— Jeśli jednak przetrwamy i pozostaniemy sami, będziemy musieli spojrzeć przed siebie. Załóżmy, że Altavar pozostawi nas w spokoju na tych trzech pozostałych światach. Co wówczas?
— Ja już rozpocząłem swą małą operację w związku z przetrwaniem osobistym — odparł psychoekspert. — Ale jak wiesz, później została ona znacznie rozszerzona. Miałem nadzieję, że w końcu na wszystkich światach Rombu żyć będą lepsze, bardziej otwarte i wolne społeczeństwa. Wystarczy dać im pełną swobodę i zobaczyć, co mogą wybudować dysponując tymi dziwnymi mocami. Czy nie sądzisz, że mogłoby to być coś więcej niż zwykłe wyzwanie dla starego człowieka?
Skinął głową i uśmiechnął się.
— Sądzę, że i dla młodszego również. Ale co z Meduzyjczykami? Zastanawiam się, czy zniszczenie Meduzy nie zniszczy jednocześnie ich aktualnych i potencjalnych mocy. I jeśli nie, czy ich potomstwo będzie posiadało cechy charakterystyczne dla mieszkańców Meduzy czy dla Charona, czy gdzie tam narodzą się ich dzieci.
— Żeby to stwierdzić, trzeba będzie nieco poczekać. Podejrzewam jednak, że ten sam komputer jest i dla nich, i dla nas. Prawdopodobnie to jeden z tych wielkich księżyców Momratha nadających i odbierających bez ustanku informacje na wszystkich czterech częstotliwościach, bez względu na okoliczności. W takim przypadku zachowaliby swój potencjał i cechy właściwe dla własnej planety. Charon miałby społeczność dwurasową, której warto byłoby się przyjrzeć. Naturalnie w końcu będziemy musieli poznać te tajemnice wardenowskie i nauczyć się, jak się stąd wyrwać, mimo że każdy z tych trzech światów może wyżywić wielokrotnie większą liczbę ludności niż obecna. Na Cerberze mogłoby mieszkać i pół miliarda ludzi więcej, a na pozostałych dwu — co najmniej po trzy miliardy więcej. Ci, którzy przeżyją, będą mieć czas liczący kilka pokoleń na rozwiązanie tych problemów, a nie będą już takimi ignorantami, jakimi my byliśmy. Pokaż tylko jakimś błyskotliwym umysłom, że coś jest możliwe, a wcześniej czy później, doprowadzając się niemal do szaleństwa, nauczą się, jak tego czegoś dokonać. I to właśnie czyni rodzaj ludzki czymś zupełnie wyjątkowym.
Czas było ruszać, ale pozostało jeszcze jedno pytanie.
— A co z dziewczyną Ypsira? Co by się stało, gdyby udało nam sieją odebrać… Albo gdyby się sama uwolniła?
Dumonia westchnął.
— Jorgash jest ekspertem od meduzyjskiej odmiany organizmu Wardena. Powiedział mi on bez ogródek, że proces ten utrwala układ fizjologiczny w taki sposób, że nie da go się zmienić. Podejrzewam, że komputer traktuje ich podobnie jak drzewa czy zwierzęta… jak obiekty, które należy utrzymywać w stanie stabilnym. Nie zapominaj, że taka jest rzeczywista rola „wardenków”. Zakładając jednakże, że ten twój komputer pozwoliłby nam na coś takiego, moglibyśmy wziąć zapis Tarina Bulą, którego ty użyłeś w swoim raporcie i wpisać go ponownie w nią; zważ wszakże na konsekwencje. Myślę, że to ciało, ten zmieniony układ genetyczny i hormonalny doprowadziłyby cię do szaleństwa. Z drugiej zaś strony, stworzono ją przecież z ciała Tarina Bulą i jego możliwości intelektualne tam gdzieś muszą tkwić. To wyzwanie, przynajmniej na razie, jest natury czysto akademickiej, niemniej jestem zafascynowany tym, czego można by ewentualnie dokonać. Ktoś z jej wyglądem, sposobem bycia i siłą oraz z twoim wybitnym intelektem mógłby potencjalnie za kilka lat decydować o losie nas wszystkich. Warto o tym pomyśleć.
— Ciągle o tym myślę — powiedział psychoekspertowi. — Ale poświęcę temu więcej uwagi za trzy dni… Jeśli jeszcze będę żył. Muszę już iść.
