Выбрать главу

Niezależnie od kosztów… Tak, pomyślał kwaśno, w tym właśnie tkwiło sedno. Fallon miała rację. I Korman miał rację. Oni wszyscy mieli rację. Romb Wardena nie był przeciwieństwem Konfederacji ani Czterej Władcy nie byli przeciwieństwem Rady. Nie, oni byli jedynie odbiciem Konfederacji, z drobnymi lokalnymi odchyleniami. I tak to wyglądało… Zerwanie i rozbrat stały się teraz całkowite, totalne i nieodwołalne.

— Żegnaj, Papo — powiedział poważnym głosem.

— Żegnaj, kontrolerze — odpowiedział mu Krega i przerwał połączenie.

Z całej siły rzucił tym swoim zabezpieczonym urządzeniem nadawczo — odbiorczym w najbliższą ścianę. Odbiło się, potoczyło i wylądowało u jego stóp.

W Grupie Specjalnej już dawno ogłoszono najwyższy stopień gotowości bojowej. Pozostała tylko jeszcze jedna godzina.

8

Kiedy wchodził do zatłoczonej sali konferencyjnej, Morah odwrócił się do niego i skinął głową.

— Witamy, panie Carroll — powiedział spokojnym i opanowanym głosem, w którym wyczuwało się jego dobry nastrój. — Proszę usiąść. Mam tu kilku członków mojego sztabu i pomyśleliśmy sobie, że dobrze byłoby wykorzystać zainstalowane tu środki łączności i ekrany, żeby zobaczyć, co się teraz będzie dziać. Niestety, statki Altavaru nie zostały zbudowane z myślą o nas, a i ich centrum dowodzenia nie przypomina niczego, co znamy. Postarałem się więc o podłączenie kilku naszych urządzeń do ich urządzeń, tak iż możemy teraz, że się tak wyrażę, obejrzeć sobie to widowisko.

Zachowanie Moraha irytowało go. Ciągle nie mógł go rozgryźć, bo jak na jego gust, tamten zbyt szybko przeistaczał się ze znudzonego filozofa w superagenta i wreszcie w kogoś przypominającego Ypsira z jego całkowitą obojętnością na cierpienie i zniszczenie. Niemniej, dopóki ta sprawa nie zostanie rozwiązana, musi znosić to wszystko i starać się maksymalnie wykorzystywać nadarzające się sposobności.

Wokół stołu siedziało jakieś pół tuzina osób, jedni z małymi terminalami, a inni z prymitywnymi, papierowymi notesami; wszyscy oni wyglądali na zainteresowanych raczej niż zmartwionych tym, co się miało rozegrać. Większość — choć nie wszyscy — była Charonejczykami. Co ciekawe, Meduzyjczyków wśród nich w ogóle nie było.

Na jednym ekranie widniał typowy komputerowy wykres, pokazujący taktyczny układ Grupy Specjalnej i światów Rombu, a także całego aktualnego ruchu w przestrzeni, z satelitami włącznie. Wykres pokrywał przestrzeń aż do Momratha, ale nie sięgał już poza tę planetę.

Grupa Specjalna podzieliła się na trzy części. Dwie grupy bojowe w towarzystwie krążowników osłony odsunęły się od sił głównych i zajęły stacjonarne stanowiska pod kątem prostym w stosunku do nich i do słońca. Siły główne z dwiema stacjami bojowymi zbliżały się bardzo szybko do celu. Było oczywiste, że chcą one wywabić z ukrycia nieprzyjacielską flotę, a także sprowokować i przetestować system obrony międzyplanetarnej, tym bardziej że wszystkie operacje mogły być prowadzone na odległość, która sięgała jednego roku świetlnego od celu.

Zmarszczył brwi.

— Z tego obrazu wynika, że Altavar nie stawia żadnego oporu — zauważył na głos.

Morah odchylił się na oparcie fotela i patrzył w ekran.

— Nie będzie żadnego oporu, jeśli chodzi o sam cel, z wyjątkiem obrony planetarnej, która okaże się jednak coraz bardziej kosztowna dla atakujących wraz z ich zbliżaniem się do planety — odezwał się do agenta. — Pomocnicze grupy bojowe zostaną jednak zaatakowane we właściwym czasie.

— To znaczy, że jednak są jakieś siły w tej okolicy! Gdzie?

