Выбрать главу
comme il faut, więc niemal natychmiast mój dziadek i pan inżynier Krynicki opracowali zasady i regulamin gry, niemal natychmiast zarządzono składkę na wszelkie koszta tych zawodów, a przede wszystkim na ów balon, który miał stać się lisem, i me minęły dwa miesiące, gdy w wiosenny ranek na błoniu za fabryką rozkwitła wielka barwna kula, która pofrunęła w przestworza o godzinie dziewiątej minut dwadzieścia jeden czasu lokalnego, a którą z podczepione) gondoli sterował mistrz aeronautyki, chorąży pułku lotniczego, pan Szuber z Sanoka, więc proszę sobie wyobrazić – znów spojrzałem w oczy panny Ciwle – to podniecenie zgromadzonych automobilistów, gdy pół godziny później dano znak, że mogą już wskakiwać do swoich samochodów, ze mogą się rozjechać w poszukiwaniu pędzonej wiatrem kuli, lecz zanim rozkręciły się startery, zanim piloci rozłożyli mapy, najpierw szukano kontaktu wzrokowego przez lornetki, bo przecież trzeba było wiedzieć, w którą to mianowicie stronę poszybował balon, czy jechać za mm na północ do Szczucina, czy wręcz przeciwnie, ku Zbylitowskiej Górze, no więc tak to mnie) więcej wyglądało – kontynuowałem – pan Mierzejewski wskakiwał do swojego ogromnego packarda, w którym zazwyczaj woził ośmioro dzieci, pan Nartowski zatrzaskiwał drzwiczki swojej hanzy, pan Hennel ruszał z kopyta piękną tatrą, pan Kubiński śrubował już na starcie obroty dwusuwowego DKW, a Jerzy Gieorgiades, którego wszyscy brali za Ormianina, a który był po prostu Grekiem, ścigał tego balonowego lisa wspaniałą chevroleta, pan Jasilkowski buickiem, natomiast inżynier Hobbler dwudrzwiowym BMW, w przeciwieństwie do inżyniera Wojnarskiego, który za balonem pędził czterodrzwiowym oplem olimpią i, naturalnie, to me byli jeszcze wszyscy, dodać tu trzeba pana Zbigniewa Krystka na oplu kapitanie, pana Żabę na fiacie 504, pana Mrowca w fiacie 1100, pana Krynickiego w steyrze, pana Zachanewicza na starym fordzie, oraz panią Kszyszkowską w adlerze-juniorze, zaś co do Mercedesów – wyjechaliśmy na płaskowyż i mogłem wreszcie zmienić bieg i dodać gazu – to było ich w Mościcach trzy, oprócz dziadka Karola taką samą marką jeździli doktor Świerczewski oraz inżynier Sledziński, z tym że te dwa modele to były stosiedemdziesiątki dwudrzwiowe, dziadek natomiast wierny był nieodmiennie wersji czterodrzwiowej, no a poza tym w zawodach startowali także motocykliści na arielach, BMW, zundappach, BSA, victonach, Indianach oraz harleyach davidsonach – no nieźle przerwała tę litanię panna Ciwle – niech pan zawróci przy tej leśnej drodze, bo nie jedziemy na lotnisko, a swoją drogą, przerwać panu, to jest właściwie niemożliwe; no więc, czy rzeczywiście ten Mercedes był najlepszy – spytała, uśmiechając się w ten sposób, że omal nie puściłem kierownicy z dłoni – wie pan, nie tyle chodzi mi o markę, co o ten właśnie model, sam pan mówił, ile wciąż trzeba było przy nim robić, właściwie co pięćset kilometrów – wszystkie tak miały wtedy – przerwałem jej natychmiast – to była kwestia ówczesnej technologii, nie określonej marki, czy modelu, więc ta czterodrzwiowa stosiedemdziesiątka przynosiła mojemu dziadkowi w zawodach nieodmiennie szczęście, któremu dopomagała, rzecz jasna, babka Maria jako pilot, i zanim wyruszali w pogoń za balonem, dziadek przez kilka wieczorów z rzędu słuchał radiowej prognozy pogody, wychodził nocą na dach domu, by obserwować niebo i chmury, a także konfigurację planet, następnie zasiadał w swoim gabinecie