— Och, zrobiłbym to… Tyle że nie pozwoliłbym się schwytać.
Przetrawiała to wszystko przez jakiś czas, siedząc tam i gapiąc się w sufit. Wreszcie pokiwała głową do swoich myśli.
— To mi właśnie przedtem nie dawało spokoju, jeśli chodzi o twoją osobę. Teraz się zgadza. I wiele wyjaśnia. — Uśmiechnęła się tym swoim lodowatym uśmieszkiem. — Wygląda na to, że jesteś w niewłaściwym miejscu. Powinieneś być w SM.
— Myślałem, że jestem. — Uniosłem brwi. — Bo niby co tutaj robimy?
— Jedna sprawa ciągle mnie jeszcze niepokoi — westchnęła. — Skoro przeszedłeś to swoje wstępne przeszkolenie i posiadasz specjalne przygotowanie, to skąd będziemy wiedzieć, po czyjej tak naprawdę jesteś stronie?
Zachichotałem.
— Jakkolwiek by na to patrzeć, moje doświadczenie jest bardzo ograniczone. Jeśli ty sama i cały ten sztab obserwatorów, psychologów i tym podobnych nie może mnie być pewnym, to świadczy to jedynie o słabości tego systemu i daje niewielkie nadzieje na jego przetrwanie. Albo potrafisz więc wykonać tę robotę, albo powinnaś z niej zrezygnować.
Było to dość bezpośrednie i nieco bezczelne, ale gwarantowało sprowokowanie tego silnego ego, które takie gliny jak ona posiadały; szczególnie że była to prawda. Fakt, iż wyszkolono mnie tak, abym mógł pokonać każdy system, nie oznaczał, że ja sam nie mogę być pokonany. Oznaczał jedynie, że oni muszą dorastać do swych zadań.
— A co z tym egzaminem u psychoekspertów? — spytałem. — Czy możesz mi pomóc jakoś go ominąć?
— Nie powinien on być zbyt trudny dla kogoś o twoich kwalifikacjach — zadrwiła. — Mimo to dokonamy tu pewnego wzmocnienia, nim nas opuścisz; naturalnie z twoją po — mocą. Technik już czeka.
— W porządku — powiedziałem. — Nie zrobisz jednak nic szalonego, jak chociażby aresztowanie personelu tej kawiarni, prawda? Wszyscy oni przecież muszą być w to zamieszani, przynajmniej muszą należeć do jakiejś innej komórki, która wspomaga tę moją. Ja bym ich po prostu śledził i obserwował, o ile jest to naturalnie możliwe. Sam zamierzam uczynić się tak bezcennym dla organizacji, że będę musiał awansować aż do samego szczytu. Z amatorami, takimi jak ci ludzie, nie może to stanowić większego problemu, może być co najwyżej irytujące. Cóż bowiem z tego, że potrafią oni prowadzić jakieś gierki z tym systemem, skoro i tak są w nim zamknięci jak w pułapce? Jeśli jednak, z drugiej strony, na szczytach jest ktoś czy jakaś grupa, która naprawdę potrafi wykorzystać to, czym dysponuje, to ja chciałbym spotkać osobiście tę osobę czy te osoby.
Popatrzyła na mnie tymi swoimi stalowymi oczyma.
— Dlaczego?
— Bo chcę mieć twoje stanowisko. — Uśmiechnąłem się. — Bo, być może, chciałbym być premierem, nim osiągnę czterdziestkę. A może nawet takim facetem, który mówi premierowi, co ten ma robić.
— Jesteś bardzo ambitny, prawda?
— Jestem po prostu młody. — Wzruszyłem ramionami.
Rozdział siódmy
PRACA NA DWIE STRONY
Obróbka psychiczna nie była niczym nadzwyczajnym. Prawdę mówiąc, największym dla mnie problemem było nie zdradzić się, że wiem o wiele więcej na temat tych urządzeń od technika je obsługującego. Z drugiej strony wypadało, by ktoś, kto po dokonaniu morderstwa przesiedział pod sondami ponad rok, wykazał się pewną znajomością rzeczy.
Rutynowy test tak zaprojektowano, by wychwycić pewne problemy, nim rozwiną się w coś, co mogłoby sprawić poważniejsze kłopoty Gildii i całemu systemowi. Podczas jego trwania — i towarzyszącej mu nieobowiązującej pogawędki — udało mi się uzyskać nieco dodatkowych, interesujących informacji.
