Выбрать главу

Ledwie zdążyłem o tym pomyśleć, kiedy nagle uświadomiłem sobie, iż coś jest nie tak. Rozejrzałem się po małym pokoiku, w którym się obudziłem, i natychmiast zorientowałem się, co było źródłem mojego niepokoju.

To nie była Klinika Służb Bezpieczeństwa; to nie było żadne ze znanych mi miejsc: malutkie pomieszczenie, około dwunastu metrów sześciennych objętości, przy czym sufit był trochę wyżej niż normalnie. Znajdowała się tam koja, na której się przebudziłem, malutka umywalka, standardowy luk żywnościowy i wysuwana toaleta w ścianie. To wszystko. Nic więcej… Chociaż…

Rozejrzałem się wokół i bez trudu zauważyłem to, co było najbardziej oczywiste. Tak, nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu, który nie byłby rejestrowany wizualnie i dźwiękowo. Drzwi były prawie niewidoczne i na pewno nie dałoby się ich otworzyć od wewnątrz. Pojąłem natychmiast, gdzie jestem.

To cela więzienna.

Co gorsza, odczuwałem delikatną wibrację, która nie pochodziła z żadnego konkretnego źródła. Uczucie to było wielce irytujące; w rzeczywistości wibracja była tak słaba, iż prawie niezauważalna, ale ja wiedziałem, co ona oznacza. Znajdowałem się na pokładzie statku, poruszającego się gdzieś w przestrzeni.

Wstałem, zataczając się lekko pod wpływem nagłego zawrotu głowy, który przeszedł równie szybko, jak się pojawił, i przyjrzałem się swemu ciału. Było mniejsze, lżejsze i szczuplejsze od tego, do którego byłem przyzwyczajony, ale było niewątpliwie ciałem mężczyzny pochodzącego ze światów cywilizowanych. To, co różniło je tak bardzo od mojego własnego, a czego w pierwszej chwili nie dostrzegłem, to, że tak się wyrażę, jego nie skażona nowość i świeżość. Było ono jeszcze nie w pełni rozwinięte; nie miało nawet włosów łonowych. Jednym słowem, ciało kogoś bardzo młodego. To nie było moje ciało. Nie wiem, jak długo stałem tam ogłuszony moim odkryciem.

Przecież to nie ja! — zawył mój umysł. — Jestem jednym z nich, jednym z tych sobowtórów!

Usiadłem na pryczy, powtarzając sobie, że to niemożliwe Wiedziałem przecież, kim jestem, pamiętałem wszystko każdy szczegół ze swego życia i pracy.

Po jakimś czasie szok ustąpił miejsca wściekłości i frustracji. Byłem kopią, imitacją kogoś, kto wciąż żyje i działa, i kto, być może, obserwuje mój każdy ruch i zna każdą mą (myśl. Nienawidziłem wtedy tego drugiego, nienawidzi m go z patologiczną siłą, nie mającą nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Siedzi tam sobie wygodnie i bezpiecznie obserwuje moją pracę, obserwuje sobie to wszystko, a kiedy to się skończy, wróci do domu, by złożyć sprawozdanie, wróci do tego przyjemnego życia, podczas gdy ja…

Zamierzali rzucić mnie na któryś ze światów Rombu Wardena, zatrzasnąć w pułapce jak jakiegoś superkryminaliste, uwięzić mnie tam na resztę mojego żywota, przynajmniej na resztę żywota tego ciała. A co potem? Kiedy zadanie zostanie już wykonane? Pomyślałem o tym, tuż po przebudzeniu, sam wydałem na siebie wyrok. A tyle wiedziałem! Naturalnie, będę poddany ciągłej obserwacji. I zabiją mnię, jeśli wydam którąś z tych tajemnic. Zabiją mnie i tak po zakończeniu misji, choćby ze względów bezpieczeństwa.

W tym momencie jednak moje wyszkolenie i profesjonalizm wzięły górę nad szokiem i gniewem. Odzyskałem panowanie nad sobą i przemyślałem wszystko, co wiedziałem.

Obserwacja i monitoring? Bez wątpienia, ale dokładniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Przypomniało mi się, co mówił Krega o jakiejś organicznej łączności. Dobrze się bawisz, ty sukinsynu? Masz dużą przyjemność, doświadczając moich przeżyć z drugiej ręki?

Ponownie górę wzięła rutyna i uspokoiłem się nieco. Nieważne, powiedziałem sobie. Przecież dobrze wiem, co on sobie myśli, a to już jest pewna przewaga. Ze wszystkich ludzi na świecie on wie najlepiej, że niełatwo mnie będzie zabić.

Odkrycie, iż nie jest się tym, kim się było, a tylko sztucznym tworem, spowodowało ogromny wstrząs. Szokiem było również uświadomienie sobie, że całe życie, które się pamięta, nawet jeżeli osobiście się go nie doświadczyło, odeszło na zawsze. Nie będzie już cywilizowanych światów, nie będzie kasyn i pięknych kobiet, nie będzie szastania łatwymi pieniędzmi. Niemniej, kiedy tak sobie tam siedziałem, mój umysł automatycznie przystosowywał się do sytuacji. Dlatego właśnie wybierano takich jak ja: posiadaliśmy bowiem umiejętność przystosowywania się do każdych okoliczności.

