Выбрать главу

Uśmiechnął się.

— Doskonale — powiedział i zwrócił się ponownie do Starszych. — Zdecydowaliście się pozostać tutaj, ale czy pozwolicie, że przynajmniej przemówię do innych? Dajcie im tę jedną szansę.

— Masz nasze pozwolenie — powiedziała pierwsza kobieta. — Wyjdź na plac, a my przyślemy ich do ciebie.

Przemawiał z pasją, elokwencją i z przekonaniem, jednak na ogół bez skutku. Z około dwustu obecnych jedynie siedemnaścioro — wszyscy, jak się okazało, wygnańcy i uciekinierzy z miast — przyjęło jego propozycję. Widział, że również inni, być może wielu innych, chciało z nim odejść, ale powstrzymywała ich przed tym nie tyle siła fizyczna, co jakiś dziwny rodzaj równoznacznego z taką siłą nacisku. Zjawisko to było dla niego czymś zupełnie nowym i nieco przerażającym, ale nie mógł już nic więcej dla nich uczynić.

Żadne z nich nigdy wcześniej nie widziało wnętrza promu, co sprawiło mu sporo kłopotów przed startem. W siedemnastoosobowej grupie znajdowało się piętnaście kobiet i wszystkie one były co najmniej w siódmym miesiącu ciąży. Z tego, co pamiętał, cytadela była tym miejscem, do którego wędrowały okoliczne plemiona, kiedy nadchodził dla ich kobiet czas rozwiązania.

Gdy pokonali wstępny lęk i obawy, wydawali się czerpać przyjemność z podróży. Ponieważ jednak pozostało już niewiele czasu na ewakuację i jej harmonogramu nie dawało się dotrzymać, prom był rozpaczliwie potrzebny gdzie indziej. Skierował go więc ku cerberyjskiej stacji kosmicznej, uprzedziwszy drogą radiową ludzi Dumonii, by natychmiast przejęli jego pasażerów. Meduzyjska stacja Ypsira w tym momencie znajdowała się już poza płaszczyzną orbity Cerbera, odciągana ze swego stałego miejsca przez specjalny holownik; ale gdyby nawet była dostępna, nie skorzystałby z niej. Dobrze wiedział, co by się stało, gdyby Talant Ypsir dowiedział się — a byłoby to nieuniknione — iż dwie żony Tarina Bulą z jego dziećmi w łonach znajdują się we wnętrzu stacji Lorda Meduzy, w jedynym miejscu, w którym pozostawały resztki jego absolutnej władzy.

Zdziwił się, widząc Dumonię osobiście oczekującego go w miejscu dokowania. Kiedy już dopilnował, by zajęto się uchodźcami, pozwolił sobie na krótką rozmowę. Dumonia miał swobodny styl bycia i doskonałe maniery; ich rozmowa zaś dotyczyła dość szerokiego zakresu spraw, jeśliby uwzględnić ograniczony czas, jaki pozostał agentowi na wykonanie jeszcze jednej rundy. Dumonia świetnie rozumiał aspekt ludzki obecnej sytuacji.

— Wiesz — powiedział. — Sprawa ta może się zakończyć na jeden z dwu sposobów. Albo przestanie istnieć Romb, albo też Konfederacja.

— Panie Carroll — skinął głową. — Zdaję sobie z tego sprawę. Jeśli Konfederacji nie będzie, my będziemy ciągle istnieć, ale w dramatycznie trudnej sytuacji: bez możliwości importowych i z Altavarem, który nie musi się już ukrywać. Z drugiej strony, jeśli zginie Romb, to oznaczać to będzie, że wykonaliśmy mnóstwo niepotrzebnej roboty.

Dumonia uśmiechnął się.

— Nie sądzę. Musisz zrozumieć, że Konfederacja dojrzała już do upadku. Niewiele potrzeba, by do niego doprowadzić. Dopuszczenie do wzajemnej zależności pomiędzy tak wielką liczbą światów uczyniło je wszystkie podatnymi na wszelkie przeciwności. Jestem pewien, że to właśnie miał na myśli Kreegan, kiedy marzyła mu się ta sprawa z zastępowaniem ludzi przez roboty. Na nasze nieszczęście tego typu akcja była zupełnie niewystarczająca i byłoby to oczywiste od samego początku, gdyby nie fakt, iż był to plan zrodzony z desperacji. Pomimo swojej kruchości i skorumpowania ten system ciągle jest dość silny, by utrzymać we wspólnocie ogromną masę ludzi, rozrzuconą na niemożliwych do ogarnięcia wyobraźnią przestrzeniach. Na swój sposób Konfederacja była zadziwiająca, przyćmiewająca jakiekolwiek imperium z minionej historii ludzkości. Jednak musi ona upaść… Wszystkie imperia upadają po osiągnięciu szczytów; w przeciwnym razie ludzkość popadłaby w stan stagnacji i umarła.

