— Z Yatkiem Morahem — odparł.
— Dlaczego?
— Chciałem, żeby wiedział to, co ja wiem. Chciałem, żeby jego mocodawcy również to wiedzieli. Uważam, że wojna jest nieunikniona. Uważam także, że jego strona straci wszystko, podczas gdy my, choć stracimy bardzo dużo, to jednak nie wszystko. Sam podjąłem tę decyzję, by przedstawić mu fakty i przerzucić piłkę na jego boisko, że się tak wyrażę. Albo on i jego mocodawcy znajdą rozwiązanie, albo wojna jest nieuchronna.
— Taktyka dość wątpliwa, ale stało się. Jak to przyjął?
— Na tym polega problem. Po prostu to przyjął. Nie wydawał się zbytnio zmartwiony. A właśnie to musiałem wiedzieć. Wierzę, iż dla własnych powodów jest szczerze zainteresowany uniknięciem wojny, ale nie przejmuje się taką ewentualnością z punktu widzenia swoich mocodawców. Tej jednej rzeczy nie byłem w stanie wywnioskować z dotychczasowych raportów: jaki jest stosunek obcych do groźby wojny.
— Miałeś tylko wizualny skaner pojedynczego osobnika — zauważył komputer. — Mógł blefować. Biorąc zresztą pod uwagę całą tę sytuację, czyż mógł zachować się inaczej?
Agent pokręcił powoli głową.
— Nie. Możesz to nazwać instynktem, przeczuciem, intuicją, czy jak tam chcesz, ale możesz to również nazwać doświadczeniem, tę umiejętność odczytywania długości pauz, tonu głosu, drobnych zmian układu ciała w reakcji na złe wieści czy na bezbłędną argumentację. Ciągle nam czegoś brakuje w tej naszej informacji. Praktycznie sam mi to powiedział.
— To ciekawe. Czy potwierdził nasze podstawowe informacje?
Skinął głową.
— Mamy całkowitą rację. I to był drugi powód, dla którego przeprowadziłem tę rozmowę. Jednak nie odczuwam w związku z tym żadnej radości. Bo skoro mamy całkowitą rację, to gdzie jest ten czynnik, który przeoczyliśmy? Potwierdzenie wszystkich naszych dedukcji i wniosków jest wielce satysfakcjonujące. Jednak odkrycie, iż ma się rację w przypadkach na pograniczu logiki, a przegapia się czynnik, który inni uważają za decydujący… to dopiero jest frustrujące.
— Chyba cię rozumiem. To właśnie spowodowało, że wróciłeś, prawda? Lękasz się Konfederacji i mnie tak samo jak obcych… A być może nawet bardziej. A przecież wróciłeś. Takie postępowanie, w obliczu twoich błyskotliwych dedukcji, posiada swoją wagę. Zgoda. Przeoczyliśmy jakiś czynnik. Cóż to takiego?
— Nie domyślimy się tego. Morah powiedział mi wyraźnie, że nie doprowadziłem swych dedukcji do ich logicznych konkluzji. — Westchnął i zaczął bębnić palcami o blat biurka. — Musi to być coś, co jest związane z samą naturą obcych. Nazwał ich niezrozumiałymi, a przecież powiedział też, iż rozumie to, co robią. Oznacza to więc problem nie czynów, lecz ich motywacji. — Walnął pięścią w biurko. — Ale my przecież znamy ich motywy, do diabła! To musi być to! — Ponownie uczynił wysiłek, by się uspokoić.
— Jest jeszcze jedna rzecz, która utrudnia nam zadanie — zauważył komputer. — Ciągle nie mieliśmy okazji spotkać się z obcymi czy chociażby ich zobaczyć. Ciągle nie wiemy o nich nic poza tym, że oddychają atmosferą odpowiadającą ludzkim normom i czują się dobrze w normalnym zakresie temperatur.
Agent skinął głową.
— W tym cały problem. I tego też prawdopodobnie nie dowiem się na Meduzie, chyba że zdarzy się jakiś cud. Morderca — psychopata, który ich zobaczył, nazwał ich złem. Lord — psychopata uważa zaś, iż wyglądają dziwnie, ale nie są źli, a tylko pragmatyczni. Intelekty tej klasy co Kreegan i Morah widzą w nich siłę pozytywną. I właściwie tylko tyle wiemy, prawda? Po tym wszystkim…
— Żadna rasa nie przetrwa wystarczająco długo, nie sięgnie gwiazd i nie osiągnie tego wszystkiego, co oni osiągnęli, o ile nie będzie działać pragmatycznie i we własnym interesie — zauważył komputer. — Zapewne możemy odrzucić tę koncepcję zła, i to z wielu różnych powodów; jednym z nich, zresztą najbardziej prawdopodobnym, jest fakt, iż z subiektywnego punktu widzenia obcy ci mogą wyglądać przerażająco, obrzydliwie cuchnąć, czy coś w tym sensie. Ich ewolucja, mimo ewentualnie podobnych początków, przebiegała prawdopodobnie całkiem inaczej od ludzkiej.
