— A moja partnerka?
— Nie podczas pierwszego spotkania. Później coś dla niej zorganizujemy. Koniec łączności. Uważaj teraz na swoje słowa.
I sprawy powróciły do swego normalnego biegu. Wyszedłem szybko i wróciłem do swoich obowiązków. Ching zauważyła, że zrobiłem się jakby weselszy, ale nie mogła dojść przyczyn tej zmiany.
W nasz wolny dzień zawsze szliśmy na specjalny obiad i na seans filmowy i dlatego, kiedy zasugerowałem Grand, Ching nie była ani trochę zdziwiona. Jak mnie kiedyś poinstruowano, wystukałem właściwy kod na terminalu, żeby sprawdzić, ile mamy na koncie na ten nasz wolny wieczór, i jednocześnie dać znać agentowi z SM, że sprawy wreszcie ruszyły z miejsca. Nie miałem zamiaru oszukiwać którejkolwiek ze stron, przynajmniej dopóty, dopóki nie wyciągnę z tego zadania tyle informacji, ile tylko się da, i na pewno nie wcześniej niż się upewnię, że nic mi za to nie grozi.
Kiedy się siedzi w ciemnym i pełnym publiczności kinie, można narazić się ludziom na wiele sposobów, ale najgorszy z nich to chyba wyjście do toalety w samym środku seansu. Udało mi się dojść do przejścia wśród cichych przekleństw i złośliwych spojrzeń — tym gorszych, że ich autorzy byli przekonani, że będę wracał tą samą drogą — i poszedłem do górnego foyer, gdzie mieściła się obszerna toaleta. Kiedy przechodziłem obok ostatniego rzędu, gdzie miejsc zajętych było niewiele, bo znajdowały się one tak daleko od ekranu, że równie dobrze można by było oglądać film na monitorze w domu, z ciemnego fotela wystrzeliło jakieś ramię i pociągnęło mnie z taką siłą, iż omal nie straciłem równowagi.
Jedyne, co mogłem o niej powiedzieć, to to, że była wysoka, szczupła i wyglądała na stuprocentową mieszkankę cywilizowanego świata.
— Posłuchaj, Bul — wyszeptała — siadaj i udawaj, że oglądasz film. Mówienie zostaw mnie.
— W porządku — odszepnąłem i usiadłem.
— Czy dalej jesteś zainteresowany naszą organizacją?
— Dalej w nią nie wierzę — odparłem. — Ale przecież tu jestem, nawet jeśli tylko z ciekawości.
— To wystarczy… Na razie. Dwie przecznice na północ od tego kina jest mała kawiarenka „Gringol”. Idź tam po seansie. Zamów coś z menu. Poczekaj na nas. My zajmiemy się wszystkim, i tobą, i SM. Jeśli się tam nie pojawisz, już nigdy się z tobą nie skontaktujemy. A teraz wstań i idź do toalety.
Zacząłem otwierać usta, żeby coś odpowiedzieć, jednak rozmyśliłem się i zrobiłem to, co mi poleciła.
Obejrzeliśmy z Ching resztę filmu, po czym wyszliśmy na zewnątrz, gdzie ciągle jeszcze było jasno. Zaproponowałem spacer dla rozprostowania nóg. Wkrótce zauważyłem niewielki szyld „Gringola” i zwróciłem się do Ching.
— Zaczynam być nieco głodny. Miałabyś ochotę coś zjeść?
— Jasne. Dlaczego nie? Masz na myśli jakieś konkretne miejsce? A jak u nas z finansami?
— Nie za bardzo — odpowiedziałem i była to prawda, pomimo tej dodatkowej gotówki, którą teraz dysponowaliśmy. — Zobaczmy może, co oferują w tej kawiarni. — Manewr był gładki i robił wrażenie spontanicznego, tak że niczego nie mogła podejrzewać.
Lokal był mały i miał przyćmione światła, choć to akurat nie miało najmniejszego znaczenia dla SM i jej wszędobylskich monitorów. Niemniej w świecie identycznych stołówek wyprawa do restauracji czy kawiarni dysponujących menu, z którego można było dokonać wyboru potraw, stanowiła prawdziwą rozkosz. Tym bardziej że czasami potrawy w takich małych miejscach jak to przygotowywane były przez ludzi na podstawie ich własnych, specjalnych przepisów, przepisów najprawdopodobniej pochodzących od wygnańców i pionierów.
— Wygląda drogo — powiedziała Ching z powątpiewaniem. — Czy jesteś pewien, że nas na to stać?
