Spodziewałem się więcej przykładów tego rodzaju logiki, kiedy już rozpoczniemy zebranie naszej komórki. O wiele więcej. Bo i czego można było oczekiwać od ludzi, którzy nie byli nawet pewni, jakie zwierzęta żyją na ich ojczystej planecie? Cóż dla nich mogło znaczyć pojęcie „obcy”? Dla nich prawdopodobnie Cerberyjczycy i Charonejczycy byli obcymi. A pomysł, że ktoś, gdzieś, może wydać rozkaz zniszczenia całej planety, wydawał im się zapewne czystą abstrakcją. Podejrzewałem, że przywódca opozycji musi mieć pełne ręce roboty. Sądząc po jego akcencie, sam był zesłańcem z jakiegoś cywilizowanego świata. Jego elegancki, wyłożony boazerią gabinet był całkowicie w nie Meduzyjskim stylu, przynajmniej ja nic podobnego tutaj nie widziałem. Doprowadziło mnie to do nieuniknionego wniosku, że nasi przywódcy pochodzili z Cerbera lub z Charona, ale nie z Meduzy. Wiedziałem, że do takiego samego ostatecznego wniosku dojdzie i cała grupa, co wywoła jeszcze większe resentymenty w stosunku do przywództwa. Po raz pierwszy ci buntownicy — amatorzy mieli zrobić coś konkretnego, być może nawet zaryzykować życie, a oni byli gotowi uczynić wszystko, byle takiego ryzyka uniknąć.
Nasza grupa wychodziła. Zeskoczyłem więc ze skrzynek i pomogłem zejść Ching. Poszliśmy za innymi, na samym końcu grupy. Zrobiłem zaledwie kilka kroków na zewnątrz, kiedy nagle zawróciłem i dałem nurka z powrotem do środka. Ching patrzyła na mnie zaskoczona.
— Co się stało?
— SM! — wrzasnąłem tak głośno, żeby wszyscy mogli mnie usłyszeć. — To pułapka!
Również monitory usłyszały mój odbijający się echem krzyk, ponieważ prawie natychmiast odezwał się wzmocniony elektronicznie, oficjalnie brzmiący głos.
— Tu mówi SM! Wszyscy mają opuścić to pomieszczenie i wyjść na zewnątrz. Wychodzić pojedynczo, z rękoma na karku. Macie na to sześćdziesiąt sekund, licząc od tej chwili! Ten, kto pozostanie w środku po wyjściu pozostałych, zostanie zagazowany; nie należy więc się ociągać. Jesteście w pułapce, z której nie ma wyjścia. Zostało wam pięćdziesiąt sekund!
Ching patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem.
— I co teraz zrobimy?
Zerknąłem zza drzwi i zobaczyłem około tuzina agentów, ustawionych po obydwu stronach pomostu w odległości około dziesięciu metrów od owego tymczasowego mostu i po obydwu jego stronach. Do tej pory widziałem funkcjonariuszy SM uzbrojonych tylko w pałki; ci tutaj wyposażeni byli w dobrze mi znaną broń laserową.
Zwróciłem się do Ching i zniżyłem głos.
— Posłuchaj uważnie. Spróbuję wydostać nas stąd za pomocą blefu, używając nazwiska Hocrow. To powinno dać nam możliwość dostania się do niej. — Popatrzyłem następnie na pozostałych członków naszej komórki. Większość odrzuciła kaptury, a ich twarze i zachowanie świadczyły o rezygnacji. Teraz, kiedy ich schwytano, byli jak owce, które zrobią, co im się każe; byli jak stadko grzecznych dzieciaków.
— Trzydzieści sekund!
— Cholera! — zakląłem. — Nie, ten numer z Hocrow nie przejdzie, chyba że tylko jako sposób odwrócenia ich uwagi. Przecież to ona za tym wszystkim stoi, przynajmniej w jakiejś części. Co oznacza, że przestałem być dla niej użyteczny. Wsadzą nas pod psychomaszynę razem z tym stadem baranów. Musimy uciec.
— Dwadzieścia sekund!
— Uciec? Jak? — Jej mina świadczyła o tym, że pojęcie to było jej całkowicie obce. Na Meduzie wychowywano ją od samego urodzenia w przekonaniu, że coś takiego jak ucieczka w ogóle nie istnieje.
— Zamierzam dorwać się do jednego z tych laserowych pistoletów, przeskoczyć barierkę i wylądować w tym ścieku. Możesz iść ze mną, jeśli chcesz, ale nie będzie to ani łatwe, ani miłe.
— Dziesięć sekund!
— Ale… dokąd się udamy?
— Jest tylko jedno takie miejsce. Albo więc to, albo Rozrywkowe Dziewczęta, skarbie. Gotowa?
Skinęła głową.
— Ruszamy!
