Выбрать главу

— Ależ nie — odparł z werwą. — Nie miałem o tym najmniejszego pojęcia. Blefowałem.

— O!

Nie odzywając się więcej, opuścił kabinę i poprzez wiele pokładów statku wartowniczego udał się do doku przeznaczonego dla rakiet patrolowych. Jego stateczek nie był luksusowy, ale bardzo szybki i posiadał umiejętność opuszczania przestrzeni rzeczywistej i ponownego pojawiania się w niej w ciągu ułamków sekundy. W przeciwieństwie do frachtowców, które potrzebowały wielu dni na przebycie podobnej odległości, jemu wystarczało dwadzieścia pięć godzin na dotarcie do umówionego punktu spotkania.

Od tego momentu odczuwał dziwną obojętność; miał uczucie jakiegoś oderwania i odizolowania od rzeczywistości. Ostatnia faza i w pewnym sensie ostatni etap intrygi rozpoczął się i dążył do swego własnego końca. Wiedział, że jeden niewłaściwy krok wystarczy, by zginął i on, i wszyscy inni. Niepokoił go nieco fakt, że na Meduzie poniósł porażkę, a na Charonie i Lilith odniósł sukces wyłącznie dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Cała ta misja wstrząsnęła jego pewnością siebie, chociaż, musiał to przyznać, nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tak ambitnym projektem. Zaiste, żadna istota ludzka w znanej historii gatunku nie wzięła na siebie tak olbrzymiego ciężaru odpowiedzialności.

Niepokoiło go również coś w jego własnych dedukcjach i wnioskach. Wiedział, co to takiego. Jego rozwiązanie łamigłówki, jaką był Romb, było zbyt gładkie, jego obcy zanadto przypominali sposobem myślenia ludzi. To wszystko zresztą było zbyt gładkie i logiczne. Życie nigdy takie nie jest.

Poszedł spać, zastanawiając się nad tym problemem, i obudziwszy się po dziewięciu godzinach, wiedział już, co jest nie tak. Zwierzęta i rośliny. Podobne formy życia, dwupłciowe i w ogóle płciowe. Skoro nie zostały stworzone dla ludzkich oczu, muszą odzwierciedlać w jakimś ogólniejszym zarysie sposób rozumowania Altavaryjczyków, którzy opierają się przecież na własnej rzeczywistości i własnych doświadczeniach. Niezależnie od tego, jak dziwacznie i niesamowicie wyglądają sami Altavaryjczycy, jak różne są ich ewolucyjne korzenie od korzeni człowieka, musieli oni ewoluować w podobnym środowisku. Byli przecież bardzo konsekwentni, jeśli chodzi o strukturę tych czterech światów. I tutaj właśnie pojawiała się owa fundamentalna niekonsekwencja. Jego opinia o nich nie bardzo odpowiadała temu typowi światów, które oni zbudowali.

Na ekranach pojawiało się i było rejestrowane to wszystko, obok czego przelatywał. On sam zabawiał się oglądaniem na jednym z ekranów wszystkich światów Wardena — nie przypominających w tym momencie ani trochę konfiguracji Rombu — i powiększaniem ich obrazu tak bardzo, jak tylko to było możliwe. Z tej odległości nie można było dostrzec charakterystycznych cech powierzchni na żadnym z nich, a przecież odczuwał jakiś dziwny zachwyt, kiedy patrzył na ich tarcze. Takie dziwne, takie niezwykłe, takie egzotyczne… I tak śmiertelnie niebezpieczne.

Jeśli są one rzeczywiście domem dla młodych Altaua — ryjczyków, dlaczego, do diabla, tolerowali na nich miliony ludzkich mieszkańców?

Niepokoiły go takie pytania, na które nie było jasnej odpowiedzi. Pytania takie jak to. Przez większość życia Konfederacja stanowiła dla niego opokę i zawsze w nią wierzył. On sam schwytał przecież niektórych z tych, którzy znajdowali się tam na dole i zesłał ich — w co również wierzył — do przypominającego piekło więzienia. Nie był zachwycony Czterema Władcami ani systemami, jakie stworzyli; wiedział jednak, że kiedy patrzy na Romb i na Konfederację, to nie widzi tak naprawdę żadnej znaczącej różnicy pomiędzy nimi. Czuł się jak zdeklarowany ateista we wnętrzu ogromnej, wspaniałej i majestatycznej katedry, zdolny doceniać umiejętności i artyzm zawarty w jej konstrukcji, a jednocześnie przekonany, że nie jest ona warta tego całego wysiłku.