— Pewnie nie, ale co tam — odparłem, wybierając dwuosobowy stolik w głębi sali i siadając przy nim. Lokal był niemal pusty, chociaż w chwilę po naszym przyjściu pojawiło się kilka osób. Zjawiła się też kelnerka, kobieta, nie automat, i wręczyła każdemu z nas małe menu. Wybór nie był przesadnie duży, ale szczycono się przyrządzaniem potraw na podstawie „specjalnych przepisów, nie znanych nigdzie indziej na Meduzie”: cerberyjski stek z alg, niezwykły półmisek charonejskich owoców i inne wardenowskie specjały, włącznie z, jak zauważyłem, daniami mięsnymi. W menu podkreślano z dumą, iż żadne z dań nie jest syntetykiem. Miałem co do tego poważne wątpliwości, ale świadczyło to przynajmniej o tym, że bardzo się tutaj starają. Ceny były w miarę rozsądne, tak więc kiedy kelnerka wróciła i zasugerowała specjalne wino z Lilith, popatrzyłem na Ching i zgodziłem się. Szczerze mówiąc, byłem nieco zdziwiony jej propozycją, bo nasz młody wiek rzucał się w oczy. Pojawiło się wino i zostało nalane do kieliszków z małej, drewnianej flaszeczki. Podniosłem swój kieliszek, popatrzyłem na Ching i uśmiechnąłem się.
— Czy piłaś kiedyś alkohol?
— Nie — przyznała. — Ale zawsze byłam go bardzo ciekawa.
— No cóż, wkrótce się zorientujesz, dlaczego go jeszcze nie próbowałaś. Napij się.
Pociągnąłem delikatnie z kieliszka, a ona wypiła swą porcję, jak gdyby to była szklanka wody, po czym zrobiła zdziwioną minę. — Smakuje jakoś… dziwnie.
W rzeczywistości było to bardzo dobre wino, choć nie miałem pojęcia, z czego je zrobiono. W każdym razie smakowało jak wysokiej klasy białe wino pochodzące ze światów cywilizowanych.
— Nie smakuje ci?
— Nie… to znaczy, tak. Jest po prostu… inne.
Wkrótce wróciła kelnerka, by przyjąć zamówienie. Zamówiliśmy, co trzeba, i odprężyliśmy się. Pomyślałem sobie, że zarówno wino, jak i któraś z potraw mogą zawierać jakiś narkotyk, ale się tym nie przejąłem. Spodziewałem się tego.
Popatrzyłem na Ching, która już miała lekko szklane oczy i siedziała, wpatrując się tylko we mnie i uśmiechając. Była drobna i alkohol był dla niej czymś nowym, dlatego też tak szybko zrobił na niej wrażenie.
— Czuję się naprawdę świetnie — westchnęła. — Taka odprężona.
Sięgnęła po flaszkę, nalała sobie i wypiła jednym haustem. Ja, naturalnie, ciągle jeszcze sączyłem swój pierwszy kieliszek, czując się po raz pierwszy od momentu przebudzenia na tamtym statku — więzieniu jak normalny człowiek.
Ktokolwiek składał się na tę opozycję, to stanowiła ona bardzo kulturalne podziemie. Cokolwiek to było, znajdowało się w potrawie, oni jednak pozwolili nam dokończyć posiłek, nim nasza świadomość odpłynęła powoli, czego zresztą żadne z nas w ogóle nie spostrzegło. Ja, spodziewając się tego w jakimś stopniu, mogłem zastosować obronę blokującą takie skutki, ale to zniweczyłoby cały przygotowany przez nich plan.
Obudziłem się w śmierdzącym tunelu. Obok mnie kręciło się kilka ciemnych kształtów. Miejsce to odorem przypominało ścieki i nie trzeba było być szczególnie bystrym, by zorientować się, że musi to być leżący pod miastem system kanalizacyjny.
To, czego użyli, było lekkim środkiem hipnotyzującym i mogłem bez trudu wydobyć się spod jego działania, jednak nie byłoby to zachowanie, jakiego należało oczekiwać po Tarinie Bulu, wobec czego dokonałem nieznacznych zmian w moim umyśle, powodujących, iż znajdowałem się na tym samym poziomie hipnozy, tyle że nie wywołanej narkotykiem, lecz autosugestią. Gdyby bowiem agenci ulegali działaniu takich prostych środków chemicznych, to ich hodowla, wychowanie i wszechstronne szkolenie nie miałyby sensu.