nad mapą, kreśląc prawdopodobne trajektorie balonowego lotu przy wszystkich możliwych kierunkach i nasileniach wiatru, a wreszcie wszystko to przeliczał i zapisywał w notesie w postaci tabel i wykresów i pewnie dlatego zawsze udawało mu się wygrać, zawsze zdobywał to trofeum, no bo gdy tylko tuż po starcie namierzali balon, babka Maria spoglądała w tabele, mówiąc – za trzy kwadranse będzie nad Zakliczynem, droga numer trzynaście, wariant pierwszy, na drugim rozjeździe w lewo na Zgłobice – więc dziadek natychmiast pędził do celu najkrótszą drogą, a jeśli raptownie zmieniły się kierunek albo siła wiatru, zatrzymywał na chwilę samochód, by błyskawicznie ustawić na poboczu skonstruowany przez siebie przyrząd, wiatraczek na rozciąganej tyczce, z którego precyzyjnie odczytane dane babka natychmiast wprowadzała do tabelek, i znów ruszali w pogoń, wyposażeni w nawigacyjną zmienną, która bezbłędnie określała nowe położenie balonu z pomocą całek oraz logarytmów, i zawsze udawało im się przed innymi dopędzić powietrznego lisa, czy było to w Mszanie, Izdebnej czy Wierzchosławicach, no i niech pani sobie wyobrazi – byliśmy już w dole Słowackiego, obok pruskich koszar – ten piękny widok: dziadek Karol zatrzymuje Mercedesa na poboczu bitej drogi i biegnie przez łąkę, aby zgodnie z regulaminem znaleźć się jak najbliżej punktu pod gondolą, następnie wyjmuje trąbkę i gra myśliwskie zawołanie, na dźwięk którego aeronauta chorąży Szuber z Sanoka, zobowiązany jest natychmiast przerwać lot, zamykając gazową maszynkę do podgrzewania powietrza, więc już się widzą, już do siebie machają i chorąży Szuber rzuca w dół kotwiczną linkę z przyczepioną do niej lisią kitą, którą łapie mój dziadek, i za każdym razem to jest najszczęśliwsza chwila w jego życiu, bo już przez łąkę nadbiega babka Maria i ściskają się nawzajem, całują, śpiewają, tańczą, a chorąży Szuber dobywa regulaminową butelkę szampana i trzy kryształowe kieliszki z drewnianej kaszty, po czym piją za zwycięstwo, podczas gdy drogą nadciągają inne samochody i motocykle, i to musiało być rzeczywiście fantastyczne poczucie, wygrać takie zawody – kończyłem wątek na rondzie przy Grunwaldzkiej i Kościuszki – no bo niech pani zważy, że zgodnie z ich regulaminem tryumfował tylko jeden zawodnik i jego pilot, nie mogło być bowiem miejsca drugiego i trzeciego, tak samo jak w pogoni konnej, gdzie jeden tylko jeździec zrywa kitę i zgarnia wszystko, i jest prawdziwym, bo jedynym królem, kiedy na jego cześć wieczorem wszyscy piją w klubie. – A duża była ta nagroda – panna Ciwle dobyła ze swojej srebrnej papierośnicy skręta i przypaliła go samochodową zapalniczką – większa niż ta, którą dostał za staranowanie citroena maszynista Hnatiuk? – Co też pani mówi – zjechałem płynnie na środkowy pas pan Hnatiuk dostał nagrodę nie za zniszczenie czegokolwiek, lecz za promocję lokomotyw z Chrzanowa, o ile sobie przypominam, to było tysiąc pięćset złotych, na owe czasy sporo, zważywszy, że polski fiat kosztował wówczas około pięciu tysięcy, no a do tego złota omega z wygrawerowaną dedykacją:
