie było zaskakujące.

— Czyżbyście wy nie wiedzieli?

— Przestań pieprzyć, Bul! — warknęła. — Odpowiedz na pytanie!

— Ja nie żartowałem — zapewniłem ją. — Musi pani przyznać, że jak na Meduzę, jest to dość dziwne pytanie.

Uspokoiła się, kiedy dotarło do niej, że naturalnie, to ja mam rację. Samym tym pytaniem przyznała, iż system nie jest tak niezawodny, jak twierdzą, ani też taki wszechogarniający. Było to potencjalnie dość niebezpieczne przyznanie, a dla mnie wyjątkowo cenne.

— Odpowiedz jedynie tak lub nie — powiedziała w końcu.