Byłem dumny ze swoich towarzyszek, które trzymały się świetnie w tych najgorszych z możliwych warunkach, i to trzymały się nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, świadome, że każdy drobny błąd zdradzi naszą obecność. Byłem przekonany, że monitory są teraz obsługiwane zarówno przez ludzi, jak i przez komputery.
Wreszcie musiałem zapytać tę, która rzekomo znała kanały, czy rzeczywiście je zna. Mówiąc bowiem szczerze, nie byliśmy w stanie znieść wiele więcej i wcześniej czy później musieliśmy zostać wykryci.
— Jak daleko jeszcze do tych pociągów?
— Z tą szybkością posuwania się jeszcze jakąś godzinkę — wyszeptała.
To mi się nie podobało.
— A jak daleko do któregokolwiek wyjścia w pobliżu granic miasta?
Zastanowiła się.
— Sądząc z numeracji sektorów przy ostatnim skrzyżowaniu, jakieś dziesięć minut do wylotu ścieków. Ale tam jest bariera energetyczna.
— Zaryzykuję. Już dłużej tu nie wytrzymamy. Prowadź. Wzruszyła ramionami.
Po czasie, który wydawał nam się godziną, zbliżyliśmy się do wylotu. Usłyszałem szum spadających ścieków przypominający szum wodospadu, a my tkwiliśmy już w tej brei po piersi i czuliśmy, jak rośnie siła jej prądu. Nie było tu pomostów, co oznaczało, że przez najbliższe trzydzieści metrów nie będziemy mieć żadnej osłony. A na pewno znajduje się tu co najmniej jeden monitor, chociażby po to, by zarejestrować wtargnięcie jakiegoś zwierzęcia w przypadku awarii bariery energetycznej.
Usiłowałem się tak ustawić, by dostrzec, jak wygląda ten wylot, ale jedyne, co mogłem zobaczyć, był jakiś zbiornik, do którego wlewały się ścieki i łatwy do rozpoznania jasny fiolet bariery energetycznej.
— Zastanawiam się, czy ta bariera znajduje się już poniżej spadku — powiedziałem. — Jeśli bowiem tak jest, moglibyśmy pokonać ten wodospad, a potem przebyć barierę pod powierzchnią. Czy wiesz, jak duży jest spadek?
Pokręciła głową.
— Różnie z tym bywa. To miejsce znajduje się na terenie starego kamieniołomu. Może i spadek nie jest zbyt duży, ale ten zbiornik może mieć nawet pięćdziesiąt metrów głębokości.
Zagwizdałem cichutko.
— No cóż, przypuszczam, że to wyklucza ten pomysł. Trzeba się będzie jednak udać do terminalu transportowego.
W tym samym momencie usłyszeliśmy przed sobą odgłos kroków biegnącej miarowo grupy ludzi, który nagle ucichł. Następnie usłyszałem odgłosy wydawane przez kręcących się w miejscu i zobaczyłem błyski reflektorów na powierzchni brei. Najwyraźniej zawaliłem sprawę… Tutejsze monitory musiały być znacznie lepsze od innych.
— No dobrze! Wiemy, że jesteście tam w dole! — odezwał się ostry, kobiecy głos. — Wychodźcie, pojedynczo, bo jeśli nie, to sami zejdziemy i wyciągniemy was stamtąd. A jeśli nas zmusicie, żebyśmy weszli w tę maź, to nie weźmiemy was żywcem!
Popatrzyłem na swoje cztery towarzyszki.
— I co teraz zrobimy? — spytała Ching, patrząc na mnie tak, jakbym znał wszystkie odpowiedzi. Westchnąłem.
— Niewiele. Czy potraficie pływać? Wszystkie skinęły głowami. Było to pocieszające.
— Wobec tego zaczerpnijcie powietrza, tyle ile się tylko da, zanurkujcie w tę breję i trzymajcie się pod jej powierzchnią, pozwalając nieść się prądowi.
Morphy spoglądała zaniepokojona na ciemną maź.
— Pod powierzchnią?
— Przez cały czas. Nie powinno to trwać zbyt długo. Jeśli tego nie zrobimy, oni pojawią się tutaj lada moment. Śmierdzimy już tak, że nie zrobi to wielkiej różnicy.
Nabrałem powietrza, wypuściłem je, nabrałem ponownie, wypuściłem odrobinę i zanurkowałem, nie wypuszczając z rąk moich dwu strzelb.