Wstał, a Dumonia położył dłoń na jego ramieniu i dodał pełnym niepokoju głosem:
— Uważaj na Ypsira, chłopcze. Nie zapominaj, że on zawsze był zwolennikiem wojny, tak ogromna jest jego nienawiść do Konfederacji, a teraz, kiedy wojna nadeszła, jej cena okazała się dla niego o wiele wyższa niż się spodziewał. Nigdy tego nie wybaczy Altavaryjczykom, ale ponieważ jest przebiegły, wie, że może minąć bardzo dużo czasu, nim będzie miał okazję się na nich zemścić. I dlatego cała jego nienawiść, cała jego frustracja prawie na pewno skierują się przeciwko tobie i twoim braciom. Już teraz prawdopodobnie spędza cały swój czas na obmyślaniu sposobu, w jaki mógłby się na tobie zemścić. I nie chodzi tu o zamordowanie ciebie; to nie w jego stylu, to dałoby mu tylko krótkotrwałą satysfakcję. Musi to być coś potwornego, coś o wiele gorszego niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić.
Skinął głową i uścisnął ciepło dłoń doktora.
— Wiem o tym i nie zapomnę. Jeśli przeżyjemy.
— Tak — powtórzył ponuro Dumonia. — Jeśli przeżyjemy. Imperia nigdy nie padają cicho i bez wstrząsów.
W wieczór poprzedzający termin ostateczny znalazł się na Boojum, zgodnie z instrukcją udzieloną mu przez Konfederację i Moraha. Otworzył swój bezpieczny kanał do Kręgi, kanał tak zabezpieczony, że pole, które go otaczało, nie pozwalało, by jakiekolwiek urządzenie rejestrujące czy nawet druga osoba w jego sąsiedztwie mogła zrozumieć choć jedno słowo z rozmowy.
— Czy nie zmieniono decyzji? — spytał z nadzieją, której tak naprawdę nie miał. — Nie nadążają z ewakuacją i nie uda się nam w żaden sposób wyciągnąć na czas jakichś pięćdziesięciu do stu tysięcy ludzi.
— Decyzji nie zmieniono — odparł Krega. — W rzeczywistości były spore trudności, by przekonać pewnych ludzi, w szczególności wojskowych, by przystali na ten ograniczony przecież układ. Spodziewamy się jednak rozlewu krwi. Monitorujemy za pomocą naszego systemu kontroli ruch wokół światów cywilizowanych. Pojawiają się oni i znikają z normalnej przestrzeni, nim uda się nam ich dopaść, i niektóre z jednostek wyglądają na całkiem duże. Po twojej stronie nie ustąpili?
— Ani trochę. Rozmawiałem z Morahem i z Altavaryjczykiem. Obaj są stanowczy… powiedziałbym nawet, że w przypadku Moraha mamy do czynienia z gorliwością i entuzjazmem. Martwi mnie ten wspomniany przez ciebie, nie usankcjonowany ruch w przestrzeni. Tu nie było jak dotąd żadnych oznak świadczących o większych zgrupowaniach floty… ja zresztą nie widziałem osobiście ani jednego statku altavaryjskiego, nawet takiego, który mógłby przetransportować jakąś grupę ewakuowanych z Meduzy. Nie sądzę, by zamierzali zetrzeć się bezpośrednio z naszą grupą specjalną.
— Mamy symulację komputerową dotyczącą ich potencjału i nawet przy założeniu, że użyją jednej dziesiątej siły ognia, którą my dysponujemy, jest on przerażający — przyznał Krega. — Bezpieczeństwo i Dowództwo Systemów Militarnych wykorzystało ten tydzień na przesunięcie pewnych sił w dalsze i bezpieczniejsze tereny. Jeśli to nie jest blef z ich strony, to może to oznaczać, że oni rozproszyli swe siły, zamiast je koncentrować. Gdybyśmy mieli dziesięć stacji bojowych, moglibyśmy unicestwić setki planet. Musimy więc uderzyć ich w jednym punkcie… w twoim. Przykro mi o tym mówić, ale to jedyny punkt, jaki mamy. Oni mogą uderzyć gdziekolwiek. Pojawić się, zniszczyć słabo bronioną planetę i zniknąć. I wybrać następną, równie słabą. Nie możemy strzec ich wszystkich. Musielibyśmy mieć tysiąc osiemset krążowników, by zapewnić mocną obronę dla wszystkich naszych światów, a mamy ich niecałe trzysta. Wydawało się to tak wiele, kiedy je budowaliśmy.
I tak to wyglądało.
— Czy nasi skłonni są zaakceptować krwawą łaźnię na taką skalę?
Krega roześmiał się nieprzyjemnie.
— Synu, chyba ciągle jesteś bardzo naiwny. Rada, Kongres, wszystkie najważniejsze osobistości znajdują się na świetnie zabezpieczonych tyłach. Umrą ze starości, zanim zagrozi im jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Musisz się pogodzić z faktami… Oni muszą zwyciężyć, niezależnie od kosztów.