— Ale Altavar… przecież oni walczyli z tymi stworami. A teraz wydają sieje ochraniać.
— To prawda — zgodził się Morah, polecając na boku jednemu ze swych adiutantów podać wszystkim obecnym coś mocniejszego do picia. Ale podczas tych tysięcy lat, kiedy walczyli z Coldahami i kiedy prowadzili nad nimi badania, wydarzyło się coś dziwnego. W którymś momencie znużyła ich ta sytuacja, to ciągłe, bezsilne walenie głową w mur i w jakimś sensie psychicznie poddali się tym ogromnym draniom. Dla Altavaryjczyków Coldah stał się ich całym życiem i stopniowo nie tylko zaakceptowali istnienie tych stworzeń, ale zaczęli wręcz z nimi współpracować. Proszę mnie nie pytać o wytłumaczenie tej sytuacji… na pewno ma ona coś wspólnego z religią albo mistyką, a to są przecież sprawy nie do wytłumaczenia nawet wtedy, kiedy mówimy o własnej wierze. W każdym razie, całkowicie, na zimno i naukowo, poświęcają się oni temu wielkiemu projektowi badawczemu, jak go nazywają. Chronią spokój Coldaha przed zakłóceniami z zewnątrz i próbują za pomocą swej floty spowodować jego przejście na te światy, którym potrzebna jest zmiana. Proszę nie pytać, jak to w ogóle jest możliwe; faktem jednak jest, iż Coldah, kiedy Altavar zaczął mu raczej pomagać, niż z nim walczyć, wydaje się z nim w tym względzie współpracować.
Skinął głową.
— Ale nie tutaj.
— No cóż, tu było to niemożliwe. Kiedy Coldah pojawił się po raz pierwszy w systemie Wardena, my ciągle jeszcze nie potrafiliśmy oderwać się od naszej Matki Ziemi. Te cztery planety były tylko nędznymi skałami z okropną atmosferą i ciśnieniem powierzchniowym, czyli czymś wręcz dla niego doskonałym. I kiedy przybył tu taki wyjątkowo ogromny i tłusty Coldah, to dokonał on czegoś, czego Altawaryjczycy, mimo ich całego wielkiego doświadczenia, nigdy wcześniej nie widzieli. Rozmnożył się przez podział. Wydał na świat, że się tak wyrażę, trojaczki i cała czwórka zagnieździła się w czterech światach wardenowskich. Wkrótce potem uwolnili oni, czy też wyprodukowali i uwolnili, te swoje małe stworzonka, a te zajęły się przebudową planet. Lilith, zamieszkanej przez oryginalną „mamę” Coldah, narzucono najbardziej surowy i sztywny system. A potem przybyli tam Altavaryjczycy. Przez lata studiów, walki, a potem i służby Coldahom wiele się nauczyli. Potrafią produkować własne organizmy Wardena i potrafią rozkazywać ich zsyntetyzowanej odmianie. W pewnym ograniczonym zakresie radzą sobie też z wersjami coldahowskimi… i to właśnie zrobili tutaj. Uwzględniwszy klimaty na poszczególnych planetach, na każdej z nich uczynili jeden z gatunków tym dominującym.
— Domyślałem się tego. Gady na najcieplejszym ze światów, owady na najhojniejszym, wodne stworzenia na najbardziej wilgotnym i ssaki na najzimniejszym.
— Zgadza się. To część ich wielkiego projektu. Ponieważ Coldah może się oddalać, chociaż już nie przybywać, bez specjalnych wstrząsów — powiadają, że wygląda to tylko, jakby nad planetą wznosiła się wielka mgła — pozostawiając świat jego naturalnym prawom, usiłowali uzyskać pewien wpływ na kierunek, w którym się będzie oddalał. To naturalnie sprawa długoterminowa, ale oni rzeczywiście starają się dowiedzieć, jakie czynniki i warunki wpływają na powstanie inteligentnych form życia właśnie w tym, a nie w innym miejscu. To problem wielce złożony. I oczywiście nasze pojawienie się tutaj rozwaliło cały ich tutejszy program.