— Nie mogę przestać myśleć o nieludzkich wręcz oczach Moraha. — Skinął głową. — Twierdzi, że nie jest robotem i że jest tym samym Yatkiem Morahem, którego zesłano na Romb przeszło czterdzieści lat temu. Nie musimy mu wierzyć, i nie powinniśmy, ale przyjmijmy na moment, iż to, co mówi, jest prawdą. Jeśli jest tym, kim utrzymuje, że jest… to dlaczego ma takie oczy?
— Jakaś modyfikacja wardenowska, możliwe że wprowadzona celowo dla osiągnięcia większego efektu. Na Charonie mógł tego dokonać bez trudu.
— Być może. Być może jednak te oczy oznaczają coś więcej. Co on nimi widzi? I jak? A może w szerszym zakresie widma? Nie sądzę, by miały jedynie wywoływać na innych wrażenie. A może chodzi o ochronę? Zastanawiam się…
— Mimo to o wszystkim zadecyduje twój raport — zauważył komputer. — Przyznam, że i ja sam jestem zaciekawiony, choć przecież posiadam podstawowe fakty.
— Wpierw Meduza. Musimy mieć komplet. Być może znajdziemy tam to brakujące ogniwo. A może to, czego tam doświadczę, dostarczy memu umysłowi bodźca i pozwoli mu ujrzeć te niewidoczne teraz implikacje. Nie zaszkodzi aprobować.
— Przecież Talant Ypsir żyje. Misja nie została tam jeszcze wypełniona.
— Sądzę, że dla nas Lordowie Rombu przestali być teraz najważniejsi, chyba że odgrywają jakąś rolę w ostatecznym rozwiązaniu, jeżeli takowe w ogóle jest możliwe. Potrzebuję więcej informacji. Meduza posiada zapewne najbardziej bezpośrednie kontakty z obcymi. Możesz mi już dać te informacje.
— Niezależnie jednak od tego, czy znajdziesz tam to brakujące ogniwo, czy też nie, swój raport przedstawisz? Skinął głową.
— Złożę raport. — Wstał, podszedł do konsolety centralnej, usiadł w dużym, miękkim fotelu i ustawił go maksymalnie wygodnie. — Jesteś gotów?
— Tak. — Komputer opuścił sondy, które agent przymocowywał ostrożnie do swego czoła. Następnie odchylił się do tyłu, ułożył wygodnie i odprężył, nie odczuwając niemal podanej mu przez komputer iniekcji, która rozjaśniła jego umysł i wprowadziła go w stan pozwalający właściwie odbierać i filtrować przekazywaną informację.
Dzięki organicznemu przekaźnikowi znajdującemu się w mózgu jego odpowiednika na Meduzie, wszystko, co przydarzyło się tamtemu, przesyłane było do komputera w postaci surowych, nie obrobionych danych. Dane te zostaną wprowadzone do mózgu siedzącego w fotelu agenta, przefiltrowane, dane podstawowe i nieistotne będą odrzucone, a jego drugie „ja” przekaże swój raport zarówno agentowi, jak i komputerowi, jak gdyby wszyscy znajdowali się w jednym pomieszczeniu, co, w pewnym najogólniejszym sensie, było zresztą prawdą.
Środki farmakologiczne i maleńkie sondy wykonały swoje zadanie. Jego własny umysł i osobowość ustąpiły miejsca podobnym, a jednak zupełnie innym.
— Agent ma się zgłosić na rozkaz — polecił komputer, przesyłając tę komendę głęboko w jego umysł, w umysł, który już nie był jego własnością.
Włączyły się urządzenia rejestrujące. Mężczyzna w fotelu kilkakrotnie odchrząknął. Z jego ust zaczęły wydobywać się pomruki, jęki, dziwaczne dźwięki, sylaby i pojedyncze słowa, podczas gdy jego umysł odbierał i kodował olbrzymie ilości danych, sortując je nieustannie i klasyfikując.