Agent skinął głową.

— Doszedłem do bardzo podobnych wniosków. A jednak to potworne, że tak wielu musi umrzeć.

— Zawsze tak było. W dawnych czasach, kiedy zamieszkiwaliśmy tylko jedną planetę i dysponowaliśmy prostą bronią, wojny — nawet te przy użyciu łuków, strzał i włóczni — przyczyniały się do postępu. Naprawdę nie ma wielkiej różnicy, czy ludzie umierają od miecza, czy od bomby wodorowej, czy od uderzenia lasera, czy od jakiejś innej nowoczesnej broni. Jednak na tamtym starym świecie osiągnęliśmy taki punkt, w którym nie mogliśmy sobie pozwolić na poważne konflikty bez ryzyka wymazania naszego gatunku z powierzchni ziemi. Zastąpiliśmy je więc niewielkimi, lokalnymi wojnami, a potem i te stały się zbyt wyrafinowane, by można je było poddać jakiejkolwiek kontroli. Kosmos zmniejszył panujące na ziemi ciśnienie… Kosmos i kolonizacja. Jednak potrzeby polityki i technologii zjednoczyły nas, umożliwiły nam stworzenie imperium obejmującego ponad dziewięćset światów… i zatrzymały nas na kilkaset lat w miejscu. Teraz to imperium upada pod naciskiem nowych barbarzyńców.

— Altavaryjczycy są dla mnie nieludzcy i przerażający, ale nie są barbarzyńcami. Chciałbym ich lepiej rozumieć. Bo nie jestem nawet pewien, czy rozumiem ich obecne posunięcia. Dlaczego nie uderzą… jeśli są w stanie? A jeśli potrafią obronić Meduzę, to po co pozwalają na to wszystko?

— Nie wiem — odpowiedział psychoekspert. — Czterej Władcy też nie wiedzą… Z wyjątkiem Moraha, jak sądzę. Wątpię, czy Kreegan wiedział, choć może i wiedział. Oni też dali się przekonać. Altavar przekonał ich, że nie stanowi zagrożenia dla Rombu, być może demonstrując im, że był tu obecny przez cały czas. Czterej Władcy zostali wciągnięci w tę wojnę „zdalnie”, a wojna jawiła się im jako pozbawiona ryzyka i przynosząca ze sobą same nagrody, włącznie z możliwością ucieczki z Rombu, skoro Altavaryjczycy pokazali im już na samym początku, że mają całkowitą kontrolę nad organizmem Wardena. Nawet te ich roboty działają dzięki pewnej odmianie tego samego stworzonka, które reaguje jedynie na własny, zawarty w nim program i tym samym może mieć duży stopień samodzielności i niezależności. Wiesz, Konfederacji udało się obejść bokiem pewne programy i wręcz przeprogramować Laroo i innych, a mimo to jej eksperci ciągle nie mają pojęcia, jak działają te cholerne urządzenia. Dzięki Merton i jej współpracownikom wiedzieliśmy, gdzie znajduje się ośrodek kontroli komputerowej i wymyśliliśmy dla niego inny, ale równie skuteczny system wejście — wyjście, a mimo to rezultaty uzyskiwaliśmy za pomocą kontrprogramowania, za pomocą dostarczania samoznoszących się instrukcji. Nie potrafilibyśmy zbudować takiej jednostki, nawet gdybyśmy się bardzo starali; nie potrafilibyśmy też stworzyć naszego własnego mechanizmu pełnej kontroli.

Skinął głową.

— Przeszedłeś na naszą stronę… i jestem ci za to niezmiernie wdzięczny. A tak przy okazji… czy dlatego, że lękałeś się obcych? Co sądzisz teraz?

Dumonia wzruszył ramionami.

— Któż to może wiedzieć? W nauce bierze się rzeczy, jakimi są, a nie jakimi chcielibyśmy, by były. W rezultacie, być może w wyniku działań nas dwóch i tak doszliśmy do stanu wojny. Jeśli przegrają obcy, my również przegramy… I będzie to koniec problemu. Jeśli zaś obcy zwyciężą, to będziemy musieli ułożyć się jakoś i z nimi, i z naszą przyszłością. Wygląda na to, że kibicuję obcym, chociaż nie ufam im ani na ociupinę macki. Musisz zrozumieć, że dla człowieka, który poświęcił całe swe życie na poznanie działania ludzkiego umysłu i ludzkiej osobowości, perspektywa — w moim wieku — konieczności poznania sposobu działania całkowicie innej, złożonej istoty była i nadal jest nieco paraliżująca.