— A ponieważ zupełnie przypadkowo tak się złożyło, że elektrochemiczne długości fal, na jakich działa ludzki mózg, różniły się tylko nieznacznie od długości fal używanych przez Coldaha do wydawania rozkazów organizmom Wardena, udało nam się rozwinąć te, tak zwane „dzikie” czy nie kontrolowane talenty. — Przerwał na chwilę, po czym dodał: — Domyślam się, że Altavaryjczykom daleko do tych właśnie długości fal?
Morah roześmiał się.
— To prawda. Potrafią się co prawda do nich dostroić, tyle że elektronicznie, a nie biologicznie.
Zagwizdał cicho i sięgnął po szklankę, którą mu właśnie podano, pociągając z niej też od razu spory łyk, znacznie większy niż zamierzał. Było mu to wyraźnie potrzebne. Wreszcie odezwał się:
— I dlatego to my staliśmy się częścią tego wielkiego projektu.
— Tak. My staliśmy się tym projektem. Jednak, aby mieć nad nim całkowitą kontrolę i aby zminimalizować ewentualną interferencję pomiędzy nami i Coldahem, należało coś zrobić z Konfederacją. Najogólniej bowiem rzecz ujmując, Coldahy podążają w naszym kierunku… albo też tam wracają; tego nie wiem. Sytuacja, w której nasza rasa może, że się tak wyrażę, dostroić się do zakresu fal co najmniej jednego Coldaha, zagrażała Altavarowi, zagrażała ich sposobowi życia i systemowi wierzeń. Myślę, że autentycznie się obawiali, że jeśli my pójdziemy w ich ślady, to uda nam się nawiązać z Coldahem kontakt, a może nawet jakiś rodzaj porozumienia. Być może jest to możliwe, chociaż osobiście uważani, że są to istoty zbyt dla nas obce, by można je rozumieć czy komunikować się z nimi na poziomie wyższym niż zupełnie podstawowy.
Uśmiechnął się słabo i pokręcił ze zdumieniem głową.
— Wynika z tego, że dla Altavaryjczyków to my byliśmy istnymi demonami. To oni lękali się, że ukradniemy im ich bogów. Gdyby rezultaty tego wszystkiego nie były tak tragiczne, to byłyby w sumie bardzo zabawne, nieprawda? — Zastanawiał się przez chwilę. — Ale skoro byliśmy dla nich takim zagrożeniem, wężem, który mógł ukraść ich Eden, dlaczego nie zdecydowali się unicestwić wszystkich, z wyjątkiem tych, którzy stanowili część projektu, to znaczy z wyjątkiem mieszkańców Rombu?
— Zamierzali to uczynić, o czym zresztą wspomniał ten stary Altavaryjczyk. Jednakże oni są ogromną i ruchliwą rasą zamieszkującą niemal połowę galaktyki. A stanęli twarzą w twarz z innym ogromnym imperium, którego możliwości były im zupełnie nie znane. Musieli się dowiedzieć, jak myślimy, jaka jest nasza taktyka, czy i jak będziemy walczyć i tak dalej. Mieli czas. Ciągle jest jeszcze około trzystu lat do planowego wyklucia czy podziału, czy co tam te Coldahy robią. A było tych lat czterysta, kiedy pojawiliśmy się tutaj po raz pierwszy. Spędzili ponad pięćdziesiąt lat na poznawaniu nas za pośrednictwem „wardenków” i na uświadomieniu sobie całej różnicy naszych i ich stosunków z organizmem Wardena i dopiero wtedy posłali po swoją flotę, a tę musieli ściągać z ogromnych odległości i po trochu. Łatwiej już im było zbudować fabryki na światach poza granicami Konfederacji czy na planetach samego Rombu i tam tworzyć swe siły, a także za pomocą organizmu Wardena mnożyć niezbędnych do przyszłej walki Altavaryjczyków. A kiedy już mieli gotową i flotę, i załogi, Władcą Lilith został Kreegan.