Charon i Meduza pokazują, że organizm Wardena, choć niezbyt złożony pod względem struktury chemicznej, posiada umiejętność działania kolektywnego i wykorzystywania bardzo skomplikowanej wiedzy. Nie jest to takie oczywiste na Cerberze i na Lilith, ale i tam mogę wskazać odpowiednie przykłady, a przy okazji przypomnieć jego zdolność do błyskawicznej regeneracji uszkodzonej czy zniszczonej tkanki ludzkiej, zdolność występującą na wszystkich czterech planetach. W jaki jednak sposób jest on w stanie uzyskiwać i wykorzystywać taką ogromną wiedzę?
Na początku skłamałem się ku hipotezie kolektywnego intelektu, to znaczy takiego, w którym każda kolonia reprezentowała komórkę lub zbiór komórek, pozostających w łączności z innymi koloniami i tworzącymi tym samym pojedynczą i fizycznie rozczłonkowaną całość. Nie znajduję jednakże dowodów na poparcie takiego przypuszczenia, natomiast istnieje wiele dowodów świadczących o tym, iż jest ono błędne. Ludzie z Charona podróżują na Meduzę, i na odwrót, bez żadnych skutków ubocznych, chociaż naturalnie odległość między tymi planetami byłaby wystarczająco duża, by odciąć dane organizmy Wardena od takowej planetarnej świadomości. Na Lilith na przykład ludzie potrafią postrzegać bezpośrednio linie łączności pomiędzy koloniami „wardenków”, a nie potrafią dostrzec tych połączeń, kiedy przebywają na innych planetach. Prawdę mówiąc, ja sam w ogóle nie jestem w stanie wyobrazić sobie organizmów magazynujących i analizujących kwadryliony danych niezbędnych do dokonania jakiejś bardziej skomplikowanej regeneracji.
Kiedy jednak pomyślałem o „wardenkach” nie w kategoriach komórek, ale raczej w kategoriach przekaźników i odbiorników nerwowych, cały ten system wydał mi się o wiele bardziej sensowny. Rozważmy bowiem zakończenia nerwów w palcu wskazującym. Praktycznie spełniają one jedną tylko funkcję: przekazują informacje do mózgu. Przypal je, a ból dotrze do mózgu; mózg natomiast prześle za pomocą tej samej sieci informacje niezbędne do naprawienia szkody. Kolonie „wardenków” są przeto przekaźnikami i odbiornikami informacji, zmysłami dla jakiegoś centralnego mózgu. Taki mózg musi wszakże być w rzeczywistości niezmiernie wszechstronnym komputerem o niemal nieskończonej mocy. Taka teoria pasuje do wszystkich znanych faktów.
Wszystko, co te cztery światy mówią na temat ich własnych „wardenków”, zaprzecza również teorii zewnętrznego źródła energii, którą to hipotezę przedstawiano jako powód tak zwanej „wardenowskiej granicy”, po przekroczeniu której „wardenki” szalały i zabijały swych nosicieli. Pokazano bowiem, że czerpią one wszystko, czego im potrzeba dla normalnego funkcjonowania, bezpośrednio od nosiciela. W tych rzadkich przypadkach, kiedy potrzeby ich były większe i nie mogły być zaspokojone przez nosiciela, wykazywały ograniczoną umiejętność konwersji energii w materię i materii w energię, chociaż nie są one specjalnie dla tego celu zaprojektowane i dokonywanie takiej konwersji powoduje u nosiciela ból, dyskomfort i jest dla niego niebezpieczne. Taki organizm, jeśli tylko wymagania w stosunku do niego nie są zbyt wygórowane, nie doprowadza nigdy do samodestrukcji dla jakichś innych powodów.
Jednakże, kiedy uświadomimy sobie, iż organizm Wardena jest w rzeczywistości zbyt prostym organizmem, by robić cokolwiek dla samego siebie, a pełni funkcję tylko przekaźnika i odbiornika, wspomniana granica oznacza kres jego możliwości w przekazywaniu i odbieraniu informacji, którą uzyskuje od swego komputera.
Jest rzeczą równie oczywistą, że istnieją cztery różne częstotliwości, a być może nawet cztery różne nadajniki. Dlatego właśnie na przykład Cerberyjczyk wydaje się w sensie wardenowskim „martwy” dla Charonejczyka, który na swoim świecie postrzega wardenowską sieć we wszystkim i w każdym. Gdzie jednak są owe nadajniki i odbiorniki — wardenowską baza, że się tak wyrażę? Podejrzewam, iż komputer centralny znajduje się poza strefą samego Rombu, być może na planecie Momrath lub nawet poza nią, chociaż sam ten gazowy olbrzym z jego pierścieniami i tysiącami księżyców stanowiłby najbardziej logiczną lokalizację. Stąd następowałyby transmisje do ośrodków centralnych czy subkomputerów na każdym z czterech światów, które z kolei bezpośrednio zarządzałyby tymi światami. System dwupoziomowy wydaje się rozrzutny, ale jego istnienie wyjaśnia, dlaczego odległość, na jaką można się oddalić od wszystkich czterech planet Rombu, a wynosząca ćwierć roku świetlnego, jest stała, i dlaczego, na przykład, Cerberyjczycy mogą się udać na Charona, odcinając się co prawda od własnej sieci planetarnej, ale nie odcinając się od komputera centralnego.