— Zobaczy je pan, kiedy przyjdzie na to czas, panie Car — roll. Proszę zachować cierpliwość. Będziemy świadkami widowiska, jakiego żaden człowiek i niewielu tylko spośród żyjących Altavaryjczyków miało okazję oglądać. Mamy kamery umieszczone wewnątrz systemu i dzięki nim będziemy mogli oglądać na ekranie wydarzenia bezpośrednio. Wszystko to naturalnie zależy od tego, czy Grupa Specjalna będzie postępowała zgodnie z tym, co zapowiedziała. Jeśli spróbują nas oszukać, przeprowadzając zmasowany atak na wszystkie cztery światy czy chociażby na jeden z nich poza samą Meduzą, albo jeśli zaatakują nas tutaj, scenariusz ulegnie drastycznej zmianie. Co prawda spodziewam się jakiejś dywersji na te księżyce tutaj, jednak tak długo jak atak główny skoncentrowany będzie na Meduzie, nie sądzę, byśmy znajdowali się w jakimkolwiek niebezpieczeństwie.

W momencie, kiedy zegar wskazał godzinę 24.00, wszyscy zainteresowani wstrzymali jednocześnie oddech, ale nic szczególnego się nie wydarzyło. Grupa Specjalna zbliżała się w dalszym ciągu do celu i znajdowała się już poza orbitą Orfeusza, najdalej na zewnątrz położonej planety systemu Wardena.

O 24.03 grupa zwolniła, potem zaś zatrzymała się pomiędzy Orfeuszem i Edypem, następną z kolei planetą zewnętrzną, jak pokazywało specjalne okienko z informacją na temat systemu, a krążowniki ustawiły się w szyku osłonowym wokół dwu głównych stacji bojowych. Nagle rozległy się brzęczyki i patrzący ujrzeli ogromną liczbę drobniutkich punkcików białego światła wypływających równym strumieniem ze stacji bojowych. Trwało to zaledwie kilka sekund. Utworzone przez owe punkciki pole, przypominające deszcz meteorytów, prawie natychmiast znalazło się wewnątrz systemu.

I wówczas pojawiła się ogromna liczba strumieni błękitnego światła biegnących spośród księżyców Momratha wprost w pędzącą chmurę modułów. Około jednej trzeciej tych modułów oderwało się od głównego nurtu i popędziło w kierunku źródła ognia, jednak straty zadawane im przez obrońców były ogromne.

— Głupcy zgrupowali je zbyt blisko siebie — powiedział Morah z szyderstwem w głosie.

Miał rację. Jasne błyski zamigotały wewnątrz całego pola i jego oderwanej części, a po nich pojawiły się białe światełka, które po chwili gasły. Błękitne promienie poruszały się tak szybko, że oko niemal nie mogło za nimi nadążyć, ale kierowano nimi dobrze i odnajdywały bez trudu swój cel.

— Druga fala w akcji i w rozproszeniu! — zawołał adiutant stojący przy terminalu, a oczy wszystkich zwróciły się ponownie do okienka na ekranie. Nowy atak modułów swoją wielkością przypominał ten pierwszy, ale tym razem rozciągnęły się one na ogromnej przestrzeni, omal uniemożliwiając śledzenie poszczególnych celów. I teraz nadlatywały one ze wszystkich kierunków.

— To już lepiej — mruknął do siebie Morah.

Patrzył na Moraha i innych z podziwem. Zupełnie słusznie niektóre z tych modułów skierowane zostały bezpośrednio w nich samych, a przecież tamci zupełnie się tym nie przejmowali. Westchnął i wzruszył ramionami z fatalistyczną rezygnacją. Albo byli bezpieczni, albo też nie… w każdym jednak z tych przypadków — mimo że tak bardzo chciałby tam teraz pilotować jakiś statek — był uwiązany tutaj.

— Odsłonić kamery — rozkazał Morah i na ekranie z tyłu ukazała się seria obrazów. Jednym z nich było dłuższe ujęcie Meduzy, pokazanej z takiej odległości, że wyglądała na nim jak zielonkawobiały dysk, przy czym obraz był na tyle spolaryzowany, że ukazywał również nocną stronę planety. Było też sześć mniejszych obrazów, niektóre ujęte z orbity wokół Meduzy, inne najwyraźniej — z samej powierzchni. Jedno ujęcie ukazywało miasto, którym mogło być Ro — chande, chociaż równie dobrze mogło to być jakieś inne spośród co najmniej tuzina, podczas gdy inne, dłuższe ujęcie ukazało świętą górę na dalekiej północy; miejsce, które rozpoznał bez trudu.