Na Meduzie nie było specjalnej szkoły dla psychoekspertów; wszyscy przechodzili szkolenie na Cerberze. Było więc całkiem rozsądnym założenie, że cała ta opozycja również miała cerberyjskie pochodzenie. Naturalnie nie posiadałem na to żadnych dowodów, jednak tak wysoki poziom technologiczny w połączeniu z amatorszczyzną i naiwnością prowadził do nieuniknionej konkluzji, że my, to znaczy opozycja, stanowiliśmy ramię rozległego i wspieranego przez Konfederację podziemia, którego głównym celem, przynajmniej na Meduzie, było zorganizowanie się i pozostanie w ukryciu w oczekiwaniu na jakieś hasło.
Z członkami komórki współżyłem poprawnie, szczególnie kiedy już zapomniano o pogardzie, jaką okazałem w stosunku do tych niemądrych szat, kapturów i zasłon na twarz, których wszyscy używali. Do diabła, przecież wszyscy wiedzieli, kim jestem, po co więc takie zagrania? Ku memu rozczarowaniu większość z nich także należała do Gildii Transportowców — wolałbym szerszą bazę — chociaż co najmniej dwoje znajdowało się całkiem wysoko w jej hierarchii służbowej. Jednak byli takimi gorliwymi amatorami, że czułem, iż muszę ich trochę poprowadzić, a może też przygotować jakąś specjalną przynętę dla tych stojących najwyżej. Dlatego też podczas jednego ze spotkań wprawiłem ich w prawdziwe osłupienie swoją odżywką. Zabawiali się jak zwykle w klub dyskusyjny, omawiając problemy wynikające z obalania systemu w przeciwieństwie do czołgania się i chowania po dziurach, kiedy im nagle przerwałem.
— Sądzę, że wiem, jak zniszczyć bez reszty te kleszcze, w których SM trzyma Meduzę. — Nagle zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
No więc? Jakąż to mistrzowską intrygę wymyślił nasz supernastolatek? — spytał wreszcie ktoś.
Pozwólcie, że opowiem wam o harrarze — zacząłem. — Jest za duży na to, żeby robić jakieś przerwy w żerowaniu, a jednocześnie i za duży, i za tłusty, żeby cokolwiek schwytać. A przecież żyje ich na pustkowiu całe mnóstwo. Pamiętacie stare legendy, które o nich opowiadają?
Kiwali głowami, kręcili nimi przecząco, coś tam mruczeli, aż wreszcie ktoś powiedział:
— Tylko że nikt nie wierzy w te bzdury.
— Na świecie zasiedlonym przez tak krótki okres istnieją zawsze jakieś podstawy dla takich opowieści — zauważyłem. — A sam harrar jest tego idealnym przykładem. Te zwierzęta potrafią zmieniać kształty. Potrafią upodobnić się do czegoś znanego i siedzieć sobie, czekając na ofiarę. Może ją nawet w jakiś sposób wabią. W każdym razie kształty zmieniają. Myślę, że na jakimś bardziej prymitywnym poziomie tubry również posiadają tę umiejętność. Mają ogon, który przypomina szyję i na końcu którego tkwi kula tłuszczu. Dlaczego? Szyja bez głowy czy kula tłuszczu nie zmylą przecież żadnego sprawnego drapieżnika, o ile wart jest swego miana. Sądzę, iż tworzą one tę kulę tłuszczu, by wyglądała jak ich spiczasta główka wtedy, kiedy są do tego zmuszone okolicznościami. Wszystkie też zmieniają kolory, dostosowując je do tła, jak to zresztą czyni większość zwierząt na Meduzie. Do diabła, przecież nawet my, w pewnym sensie, robimy to samo.
— Ale to tylko zwierzęta — zauważył ktoś. — Co to ma wspólnego z nami, o ile to jest w ogóle prawda?
— Myślę, że ludzie też to potrafią robić. Faktem bowiem jest, że komórki wardenowskie, z których zbudowane są nasze ciała, są również podstawowym tworzywem żywych komórek roślin i zwierząt. Nie są one takie same jak normalne komórki ludzkie, zwierzęce czy roślinne, są bardziej do siebie podobne niż komórki normalne. Chronią nas one przed zimnem i upałem, a nawet, w jakimś ograniczonym stopniu, przed śmiercią głodową. Mając powietrze i wodę, możemy przeżyć praktycznie wszędzie i żywić się niemal wszystkim, jeśli zachodzi taka konieczność. Przyroda jest bardzo konsekwentna. Zmiana kształtów jest charakterystycznym sposobem na przeżycie, wypracowanym tutaj przez organizmy Wardena.
— To dlaczego my nie potrafimy tego robić? — zapytał ktoś z obecnych.