Senatorowie byli wstrząśnięci, podczas gdy Czterej Władcy uśmiechali się znacząco.
— Przecież… wówczas gatunek ludzki byłby całkowicie zdany na łaskę i niełaskę rasy i kultury, o której nic nie wiemy, a której zapewnieniom musielibyśmy ufać na słowo! — wykrzyknął senator Luge. — Nie mówicie tego chyba poważnie!
— Zaproponowaliście jednostronne pozbycie się ponad pięćdziesięciu milionów obywateli Konfederacji i uzależnienie ich od tamtych — rzucił ostro Talant Ypsir. — Jeśli to ma nam odpowiadać, powinno odpowiadać również i wam!
Morah nie zareagował na ten wybuch i senatorowie także go zignorowali.
— Toczą się właśnie negocjacje — przypomniał wszystkim przewodniczący obrad. — Zachowajmy właściwe formy. Dyrektorze Soog?
— Czy Senator lub jego doradcy mogą zaproponować jakieś inne rozwiązanie gwarantujące nasze bezpieczeństwo?
— Nasze słowo… — zaczął Senator, ale obcy przerwał mu bez żadnych skrupułów.
— Wasze słowo jest bez wartości. Sami dobrze o tym wiecie. My rozpoczynamy te negocjacje, a ogromna i potężna flota zbliża się do Rombu Wardena. W przeddzień zaś ich rozpoczęcia cztery bardzo zaawansowane technicznie sondy wojskowe zostały wysłane przeciwko nam. Znamy dobrze wartość waszego słowa, Senatorze.
Nastąpiła chwila konsternacji i nerwowych szeptów po stronie Rady. Wreszcie Luge uspokoił pozostałych i zwrócił się ponownie do kamery.
— Czy moglibyśmy mieć teraz przerwę, by przedyskutować kontrpropozycję?
Morah popatrzył wokół.
— Czy są jakieś obiekcje? Nie? Jak długą przerwę, Senatorze?
— Jedną… och, przepraszam, dwie godziny.
— Panowie agenci? Panie Dyrektorze? Wasze Lordow — skie Mości? Nie ma sprzeciwów?
— A niech się naradzają — warknął Laroo. — Pewnie będzie to bardzo zabawne.
— Wobec tego, w porządku. Ogłaszam dwugodzinną przerwę i dalszy ciąg obrad na godzinę dwunastą trzydzieści czasu standardowego.
Obydwa ekrany zgasły i wydawało się, że wszyscy się odprężyli. Ypsir i Laroo wyglądali na wielce zadowolonych z przebiegu wypadków; Kobe pozostał niewzruszony, podobnie jak Morah, który popatrzył na siedzącą naprzeciw niego dwójkę i spytał:
— I cóż? Czy uważacie, że osiągnięcie jakiegoś porozumienia jest ciągle jeszcze możliwe?
— Nie sądzę. W każdym razie nie przed rozlewem krwi. A ty jak uważasz, Morah? Czy oni zrozumieją demonstrację siły i oporu, czy po prostu pójdą na całość?
— Oni doskonale rozumieją zasady gry, jeśli oczywiście to miał pan na myśli. Natomiast jak ją będą rozgrywać, to już zupełnie inna sprawa i ja nie potrafię tego przewidzieć. Niemniej, jak na razie doszli z nami do tego punktu, a to już jest pewne osiągnięcie.
— Muszę połączyć się z moimi ludźmi. — Agent wstał od stołu.
Powiedział im to jasno i prosto, ale oni nie bardzo mu uwierzyli. Przynajmniej nie uwierzyli we wszystko, co powiedział. Na początku był nieco zaskoczony, kiedy przyjęli większą część jego raportu, jakby był on pismem świętym — bez wątpienia poparł go komputer, a ich własne analizy tych samych danych wydawały się potwierdzać jego wnioski. Nie mogli jednak zaakceptować koncepcji, według której Altavar może stać w sensie militarnym wyżej od Konfederacji. Jeśli chodzi o samą broń, to zgoda, natomiast nie było takiej zgody, kiedy mówili o całych systemach broni i o sile ognia.
— Jakie więc możecie zaproponować rozwiązanie? — pytał sfrustrowany. — Nic skromniejszego od ich propozycji nie zapewni im tego bezpieczeństwa, którego pragną, a tej przecież w żadnym wypadku nie możemy przyjąć.
