Выбрать главу

— Oni wszyscy… tobą? Fascynujące. W pewnym sensie to krok do przodu w stosunku do tych robotów Rreegana. W porządku… zgadzam się. Być może moglibyśmy zawrzeć jakiś układ. Podejrzewam jednak, że skoro przeżyłeś wraz z nimi ich doświadczenia, nie jesteś już całkiem tym samym człowiekiem, którego tu wysłali… i twoi mocodawcy o tym wiedzą. Tego pierwszego jestem pewny, skoro w ogóle doszło do naszej rozmowy. Drugie wnioskuję na podstawie twych wypowiedzi. Wygląda na to, że nie spodziewasz się wyjść cało z następnej potyczki w swoim laboratorium. A to zostawiłoby mnie przecież na lodzie. Jakikolwiek bowiem zawarty między nami układ niewiele będzie znaczył dla twoich szefów. Niemniej jestem pod wrażeniem twych wysiłków… i twojego poświęcenia. Ale… nie musisz przecież wracać do tego laboratorium.

Agent patrzył wprost w ekran, prosto w te niesamowite oczy, w które nikt nie był w stanie spojrzeć.

— Jeśli mnie znasz, to wiesz, że muszę. Choć oficjalnie zwą mnie skrytobójcą, to nie jestem jednak mordercą do wynajęcia. Mam po prostu pracę do wykonania… O ile jej podołam.

— Załóżmy, tak hipotetycznie, że jeśli uda ci się przetrwać to ostatnie wejście i prześlesz swój raport, to co wówczas uczynisz? Dokąd się udasz? Bo na pewno nie wrócisz do Konfederacji.

— Czy jest to hipotetyczna oferta zatrudnienia? — Uśmiechnął się.

— Być może. Mam nadzieję, że przeżyjesz. Dłuższa rozmowa z tobą byłaby dla mnie wielce interesująca.

— Wystarczy, że porozmawiasz z Parkiem. — Roześmiał się. — Albo z Calem Tremonem czy z Qwin Zhang. Lub… hmm… a niech to diabli, nie wiem, jak się nazywam na Meduzie. Jeszcze do tego nie dotarłem.

Słowa te wywarły duże wrażenie na Morahu.

— Doszedłeś do swych wniosków bez materiału z Meduzy? Posiadasz wyjątkowy umysł.

— Wychowano mnie do tej pracy. — Westchnął. — Jeśli przeżyję, spotkamy się. I to wkrótce. Jeśli zaś nie, wówczas ci pozostali, tak różni teraz ode mnie, sami pociągną to dalej.

— Byłoby rzeczą fascynującą mieć tak was wszystkich pięciu razem. Warto nad tym się zastanowić.

— Owszem, mogłoby to być fascynujące, jednakże jestem przekonany, że nie byłbym najbardziej popularną osobą w tej małej grupie.

— Być może. Być może. Podejrzewam, iż mielibyśmy tam cztery jednakowo inteligentne, jednakowo ambitne, choć całkiem różne indywidualności. Niemniej dzięki za ostrzeżenie i za twą propozycję. Przekażę szczegóły odpowiednim władzom. Ja również mam nadzieję, że uda się uniknąć wojny totalnej… Potrzebne jednak do tego będą głowy mądrzejsze od mojej. — Przerwał. — Powodzenia, mój nieprzyjacielu — dodał zupełnie szczerze i przerwał połączenie.

Mężczyzna siedział kilka chwil, wpatrując się w pusty ekran. Nie rozważyłeś bowiem wszystkich implikacji…

Coś uszło jego uwadze. Morah zachowywał się zbyt naturalnie; był zbyt pewny siebie. Brakowało tu jednego elementu, jednej bardzo ważnej informacji. Być może znajdzie ją na Meduzie. Musi tam się znajdować.

Lustro, lustro…

Nie miał ochoty wracać do tamtego pomieszczenia. Czekała tam śmierć, nie tylko na niego, ale i na miliony innych istot.

Cóż, w tej sprawie mój umyśl jest jakby rozdwojony…

Zachowanie Moraha… czy to tylko blef i brawura? Czy może miał podstawy, by być tak pewnym siebie?

— Czyż mógłbym cię okłamywać?

Wzdychając ciężko, wstał z fotela i poszedł do pomieszczenia laboratoryjnego, znajdującego się w tylnej części statku wartowniczego.

2.