Na Meduzie znajduje się „święta góra” i ktoś, kto spędzi na niej jedną chociażby noc, podczas której poddany jest koszmarnym, obcym snom i sensacjom, budzi się wyposażony w znacznie zwiększoną kontrolę nad „wardenkami” własnego ciała. Jestem przekonany, że pod tą górą mieści się centralny procesor dla organizmów Wardena tej planety. Meduzyjczycy są już, co prawda, podłączeni do swojej sieci wardenowskiej, ale tutaj, w bezpośredniej bliskości maksymalnie silnego sygnału, ich „wardenki” podlegają znacznie silniejszemu wzbudzeniu niż gdziekolwiek indziej. Przypomina to nieco zjawisko, które eksperci i uczeni od spraw łączności nazywają „przeciążeniem czołowym”, w którym sygnał zbyt potężny dla układu elektronicznego odbiornika wywołuje bardzo głośny, lecz niemożliwy do odczytania przekaz. Niemniej mózg ludzki, który posiada pewną kontrolę nad swymi „wardenkami”, reaguje na to przeciążenie w sposób podobny do działania obwodów zabezpieczających w elektronice: amortyzuje on i tłumi to przeciążenie. Ogromnie wysoki poziom wzbudzenia, jaki przeciążenie wywołuje u „wardenków”, uwrażliwia jednakże nosiciela na ich obecność i na przepływ ich energii.
Jestem przekonany, że podobne miejsca istnieją na trzech pozostałych planetach. Na wszystkich czterech planetach można na przykład zaobserwować występowanie dziwnie do siebie podobnych, opartych na kulcie planety religii, w których bóg zamieszkujący wnętrze planety jest źródłem wszelkiej jej mocy. Gdybyśmy potrafili przetransportować całą ludność Lilith na miejsce, w którym znajduje się procesor centralny tej planety, to jestem pewien, że każdy z Lilithian zyskałby taką samą moc, którą obecnie posiada jedynie garstka. A ta garstka to w większości zesłańcy, którzy są bardziej wrażliwi na przepływ energii niż” urodzeni na miejscu. Wzdrygam się jednak na samą myśl o tym, co tego rodzaju przeciążenie mogłoby wywołać u Cerberyjczyka. Być może szaleństwo albo ciągłą, nie kontrolowaną wymianę ciał, a może nawet zlanie się umysłów w jedną olbrzymią całość.
Punkt 3: Mamy tedy do czynienia z niewiarygodnie zaawansowaną technologicznie cywilizacją, znajdującą się o wiele dalej w swoim rozwoju niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić; cywilizacją, która potrafi uczynić te cztery planety zdatnymi do życia i która potrafi utrzymać je w stanie stabilnym za pomocą pojedynczego, wyrafinowanego urządzenia (organizmu Wardena), a jednocześnie pozornie nie wykorzystującą go do niczego konkretnego. I chociaż ci obcy, nazywani najwyraźniej Altavaryjczykami, utrzymują pewne niewielkie, symboliczne wręcz siły w pobliżu meduzyjskiego ośrodka — i prawdopodobnie w pobliżu innych ośrodków — nie sądzę, by jakaś większa ich liczba przebywała na stałe na tych czterech światach. Jeden z moich „sobowtórów” przedstawił teorię mówiącą, że są oni ssakami wodnymi, jednakże mnie samemu trudno byłoby sobie wyobrazić stworzenie cywilizacji tak technologicznie zaawansowanej przez istoty ograniczone do środowiska wodnego. W rzeczywistości bowiem tych kilku Altavaryjczyków, których widziałem (naturalnie za pośrednictwem jednego z agentów), wydawało się operować swobodnie zarówno w powietrzu, jak i w morzu, a prawdopodobnie równie dobrze czuliby się oni na lądzie. Zostali oni oczywiście dostosowani do warunków, w jakich przyszło im żyć i pracować, i na pewno nie są w pełni reprezentatywni dla altavaryjskich mas, jeśli chodzi o ich zdolności i możliwości. Być może stanowią oni jakąś forpocztę, i to nie tyle strażników czy żołnierzy, co raczej mechaników lub inżynierów obsługujących procesor, a przy okazji zabijających nudę przypadkowymi atakami na każdego, kto za bardzo się zbliży do miejsca ich pobytu.