Pod wieloma względami identyfikował się teraz z Markiem Kreeganem, który musiał zapewne mieć podobne myśli, przybywając na Romb, a prawdopodobnie nawet jeszcze wcześniej. Rola duchownego była niczym więcej, jak jedynie pozorem i maską; było to subtelne i dowcipne szyderstwo z dziwacznych i nieudanych prób człowieka, by zbudować instytucje i organizacje mające mu służyć. Ileż tysięcy lat czy wręcz dziesiątków tysięcy usiłowała ludzkość zbudować właściwe instytucje? Iluż pełnych wiary ludzi pracowało ciężko przy tej budowie, nawet teraz, i iluż (także teraz) łudziło się, jak zresztą zawsze w historii, że tym razem to już jest to?

Był czas, kiedy sześćdziesiąt procent ludzi nie wierzyło w system, w którym żyli. Ledwie dwanaście procent uważało, że być może istnieje coś lepszego od tego znienawidzonego systemu, coś, o co warto jest walczyć. Wówczas utrata wiary u tak ogromnej części społeczeństwa równoznaczna była z utratą nadziei i kiedy patrzeć na to z perspektywy historycznej, miało to sens. Ludzie mają tendencje do zachowań i opinii krańcowych, a nadzieja stanowiła przecież taką bardzo łagodną krańcowość w sytuacji, kiedy wiara była niemożliwa, a kiedy łatwo było o najczarniejszą rozpacz.

Uderzył pięścią w konsoletę z taką siłą, że poczuł ból. „Tarin Bul” poddał się rozpaczy, a mimo to umarł z nadzieją w sercu. Qwin Zhang wszelkie ryzyko oparła na nadziei… i wygrała. Park Lacoch nie zgodził się na wygodne i szczęśliwe życie, wiedząc, że los innych — których przecież nawet nie znał — zależny jest od jego działań. Cal Tremon był wykorzystywany i poniewierany przez niemal wszystkich, a przecież nigdy się nie poddał.

Czworo ludzi, cztery różne osobowości, będące, w każdym sensie tego słowa, aspektami jego samego. Miał nadzieje, iż nauczył się czegoś cennego, czegoś, czego Konfederacja nigdy nie zamierzała go nauczyć. Teraz przyszła jego kolej.

Wielka tarcza Momratha wypełniła ekran już w początkowej fazie podróży, a on obserwował jej powolne zbliżanie z pełną grozy fascynacją. Otoczone pierścieniami gazowe olbrzymy zawsze stanowiły przepiękny widok, a jednocześnie budziły grozę. Wreszcie dwa księżyce wielkiej planety stały się tak wielkie jak światy Wardena. Jednak to nie one stanowiły cel jego podróży, ale skuty lodem Boojum. Cóż, Momrath był w pewnym sensie jedynym miejscem, którego do tej pory nie odwiedził, i wydawało się właściwe, by on właśnie był jego światem.

Ciągle głęboko zamyślony, ułożył się wygodnie w oczekiwaniu na lądowanie.

Grupa Specjalna Delta składała się z czterech „stacji bojowych”, z których każda otoczona i chroniona była przez potężne eskadry osłaniające. Wokół posiadającej kształt dzwonu stacji, będącej ośrodkiem nerwowym i centrum komputerowym ogromnej siły ognia, mieściły się setki „modułów”, z których każdy stanowił sam w sobie całość. Większość z nich była typu bezzałogowego; wojny w tych czasach toczono zdalnie, a dowódcy grup wybierali jedynie odpowiednią taktykę z posiadanej listy i przekazywali komputerom cele, pozwalając, by wszystko toczyło się według z góry ustalonego planu. Żaden z modułów nie miał charakteru typowo defensywnego; tym zajmowały się eskadry latające. Niemniej niektóre z nich dysponowały bronią zdolną do zniszczenia całych miast na dalekich światach, zdolną do zrównania z ziemią całych łańcuchów górskich czy też do unicestwienia w wyznaczonym promieniu całego opartego na węglu życia, bez poczynienia żadnych innych szkód. Inne moduły mogły spalić atmosferę, w składzie której znajdowały się jakiekolwiek palne gazy, podczas gdy jeszcze inne mogły dosłownie rozpłatać planetę na dwoje.

Jedna stacja tego rodzaju zdolna była obrócić w perzynę cały system słoneczny, pozostawiając na orbicie tylko nędzne szczątki i gazy; zdolna była nawet do zniszczenia wybuchem samego słońca. W przestrzeni Konfederacji znajdowało się tylko sześć takich stacji, a w tej chwili cztery z nich wchodziły w skład Grupy Specjalnej Delta, największego zgrupowania sił w historii ludzkości.