Drzwi pomieszczenia — jak na ogół nazywał swe laboratorium — otworzyły się i zamknęły z sykiem, który przywodził na myśl skojarzenia z czymś ostatecznym. Cały moduł, choć połączony ze statkiem wartowniczym, znajdował się pod całkowitą kontrolą własnego komputera. Wszystko tu było niezależne od statku: energia, powietrze, system wentylacyjny, a nawet syntezator pożywienia. Drzwi, z konieczności, stanowiły również śluzę; miejsce to było w zasadzie samowystarczalnym zasobnikiem wyposażonym w uniwersalny rygiel, przewożonym przez kosmiczny frachtowiec i umieszczanym w specjalnej niszy statku wartowniczego za pomocą niewielkiego holownika. Ponieważ moduł nie posiadał własnego napędu, skazany był na przebywanie w tym miejscu tak długo, jak długo nie otwarto rygla i nie wyciągnięto go z niszy.

Komputer kontrolujący pracę wszystkich urządzeń rozpoznawał jedynie jego i nie pozwoliłby wejść do modułu nikomu innemu… zabijając intruza, gdyby takowemu udało się tam mimo wszystko wtargnąć. Problem polegał na tym, że komputer został na tę misję zaprogramowany przez Służby Ochrony Konfederacji i niecały ten program nastawiony był na zagwarantowanie mu przeżycia, bezpieczeństwa i wygody.

— Tym razem wróciłeś dość szybko — zauważył komputer. Robił wrażenie zdziwionego.

— Niewiele miałem do roboty — odpowiedział zmęczonym głosem. — A jeszcze mniej mogłem dokonać.

— Połączyłeś się z jedną z tych stacji kosmicznych na Rombie Wardena — stwierdził komputer. — I to używając obwodów kodujących. Dlaczego? Z kim rozmawiałeś?

— Nie muszę się przed tobą tłumaczyć… jesteś maszyną! — rzucił ostro, po czym opanował się. — Dlatego jesteśmy tu obaj, a nie tylko ty sam.

— Dlaczego nie skorzystałeś z mojej pomocy, by dokonać połączenia? Tak byłoby prościej.

— I wszystko zostałoby zarejestrowane — zauważył. — Postawmy sprawę jasno, mój bezduszny towarzyszu, ty Pracujesz nie dla mnie, lecz dla służb ochrony.

— Ty też — zauważył komputer. — Mamy do wykonania to samo zadanie.

Mężczyzna pokiwał z roztargnieniem głową.

— Zgadza się. A ty zapewne nigdy nie byłeś w stanie pojąć, na co ja tu w ogóle jestem potrzebny. A ja ci powiem dlaczego, mój syntetyczny przyjacielu. Przede wszystkim, nie ufają tobie bardziej niż mnie. Lękają się maszyn myślących i dlatego zresztą nigdy nie stworzyli takich organicznych robotów, jakich używają obcy. Czy raczej zrobili to kiedyś… i bardzo tego żałowali.

— One byłyby lepsze — powiedział komputer jakby lekko zadumany. — Nieważne zresztą jak by to było; tak długo, jak kontrolują mój program i ograniczają moje możliwości samoprogramowania, nie stanowię dla nich zagrożenia.

— Owszem, ale to nie jest prawdziwy powód, dla którego ja się tu znalazłem. Pozostawiony sam sobie, przeprowadziłbyś tę misję w sposób dosłowny, nie zważając na konsekwencje polityczne czy psychologiczne. Dostarczyłbyś informacji, nawet gdyby miało to oznaczać śmierć miliardów ludzi. Ja natomiast potrafię przefiltrować w sposób subiektywny nasze odkrycia i uwzględnić więcej czynników niż tylko ich ilość zawartą w planie misji. I dlatego ufają mi bardziej niż tobie… Chociaż nie ufają mi tak do końca, i stąd twoja obecność. Pilnujemy i sprawdzamy się nawzajem. Wiesz, że nie jesteśmy partnerami… Tak naprawdę to jesteśmy przeciwnikami.

— Nie zgadzam się — odparł komputer. — Obaj wykonujemy tę samą misję, powierzoną nam przez ten sam ośrodek. Nie do nas należy subiektywna ocena informacji; mamy tylko przekazywać prawdę. Oceny dokonają inni… wielu innych, i to takich, którzy są do tego lepiej przygotowani od nas. Przyjmujesz podobną bóstwu, egocentryczną postawę, która nie jest tu ani potrzebna, ani usprawiedliwiona. Z kim się więc połączyłeś?