Выбрать главу

Ypsir uniósł palec i uśmiechnął się jak jowialny, przyjacielski polityk; jedynie te niewiarygodnie zimne oczy zdradzały jego prawdziwe oblicze.

— Poczekajcie chwilkę! Chcę wam pokazać mój największy skarb!

Wypowiedziawszy te słowa, opuścił pokój.

Agent słuchał pełnych zachwytu szeptów na temat tego, co miało się wydarzyć. Jednak kiedy Talant Ypsir w sposób spektakularny pojawił się ponownie, uświadomił sobie, że oczy innych Lordów, szczególnie zaś nieludzkie, płonące oczy Moraha, zwróciły się na niego. Dla Ypsira była to tylko zabawa w torturę; inni traktowali to jako test samokontroli i stanowczości. Jeśli teraz nie wytrzyma, nie będzie już dla niego żadnego jutra.

Była omal nieludzka w swej dzikiej, egzotycznej, zmysłowej urodzie, przewyższającej to wszystko, co widział na rysunkach w gabinecie Fallon. Pomimo całej swej wiedzy i uczuć, omal nie został pokonany przez bezmyślne pożądanie, przez fizyczną żądzę, a to — co uzmysłowił sobie dopiero później — miało być bronią przeciwko niemu.

Musisz myśleć o niej jak o kimś, kogo nie znasz i kogo nigdy przedtem nie spotkałeś.

Było to łatwiejsze niż przypuszczał.

Weszła na czworakach, bawiąc się złotą smyczą trzymaną przez Ypsira, którego twarz ukazywała absolutną ekstazę i triumf. Ypsir miał powody do podwójnego zadowolenia; nie tylko grał na nosie temu outsiderowi, a w jego osobie samej Konfederacji, ale jednocześnie puszył się przed Lordami, równymi mu politycznie, i robił to z miną człowieka mówiącego: „to ja ją mam, a wy nie możecie i nigdy nie będziecie mogli jej posiadać”.

Zatrzymał się w drzwiach, a dziewczyna przekoziołkowała, po czym wsparła się na jednym ramieniu, skrzyżowała nogi i patrzyła na obecnych ogromnymi, zielonymi oczyma, jednocześnie zmysłowymi i dzikimi.

Była ona, pomyślał pożądliwie wbrew samemu sobie, dziesiątką najlepszych pornograficznych przedstawień w jednej osobie. Była dosłownie zaprojektowana, by wywoływać natychmiastową zawiść i żądzę, a on mógł tylko na nią patrzeć. Spojrzała wprost w jego oczy, a w jej wzroku nie było śladu czegoś, co by wskazywało, że go rozpoznała; natomiast odczuł jakąś wibrację i ogień, którego nie widział w oczach innych Rozrywkowych Dziewcząt.

Ypsir spoglądał na nią z dumą.

— Powiedz tym miłym dżentelmenom, jak się nazywasz — powiedział cicho, jak gdyby przemawiał do ćwiczonego zwierzęcia czy do dziecka.

— Jestem Skra — zamruczała jak kotka. — Jestem zzzła Skra.

— A dlaczego nazywasz się Skra?

— Bo Skra była skrytobójca. Skra chcieć zabić Pana.

Był już całkowicie spokojny, doskonale opanowany. Zerkał spod oka na pozostałych. Oni wszyscy zaś patrzyli na niego.

— I co się wydarzyło, kiedy próbowałaś?

— Pan zbyt mądry. Zbyt mądry dla Skra. I taki dobry. Pan nie zabić Skra. Pan nie skrzywdzić Skra. Pan uczynić, że Skra go kochać. Pan wziąć brzydki i zły skrytobójca i zrobić z niego Skra, żeby Pana kochać.

Pomyślał, że to dość ciekawa scena, pomimo jej oczywistej ohydy. Jeśli powiedzieli jej aż tyle, to ile ona pamiętała ze swego poprzedniego wcielenia? Na pewno nie dość, by go rozpoznać. Było to nieco inne od tego, czego oczekiwał, ale była w tym pewna konsekwencja. Ypsir chćial, by wiedziała.

— Czy pamiętasz, kim byłaś? Pytanie to nieco ją zdezorientowało.

— Skra nie pamiętać, kim być. Nie chcieć pamiętać.

— Czy teraz jesteś szczęśliwa?

— Och, tak!

— Czy chciałabyś być kimś innym… kimkolwiek innym w całym tym wszechświecie?

— Nie, nie, nie, nie, nie. Skra lubić być Skra. Czuć się tak wspaniale.