I choć to nie było moje ciało, to jednak ciągle byłem to ja. Pamięć, myśl i osobowość, a nie ciało, tworzyły bowiem jednostkę ludzką. Powiedziałem sobie, że ciało to jest jedynie pewnym rodzajem biologicznego przebrania, choć wyjątkowo wyrafinowanego. Jeśli chodzi o prawdziwego mnie, to wydawało mi się, że ta osobowość i te wspomnienia w równym stopniu należą do mnie, co i do tamtego osobnika. I tak przecież byłem kimś innym do momentu, w którym podniosłem się z fotela w klinice. Wtedy już część mojej pamięci i moich doświadczeń przestała istnieć. Ten stary ja, z okresu pomiędzy misjami, był tworem sztucznym, przynajmniej według mnie. Ten nieciekawy playboy w rzeczywistości nie istniał, jego osobowość była rezultatem manipulacji. Prawdziwy ja został „zakonserwowany”, a jego pamięć zmagazynowana w komputerach psychochirurgicznych, i pozwalano ujawnić się jej tylko wówczas, kiedy była do czegoś przydatna, i nie bez racji. Wypuszczony na wolność, stanowiłem takie samo zagrożenie dla struktur władzy, jak i dla tych, przeciwko którym ta władza mnie wysyłała.

A byłem dobry. Najlepszy, jak twierdził Krega. Dlatego właśnie znalazłem się tutaj, w tym ciele, w tej celi, na tym statku. I nie wyczyszczą mi pamięci, nie zabiją mnie, jeśli tylko uda mi się temu zapobiec. Ten drugi ja, siedzący tam przy konsoli — jakoś przestałem odczuwać do niego nienawiść — stał mi się wręcz obojętny. Kiedy to się skończy, jeszcze raz wymażą mu zawartość jego pamięci, być może zabiją, jeśli ja i moi bracia agenci na Rombie dowiemy się zbyt dużo. W najlepszym wypadku powróci on do stanu ospałego i bojaźliwego mięczaka.

Ja, z drugiej strony… Ja, będę tutaj, będę sobie żył, prawdziwy ja. Stanę się pełniejszym od niego.

Nie miałem jednak żadnych złudzeń. Zabiją mnie, jeśli tylko będą mogli; o ile nie zrobię tego, na czym im zależy. Uczynią to zdalnie, z satelity — robota, bez najmniejszego wahania. Przynajmniej ja bym tak zrobił. Narażony na to będę tylko do czasu, dopóki nie opanuję nowej sytuacji i nie poznam mojego stałego już środowiska. Byłem tego wszystkiego pewien, znałem bowiem ich metody i ich sposób myślenia. Muszę wykonywać za nich ich brudną robotę — ale wyłącznie tak długo, jak długo nie znajdę sposobu wyjścia. Można ich przecież pokonać, nawet na ich własnym terenie. Po to zresztą zatrudniali ludzi mojego pokroju byśmy demaskowali tych, którzy po mistrzowsku zacierali ślady, ukrywali swoje życie i działalność, znikali jak duchy z ich monitorów, byśmy ich demaskowali i likwidowali. Nie wyślą jednak za mną nowego agenta — profesjonalisty, żeby mnie dopadł, jeśli ja pokonam ich wcześniej. Postawiliby bowiem kogoś innego dokładnie w tej samej sytuacji, w jakiej ja teraz się znajduję.

Zrozumiałem wtedy coś, do czego oni bez wątpienia doszli przede mną: iż nie mam wyjścia i muszę wypełnić tę misję. Tylko wówczas, gdy będę wykonywał to, czego ode mnie oczekują, będę chroniony przez nich w tym niebezpiecznym dla mnie okresie. Potem zaś… No cóż, zobaczymy.

Ogarnęło mnie podniecenie związane ze stojącym przede mną wyzwaniem, podniecenie, które towarzyszyło mi zawsze w takiej sytuacji. Należy rozwiązać zagadki, osiągnąć wskazane cele. Lubię zwyciężać, a zwycięstwo jest zawsze łatwiejsze, kiedy nie ma się emocjonalnego stosunku do sprawy, kiedy ma się do czynienia jedynie z wyrwaniem, problemem i przeciwnikiem i kiedy potrzebny jest fizyczny i intelektualny wysiłek, by sprostać takiemu wyzwaniu. Muszę dowiedzieć się czegoś na temat zagrożenia ze strony obcych. Prawdę mówiąc, nie przejmowałem się tym zagadnieniem, przecież i tak już na zawsze byłem uwięziony w świecie Wardena. Jeśli obcy zwyciężą w nadchodzącej konfrontacji, mieszkańcy Rombu Wardena przetrwają jako ich sojusznicy. Jeśli obcy przegrają, nie będzie to miało większego znaczenia, sytuacja będzie wyglądała jak w tej chwili. Po prostu cały ten problem obcych był problemem czysto intelektualnym, co mi bardzo odpowiadało.