Выбрать главу

Zwierzęta morskie wydawały się odzwierciedlać faunę lądową, tyle że liczba gatunków była większa, podobnie jak i ich współzależność, poczynając od małych ślimaków zjadających powierzchniowe, przypominające bakterie organizmy i żerujących również na dnie, a kończąc na odpowiednikach vetty i tubry. Te ostatnie, pomimo gładkiej skóry i płetw, bardzo przypominały lądowych krewniaków i były wszystkożerne, odżywiały się bowiem zarówno mniejszymi zwierzętami, jak i roślinami wodnymi. Istniała też pływająca wersja harrara: tona szarości lub czerni, wyposażona w płetwę grzbietową, płetwy ogonowe, małe pacior — kowate oczy, ogromną, przeogromną paszczę… i niewiele więcej. Ten morski drapieżca, zwany makharą, wydawał się niezdolny do schwytania szybkiej zdobyczy, a przecież musiał sobie jakoś radzić, by utrzymać w formie tę masę cielska i tłuszczu. Jak więc był on w stanie dopaść swą ofiarę? W tekstach nie było odpowiedzi na takie pytania; nikt ich nawet nie postawił.

Na północ od dwudziestego ósmego równoleżnika tubry nie występowały; zbyt mało tam było drzew, by utrzymać je przy życiu. Spotykało się natomiast vetty śnieżne zdolne dotrzeć do pokarmu znajdującego się pod wielometrową warstwą śniegu i lodu, jak również harrary. To też była interesująca sprawa. Sporo materiału poświęcono unikatowemu życiowemu cyklowi vetty śnieżnej, natomiast o harrarze była ledwie krótka wzmianka. Mogło to sugerować, że nie istniało nic takiego jak harrar śnieżny, i ponownie wywoływało to interesujące pytanie: w jaki sposób ten ciemno ubarwiony, otyły i niezgrabny harrar był w stanie schwytać vettę śnieżną, skoro ta ostatnia większość czasu spędzała zagrzebana pod śniegiem?

Ku memu zdziwieniu Ching zainteresowała się bardzo moimi studiami. Było dla mnie zdumiewające, że ktoś urodzony i wychowany na Meduzie może tak mało wiedzieć o własnej planecie. Ona jednak była świadoma swej ignorancji, przyznała, że wcześniej nawet nie pomyślała o tych sprawach, i bardzo chciała wypełnić tę lukę.

Jedno było pewne — bardzo lękano się harrara i to nawet pośród najwyższych kręgów Meduzy. Wystarczyło przypomnieć sobie podwójne zapory pod napięciem przy wjazdach do Gray Basin; nawet Rochande posiadało podwójne ogrodzenie z taką samą zabójczą barierą energetyczną. Naturalnie taki system, przeznaczony dla ochrony ludności — sprzedawany i akceptowany jako taki — utrzymywał równocześnie tę ludność wewnątrz ich monitorowanych miast i strzeżonych pociągów. Nawet pociągi były całkowicie izolowane od świata zewnętrznego, zupełnie jak gdyby były statkami kosmicznymi, chroniącymi podróżujących przed śmiertelnie niebezpiecznym, obcym środowiskiem. Człowiek zawsze potrafił zatriumfować nad każdym groźnym i śmiertelnie niebezpiecznym drapieżnikiem na każdej z kolejnych planet. Tutaj jednak wyglądało na to, że harrarowi pozwala się wędrować i rozmnażać do woli, co zresztą zapewne czyniono, i to nie tyle z motywów technologicznych, co politycznych. Wychowana w izolowanych, od kołyski do grobu, oazach technologicznych, większość Meduzyjczyków nie byłaby w stanie przetrwać nawet jednego dnia bez tych wszystkich ułatwień, które uważali oni za zupełnie oczywiste. Taka sytuacja zaiste musiała bardzo odpowiadać władzom meduzyjskim.

Czy to za przyczyną Ypsira, czy jego poprzednika, społeczność ta była czymś wyjątkowym i robiła wrażenie tworu geniusza, wspartego faktem, iż Lilith i Charon dostarczały tyle żywności, że nie trzeba było jej produkować na Meduzie, a technologia pozwalała utrzymywać tę zamkniętą kulturę i jeszcze ją wzmacniać.

Pracowaliśmy już jakieś sześć tygodni i nic się nie wydarzyło. Zacząłem się trochę martwić i niecierpliwić. Nie objawił się bowiem ani nikt z SM, ani też z owej tajemniczej opozycji, w którą zresztą nie całkiem wierzyłem. Zacząłem wysilać mózg, usiłując wykombinować, co by tu zrobić, żeby sprawy wreszcie ruszyły z miejsca.