Ypsir zwrócił się bezpośrednio do niego:

— Pański były agent.

— Bardzo pomysłowe — odparł sucho, pociągając z kieliszka. — I urocze. Być może popełniliśmy błąd, Lordzie Ypsir. Być może powinniśmy byli uczynić z pana taką pyszną piękność, zamiast zsyłać pana na Meduzę. Pan by bez wątpienia postąpił ze sobą w taki właśnie sposób.

Twarz Ypsira pociemniała, kiedy Lord dosłownie walczył z emocjami, walczył z wydobywającym się na zewnątrz prawdziwym sobą, prawdziwym sobą widocznym w skrzywieniu twarzy, w jej wyrazie, w każdym ruchu. Był to przerażający obraz zła; demona, który nie potrafił kryć się już dłużej pod maską jowialnego polityka.

Miał zamiar dodać coś jeszcze, lecz poczuł dłoń Moraha na swoim ramieniu i zrezygnował. Wykonał przecież swoje zadanie, i tylko to się liczyło, chociaż czerpał ogromną przyjemność z przekręcania tej Ypsirowskiej wizji piękna w taki sposób, by tamten zmuszony był stosować meduzyjskie standardy do siebie samego.

Zapanowanie nad sobą zabrało Ypsirowi dłuższą chwile, jednak powoli tamten okropny demon zniknął i powrócił wesoły polityk.

Teraz agent już wiedział, że całkowicie panuje nad sobą, i pewność siebie, której ostatnio nieco mu brakowało, napłynęła wielką falą. Wiedział też, że choć ciągle nie może uwierzyć w żadnego boga, to od tej pory będzie już zawsze wierzył w istnienie zła w jego najczystszej postaci.

Pozostała część wieczoru przebiegła w lekko napiętej atmosferze, jednak udało mu się utrzymać taki sposób bycia, który bez trudu był aprobowany nie tylko przez Moraha, ale i przez pozostałych Lordów. Ypsir natomiast ciągle próbował: pokazując raz po raz Skrę, każąc jej robić różne nieprzyjemne i wielce poniżające rzeczy i prowokując go tak, jak tylko Meduzyjczyk to potrafi. Bez skutku. Ypsir toczył tę wojnę, używając szerokich i obraźliwych gestów; on walczył sarkazmem i dowcipnymi uwagami, frustrując nimi niepomiernie wielkiego Władcę Meduzy. Był to naprawdę wyjątkowy wieczór, pomyślał sobie, równie nieprzyjemny, co satysfakcjonujący.

Morah wyprowadził go stamtąd natychmiast po deserze. Ypsir będzie wściekły jeszcze przez wiele godzin. Charonejczyk natomiast pozostał pod wrażeniem jego zachowania i wydawał się traktować go teraz jako równego sobie.

— Zabije cię, kiedy tylko będzie mógł — ostrzegał go Morach. — Ypsir nie zwykł tracić twarzy. Tylko obecność innych Lordów powstrzymywała go tego wieczoru, a należy pamiętać, że jego cele nie są takie same jak nasze.

Skinął głową.

— Czy spotkamy się teraz z Altavaryjczykami? Nie jest ważne, jak okropnie cuchną… w porównaniu z dzisiejszym towarzystwem pachną zapewne cudownie.

— Chodźmy — powiedział Yatek Morah.

Zapach był rzeczywiście silny i przenikliwy. Z ogromnym trudem powstrzymał odruch wymiotny, tym silniejszy, że miał przecież pełen żołądek.

Altavaryjczycy nie wyglądali tak, jak się spodziewał. Przypominali trochę tamte demony na lodzie, ale tylko w taki sposób, w jaki Skra była gatunkowo podobna do Komandora Kręgi.

Pierwszą rzeczą, która go uderzyła, była obcość samej kwatery okupowanej przez trójkę Altavaryjczyków. Światła były przyćmione, meble dziwne, kanciaste, całkowicie obce wyglądem i funkcjami; z boku zaś pomieszczenia znajdował się basen w kształcie ósemki. Wiedział, że jest obserwowany z ogromnym zainteresowaniem, nie wiedział jednak jak. Dające się chować macki i dziwaczne poduszeczki w kształcie serca na ich „głowach” były mu już znane, natomiast ich ciała przechodzące w dolnych partiach w jedną bezkształtną masę, wydającą się pozostawać w ciągłym ruchu, były czymś nowym. Nie poruszali się normalnie; pełzali, zostawiając za sobą mokry ślad. Było oczywiste, że żadna z tych istot nie jest w stanie latać czy chociażby w miarę szybko się poruszać.