Bohaterowi PKP – Dyrekcja, otóż nie, nagroda za zwycięstwo w tych zawodach była czysto honorowa, stanowił ją mosiężny znaczek w kształcie lisa z napisem: Mościce, pogoń za balonem, no i do tego data, ponadto zwycięzca stawiał w klubie pierwsze trzy kolejki, więc jeśli chodzi o empiryczną stronę zagadnienia, to musiał do tego honoru i splendoru dopłacić parę groszy – nie to, co teraz – westchnęła panna Ciwle – dzisiaj każdy zarobić chce na wszystkim, no i wychodzi na to, że gdyby można było sprzedawać własne gówno, nikogo by nie powstrzymał smród – teraz to pani chyba przesadziła – krzyknąłem znad kierownicy – prawda, że materializm dialektyczny przemienił się w praktyczny, ale czy to jest powód, żeby tak widzieć wszystkie sprawy – pan nie wie, o czym mówię – znów zaciągnęła się skrętem, wypuszczając strużkę gryzącego dymu – słyszał pan o doktorze Elefancie? – W chwilę potem, gdy zaprzeczyłem, panna Ciwle zaczęła stłumionym głosem swoją opowieść i powiem panu, kochany panie Bohumilu, że ciarki chodziły mi po krzyżach, kiedy pomyślałem sobie, że mógłbym być chory tak jak Jarek i dostać się w łapy doktora Elefanta, który potrafił wprawdzie wyciąć sprawnie tętniak mózgu, lecz jeszcze sprawniej doprowadzał swoich pacjentów do ruiny, żądając łapówek najpierw za miejsce na szpitalnym łóżku, następnie za długotrwałe konsultacje, wreszcie za samą operację, której się podejmował nawet wówczas, gdy sprawa była przesądzona i kiedy wiedział doskonale, że pacjent musi umrzeć, a także wówczas, kiedy przypadek wcale tej operacji nie wymagał; doktor Elefant był bowiem mistrzem w kasowaniu forsy i zawsze umiał ją wyrywać od zrozpaczonych ludzi, którzy dla ratowania bliskich skłonni byli sprzedać dosłownie wszystko i jeszcze się zapożyczyć, więc taki był przypadek Jarka i jego siostry: najpierw, żeby się znaleźć w klinice i zapłacić za operację, sprzedali mieszkanie, potem się okazało, że diagnoza była błędna, operacji nie będzie, a sama choroba jest nietypowa i wymaga dalszego, długotrwałego leczenia, no więc wówczas panna Ciwle udała się do gabinetu doktora Elefanta i zażądała zwrotu pieniędzy, przynajmniej sumy za samą operację, a wtedy doktor Elefant oświadczył jej chłodno, że zaraz zawezwie policję i złoży skargę do prokuratury, bo jest to prowokacja, bo jest to niesłychane, żeby tu, w jego gabinecie, pomawiać go o taką nieuczciwość, gdzie, kto i kiedy widział, by ta pani dawała mu pieniądze i to aż w takiej sumie – sukinsyn po prostu mnie wyrzucił za drzwi – mówiła ze łzami w oczach panna Ciwle – mieszkanie po rodzicach diabli wzięli, Jarka natychmiast wypisano ze szpitala, a ja musiałam w kilka dni z działkowej szopy zrobić coś, co się nadaje do przeżycia zimą, no bo inaczej musielibyśmy spać na dworcu, i cale szczęście, że po rodzicach została nam jeszcze chociaż ta pracownicza działka, więc powiem panu – zagniotła peta na wieczku popielniczki – że nasz przypadek nie jest wcale wyjątkowy i teraz jeżdżę z Jarkiem do różnych cudotwórców, którzy chociaż nie mogą go uzdrowić, przynajmniej nas nie okradają, bo nigdy nie biorą więcej niż za wizytę u dentysty, no a poza tym sami opłacają te swoje gabinety i jakieś tam podatki, w przeciwieństwie do doktora Elefanta, któremu studia, gabinet i narzędzia finansujemy z naszych składek wszyscy jak frajerzy. To niesłychane – zawołałem – i nikt go nigdy nie przyłapie? A niby w jaki sposób – panna Ciwle wytarła nos chusteczką zmieńmy już temat; czy ten Mercedes pańskiego dziadka był górno-, czy dolnozaworowy? Kochany panie Bohumilu, chyba mnie pan rozumie, że po tym, co usłyszałem, opowieści o dawnych samochodach i automobilowych rozrywkach panów inżynierów wydały mi się błahe i całkiem niestosowne, na dodatek właśnie mijaliśmy ów biały gmach na rogu Konnego Traktu i Curie-Skłodowskiej należący do Medycznej Akademii, gmach, w którym za czasów