Wyszedłem z rękoma na karku, a Ching szła za mną. Reszta komórki, istny obraz przygnębienia, poszła w nasze ślady. Zobaczyłem, że ci, którzy wyszli przed nami, zostali ustawieni w szeregach po obydwu stronach pomostu. Patrzyłem na nich ze wstrętem. Nie wycelowano w nich żadnej broni; nikt nawet na nich nie patrzył. A mimo to stali tam z rękoma na karkach, czekając w pokorze na resztę owieczek. No cóż, na Boga, pokażę im, że jest wśród nich przynajmniej jeden wściekły pies. Niemniej trudno mi było uwierzyć, że jest to awangarda i gwardia prawdziwej rebelii. Gdyby mieli choć trochę odwagi i nie byli tak ubezwłasnowolnieni przez własne społeczeństwo, roznieśliby tych agentów gołymi rękoma i odebrali im broń. Uciekać? Dokąd? Zasada numer jeden: wpierw uciekać, a potem udać się po prostu tam, gdzie ich nie ma.
Dzięki świecącym pasom wymalowanym na suficie kanału, można było widzieć na dość znaczną odległość w obie strony, ja jednak dostrzegłem przede wszystkim dwunastu agentów SM. Tylko dwóch po każdej stronie dysponowało bronią, wyglądającą mi na krótkie strzelby laserowe.
— Stanąć pod ścianą, tam, z tymi zdrajcami! — warknęła stojąca najbliżej uzbrojona kobieta.
— Chwileczkę! Pracuję dla major Hocrow… jestem jej wtyka! — zaprotestowałem.
— Major Hocrow jest aresztowana, podobnie jak i ty — odszczeknęła. — Spotkasz się z nią w piekle dla zdrajców!
Oho! A to ciekawe. Oznaczało to co najmniej, że albo wrobił ją jakiś podwładny, który czaił się na jej stanowisko, albo ona rzeczywiście należała do opozycji i była tą osobą, która nas chroniła. Nigdy nie dowiem się prawdy. Jednak ta odżywka pozbawiła mnie ostatnich wątpliwości, jeśli chodzi o to, co zamierzałem uczynić. Nie mogłem liczyć na odroczenie wyroku, a i szansę po wyjściu stąd rysowały się marnie.
Przeszedłem obok tej wrzaskliwej agentki, która natychmiast przestała się nami interesować, zajęta obserwacją wychodzących za nami ludzi. Byłem mniej więcej tak duży jak ona, ale posiadałem też nad nią pod kilkoma względami przewagę; przede wszystkim nie wychowałem się na Meduzie, w związku z czym wiedziałem, jaki można zrobić użytek z tej strzelby.
Zakręciłem się na pięcie i pchnąłem z całej siły, uderzając jej głową o barierkę, po czym wyciągnąłem ramię, by wyrwać broń z jej słabnącej ręki.
Jednym płynnym ruchem zanurkowałem, wyrwałem strzelbę i popchnąłem nią Ching do przodu, po czym otworzyłem ogień do stojących naprzeciw mnie funkcjonariuszy. Wiązka promieni, nastawiona na maksimum, przecięła ich wszystkich, zostawiając za moimi plecami czterech nie uzbrojonych agentów i jednego z bronią.
Kobiety i mężczyźni zaczęli wrzeszczeć pod wpływem tego gwałtownego wydarzenia, będącego pierwszym tego typu doświadczeniem w ich dotychczasowym życiu. Chwyciłem oszołomioną uderzeniem agentkę w stalowy uścisk i używając jej jak żywej tarczy, zacząłem strzelać do pozostałych.
I tak poniósłbym klęskę, gdyby nie fakt, że trójka z moich owieczek stojących dotąd posłusznie pod ścianą podjęła nagłą decyzję ucieczki. Uzbrojony agent znajdujący się na końcu szeregu, popchnięty przez nich, przeleciał ponad barierką i wylądował w ściekach. Pozostali agenci byli nie tylko oszołomieni wydarzeniami, byli jak sparaliżowani; stali tam jak kamienne posągi i wpatrywali się w moją strzelbę.
— Dzięki! — zawołałem do tej trójki, która przyszła mi z pomocą. — Bez was by mi się nie udało! — Jedno z nich pomachało do mnie ręką, a ja zwróciłem się do Ching: — Nic ci się nie stało?
— Ty… ty ich zabiłeś!
— To mój zawód. Kiedyś ci o nim opowiem. Teraz musimy szybko się stąd wydostać. — Popatrzyłem na członków opozycji. Niektórzy z nich ciągle jeszcze trzymali ręce na karkach. W jakimś sensie ich rozumiałem. To, co widzieli, było po prostu niemożliwe… i dlatego zresztą się udało. Ci agenci byli zbyt pewni siebie i za bardzo odprężeni, a także całkowicie przekonani o tym, że owieczki będą potulne do końca. Reagowali zbyt wolno, zanadto po amatorsku, a broń mieli nastawioną na maksimum, co pozwoliło mi zabić ich jednym strzałem. Nawet oni byli produktem Meduzy, przyzwyczajeni do pewnych zachowań i przekonani o swej przewadze w stosunku do zwykłych członków ludzkiego stada.