— My uważamy, że nasza wstępna propozycja była bardziej niż przyzwoita — odparł Luge. — I ciągle jest to jedyna propozycja, która jest dla nas do strawienia. Ypsir miał czelność zasugerować, że nie możemy przekazać Rombu Altavaryjczykom, podczas gdy Lordowie sami przyznają, że znajdują się wobec nas w stanie jawnego buntu. Jednak te galaretowate, wyposażone w macki stwory przejmują mnie dreszczem. Wszyscy bardzo chcielibyśmy mieć coś jeszcze oprócz Rombu Wardena jako argument przetargowy, ale nic takiego nie mamy. Nie znamy ani ich potęgi, ani ich sił. Pod jednym względem ten stary krętacz utarł nam nosa. Siła i lęk przed siłą to jedyne rzeczy, które się liczą w takiej sytuacji. Wiem, że uważasz, iż oni mogą nas pobić, ale my nie wyobrażamy sobie, jak niby mieliby tego dokonać. Rada uważa, że jedynym sposobem, w jaki możemy uzyskać niezbędną dla nas informację i poznać zarazem rzeczywistą sytuację, jest przeprowadzony demonstracyjnie atak.
— Przedtem też tak myślałem, teraz jednak jestem przeciwny takiemu rozwiązaniu. — Westchnął. — Nie wiem, skąd mi się to bierze, ale mam dziwne uczucie, że i Altavaryjczycy, i Morah stroją z nas sobie żarty.
— To tylko blef. Nie mają przecież nawet gdzie ukryć floty, a jeśli nawet Romb jest doskonale broniony, co zresztą zakładamy, to przecież oni znajdują się na pozycjach defensywnych. Jakakolwiek ich flota zdolna zagrozić Rombowi musi znajdować się w odległości tygodni czy wręcz miesięcy stąd. Skoro Romb jest dla nich aż tak ważny, musimy mu zagrozić. Zmusi to ich flotę, jeśli takową mają w pobliżu, do ujawnienia się i stawienia nam czoła; albo przynajmniej pokaże, że blefują. W obydwu przypadkach dowiemy się, z czym mamy do czynienia.
— Jeśli jednak zaatakujecie Romb, zagracie jedyną kartą, którą posiadamy — zauważył.
— Nie Romb. Nie cały Romb. Tylko jeden z jego czterech światów. Demonstracja siły… dla obydwu stron. Jeśli potrafią nas powstrzymać, to dowiemy się czegoś konkretnego. Jeśli zaś nie potrafią, ryzykują utratą pozostałych trzech, jednego po drugim, chyba że zgodzą się na naszą pierwotną propozycję. W ten sposób zniszczymy jedną czwartą, zostawiając im jednak trzy czwarte. Chyba że nie zdecydują się nas sprawdzić, a wówczas blef wyjdzie na jaw i uzyskamy pełną kontrolę nad sytuacją. Mamy bowiem ciągle uczucie, że gdyby byli w stanie nas zniszczyć, już by to dawno zrobili. Natomiast fakt, że prowadzą rozmowy, wskazuje na to, iż nasza pierwotna hipoteza jest poprawna.
Pokręcił ze smutkiem głową.
— Obawiałem się, że do tego dojdzie, chociaż miałem ciągle nadzieję, że nie. Będziecie musieli sami postawić takie ultimatum… Ja po prostu nie jestem w stanie się do tego zmusić. — Zawahał się przez chwilę. — Zamierzacie uderzyć w Meduzę, czyż nie tak?
Luge wyglądał na zaskoczonego, ale skinął głową.
— Tak. Ma najmniej mieszkańców, jest centrum przemysłu całego systemu, a także jedynym światem, co do którego istnieją konkretne dowody, że ma kolonie Altavaryjczyków. Wyeliminowanie Meduzy oznacza wyeliminowanie bazy technologicznej dla całego Rombu. Żadna z pozostałych planet nie byłaby w stanie podtrzymać niezbędnej produkcji.
— Potrzebne mi będą szczegóły — powiedział cicho.
— To, co proponujecie, będzie kosztować was znacznie więcej niż nas — powiedział Altavaryjczyk Radzie. — Być może tak musiało być. Jednak nie liczcie na jakąś lokalną wojnę, na demonstrację siły jedynie. Jeśli jedna z planet Rombu ulegnie zagładzie, wówczas podejmiemy odpowiednie działania, by całą sprawę doprowadzić do końca.
— Chcesz, byśmy uwierzyli ci na słowo, że jesteś uczciwy i godny zaufania i nie dajesz nam nic, co by to słowo potwierdzało — wtrącił agent, usiłując uniknąć tego, czego uniknąć już prawdopodobnie nie było można. — Mówisz, że historie naszych gatunków są bardziej podobne niż różne. Musisz więc rozumieć, że cywilizacja licząca przeszło dziewięćset zamieszkałych światów nie może skapitulować, opierając się jedynie na słowie, na obietnicy, na groźbie jednego przeciwnika, którego rasa i historia są dla nas ciągle nie zapisaną kartą.