Było to bardzo niemiłe doświadczenie, gorsze od innych niemiłych doświadczeń, szczególnie że musiałem mieć oczy zamknięte. Wiedziałem tylko, że się poruszam z irytującą powolnością; oprócz usiłowania utrzymania się pod powierzchnią, bez pewności, czy to mi się udaje, dochodziła niepewność, czy aby ten prąd mnie w ogóle unosi. Doszedłem do wniosku, że wytrzymam dopóki albo nie padnę, albo nie zostanę porażony przez barierę energetyczną, albo nie będę musiał wypłynąć, by zaczerpnąć powietrza; w tym ostatnim przypadku wystrzelę pewnie nad powierzchnię jak korek.
Już mi się wydawało, że przebywam w zanurzeniu całą wieczność, kiedy breja jakoś dziwnie zaczęła się przerzedzać i brak powietrza przestał być tak dokuczliwy. Po czym, nagle, przebiłem powierzchnię, tyle że nie nad sobą, ale przed sobą, i zanurkowałem błyskawicznie tuż pod widoczną już barierą energetyczną. Potem spadałem, i to spadałem szybko, ciągle w tej rzece ścieków. Zgubiłem obydwie strzelby podczas tego co najmniej dwudziestometrowego upadku, po którym uderzyłem o powierzchnię znajdującego się na dole zbiornika. W ostatniej chwili wyciągnąłem ramiona, usiłując złagodzić to uderzenie, o którym sądziłem, że będzie co najmniej niebezpieczne, jeśli nie śmiertelne.
Zanurzyłem się w nim jednak gładko i dość głęboko, popychany siłą rozpędu. Instynktownie ustawiłem swe ciało pod właściwym kątem, traktując tę ciecz jak zwykłą wodę i wyginając się w łuk, ponownie przebiłem powierzchnię.
Nie czułem żadnego prądu w tym otoczonym z trzech stron wysokimi ścianami skalnymi zbiorniku. Z czwartej strony widniała budowla, która zapewne była automatyczną oczyszczalnią ścieków. Była niewielka, Meduza nie przykładała zbytniej wagi do ochrony środowiska. Oczyszczalnia działała tylko, kiedy świeciło słońce, mieszając surowe ścieki z czystą wodą i pompując tę mieszankę do rzeki płynącej wprost do oceanu. Wystarczyło to zaledwie do zagwarantowania, aby ścieki te nie cofały się i nie zatruwały ujęć wody dla miasta.
Budowla przypominająca zaporę nie była zbyt wysoka; skierowałem się więc w kierunku jej opadającej łagodnie betonowej ściany. Osiągnąłem ją szybko i równie szybko się na nią wdrapałem. Łapiąc z wysiłkiem powietrze, zdecydowałem się jednak na dotarcie do jej szczytu, który znajdował się jakieś siedem, osiem metrów wyżej. Zamierzałem czekać tam tak długo, jak długo nie upewnię się, czy jeszcze komuś nie udało się przedostać przez tę ostatnią przeszkodę, chociaż wiedziałem, że SM pojawi się natychmiast po tym, jak dowódca tamtego patrolu domyśli się, co zrobiliśmy, i zawiadomi przez radio kwaterę główną.
Znajdowałem się w połowie drogi na szczyt ściany, kiedy uświadomiłem sobie, że mój sposób pływania przed chwilą nie był całkiem konwencjonalny, a i teraz wdrapywałem się na tę pochyłość także w zupełnie niezwyczajny sposób. Moje ramiona, które przybrały ciemnobrązowy kolor, przypominały niemal płetwy! Uświadomiłem sobie, że uległem jakiejś przemianie… i to przemianie błyskawicznej. Na dokładniejsze oględziny przyjdzie czas później, zdecydowałem; teraz muszę wdrapać się na szczyt tej ściany, inaczej wszystko pójdzie na marne.
Czekałem tam potem pełen niepokoju; na szczęście niezbyt długo. Moje oczy szybko przystosowały się do półmroku, tak więc byłem w stanie dostrzec dwie postaci, które wyskoczywszy ponad powierzchnię jak korki, zmierzały w moim kierunku. Po chwili pojawiła się też i trzecia.
Kiedy pierwsza dotarła do brzegu zbiornika i wynurzyła się na powierzchnię, przeżyłem wstrząs. Ujrzałem bowiem niesamowite, nieludzkie monstrum, czarne i błyszczące, z kanciastą głową, z przypominającymi płetwy ramionami i parą wyposażonych w błony tylnych odnóży. Stworzenie to zaczęło wężowatym ruchem pełznąć w mym kierunku. Byłbym już uciekł na ten widok, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie zauważyłem, iż moje własne ramiona przypominają ramiona tamtego. Druga istota dopłynęła do ściany w momencie, kiedy pierwsza znalazła się tuż przy mnie i krzyknęła ze strachu na mój widok.