Ching uważała tę moją irytację za przejaw zmiennego nastroju, do którego zdążyła się już zresztą przyzwyczaić, ja jednak byłem zdecydowany uczynić coś, co pozwoliłoby ruszyć się z tego martwego punktu i w efekcie — pozwoliłoby pokonać ten system. I oczywiście, w momencie, w którym straciłem wszelką nadzieję i wiarę w istnienie opozycji, ta nawiązała ze mną kontakt. A zrobiła to metodą jakby żywcem wyjętą z podręcznika Kręgi.

Załoga miała w pociągu oddzielną toaletę w czołowej części pierwszego pasażerskiego wagonu i jak zwykle tam właśnie się udałem, by zrobić siusiu. Była to jedna z niewielu okazji, kiedy to nie tylko byłem oddzielony od Ching — która w tym czasie musiała pracować — ale także od wszelkiego nadzoru i od pasażerów. Naturalnie również w ubikacji znajdowało się urządzenie monitorujące.

— Tarin Bul? — Usłyszałem elektronicznie zniekształcony głos. Zaskoczony, rozejrzałem się wokół. Wielokrotnie wzywano mnie już głosem przez terminal, jednak nigdy przedtem nie brzmiał on tak mechanicznie.

— Tak?

— Obserwujemy cię, Tarinie Bulu.

— Też mi niespodzianka — rzuciłem dowcipnie, zapinając spodnie i podchodząc do umywalki.

— Nie jesteśmy Służbą Monitorującą — powiedział głos. — Nie przepadamy za nią. Podejrzewamy, że ty też nie za bardzo ją lubisz.

Wzruszyłem ramionami i umyłem dłonie.

— I tak źle, i tak niedobrze — odpowiedziałem szczerze. — Jeśli to test ze strony SM, a ja im powiem, że jej nie lubię, natychmiast mnie zwiną i spytają dlaczego. Jeśli, z drugiej strony, powiem, że kocham SM, to na pewno od razu wyekspediują mnie do najbliższego psychiatry. Wobec tego nie udzielę żadnej odpowiedzi i jeśli nie macie nic więcej do powiedzenia, to pozwólcie, że wrócę do pracy.

— Nie jesteśmy SM — powiedział głos. — Jesteśmy w opozycji zarówno do niej, jak i do obecnego rządu Meduzyjskiego. Jesteśmy wystarczająco potężni, by móc nadawać do monitorów SM fałszywy sygnał, nagrany wcześniej, a świadczący o tym, że przez cały czas korzystasz z toalety, i używać tego samego kanału do rozmowy z tobą.

— Gadajcie sobie zdrowo — odparłem.

— Nie jesteś tubylcem zaprogramowanym do tego życia. Dlaczegóż nie zaakceptujesz tego, co mówimy?

— Po pierwsze, jeżeli jesteście tak potężni, to mnie nie potrzebujecie. A jeśli jestem wam potrzebny, mimo iż jesteście tak potężni, to albo jesteście malowanymi buntownikami, albo buntownikami niekompetentnymi.

— My ciebie nie potrzebujemy. My ciebie chcemy. A to co innego. Im więcej swoich ludzi będziemy mieli w Gildiach, tym staniemy się silniejsi i tym łatwiej nam będzie rządzić tym światem, kiedy już będzie on nasz. Ty posiadasz dwie bardzo dla nas wartościowe cechy. Mobilność związaną z wykonywaną pracą, a ta w naszym społeczeństwie jest wręcz bezcenna. Po drugie, nie jesteś tubylcem, co wcześniej czy później doprowadzi cię do szaleństwa.

— Może już doprowadziło — powiedziałem, zachowując sceptyczny ton. — Powiedzmy jednak, czysto teoretycznie, że wierzę, że jesteście tymi, za których się podajecie, i że wierzę waszym słowom. Co mi to da?

— Posłuchaj uważnie, ponieważ powiemy to tylko raz, a czasu jest niewiele. Wkrótce ktoś przyjdzie sprawdzić, dlaczego nie jesteś na swoim stanowisku. Masz jedną i tylko jedną szansę, by się do nas przyłączyć. Przed następną zmianą w Rochande masz wolny dzień. Idź tego dnia na wcześniejszy seans do Teatru Grand. Weź miejsce na balkonie. W połowie seansu wyjdź do toalety. Skontaktujemy się z tobą.