Выбрать главу
belle polonaise, mogłoby się równać z fotografią zażywnego pana inżyniera w średnim wieku? Dlatego na zakończenie rozmowy z panem Rossetem mój dziadek Karol stwierdził sucho, że teraz wybierze raczej austriackiego steyra, raczej czeską tatrę, raczej polskiego albo włoskiego fiata, niźli francuskie auto, bo steyr, tatra, czy nawet polski fiat mają hamulce hydrauliczne, a citroen wciąż obstaje przy archaicznych linkach, co oznacza, że każde koło sobie i nigdy wszystkie tarcze nie zaciskają się z jednaką siłą. – No to czym jeździł potem – panna Ciwle oddała popielniczkę w moje ręce – jaką marką? – To był Mercedes-Benz – odpowiedziałem 170 V, piękne nadwozie, zgniłozielony kolor karoserii.-A więc nie polski fiat? – panna Ciwle śmiała się teraz głośno – za mały był, czy za drogi? – Za drogi jak na tak małe auto – odparłem bez namysłu – zupełnie jak to pani cacko. – A pan czym będzie jeździć po egzaminie? – Autobusem, z czasem dorobię się roweru, a potem to już tylko lotnia. – Więc po co panu prawo jazdy? – Właśnie – wskazałem ruchem głowy na lusterko, w którym kilometrowy korek za nami odbijał się jak długi wąż – chyba tylko po to, żeby móc medytować, na przykład, co oznacza to dziwne zdanie Konfucjusza, że jeśli obyczaje i muzyka nie rozkwitają, kary i grzywny nie są sprawiedliwe. – Ależ pan nawija – zaśmiała się głośno – to już nie można prościej powiedzieć o mandatach? – Kochany panie Bohumilu, nawet nie wyobraża pan sobie, jakie mnie w tym momencie opanowało wzruszenie, omalże nie spuściłem ze sprzęgła tego małego fiata panny Ciwle, omal nie wyrżnęliśmy w wydechową rurę tej cholernej ciężarówki, która, choć stojąc, nadal wypuszczała nam prosto w nos straszliwą chmurę gęstych spalin, a wszystko dlatego, że panna Ciwle, wypowiadając to właśnie zdanie pytające, zaraz dodała następne, spoglądając przy tym na zegarek – no to się urywamy do mnie – i niemal natychmiast zaczęła przesiadać się na miejsce kierowcy ponad moimi kolanami, a ja, pod jej pupą, tak samo jak za pierwszym razem, musiałem się przesunąć na miejsce instruktora i wreszcie, kiedy już nastąpiło to przegrupowanie, panna Ciwle cofnęła fiata o kilkanaście centymetrów niemal pod zderzak stojącego za nami trabanta, wrzuciła jedynkę, skręciła kierownicę maksymalnie w prawo i wolno, wolniuteńko wyprowadziła nas z potrzasku, wjechała fiatem na chodnik, delikatnie przepuszczając pieszych, po czym przeskoczyła z tego chodnika na trawnik i tutaj dała ostro gazu, a kiedy tym sposobem ominęliśmy ciężarówkę, zwolniła i znów przecięła chodnik, wskakując z powrotem na jezdnię i to był nie tylko mistrzowski manewr, kochany panie Bohumilu, o czym przekonałem się za moment, spoglądając w lusterko, to było prawdziwe wybawienie, bo ciężarówka – jak się okazało – miała nie tylko zepsuty silnik i skrzynię biegów, ale też hamulce, i dosłownie w chwilę po tym, jak wyskoczyliśmy z korka, zaczęła bezwładnie toczyć się w dół i zgniotła dziób trabantowi, trabant przypłaszczył przód garbusa, garbus toyoty, toyota opla i tak oto, niczym pchnięte niewidzialnym palcem klocki domina lub bilardowe kule, samochody pukały jeden w drugi i ten liniowy ruch jednostajny zdawał się nie mieć końca, zupełnie tak jak to opisał Izaak Newton już bardzo dawno temu, no a tymczasem panna Ciwle mocno docisnęła gazu i zaraz na pierwszym skrzyżowaniu skręciła w prawo, jechaliśmy teraz szybko wzdłuż napoleońskich fortów i widziałem, że moja instruktorka jest coraz bardziej zdenerwowana, co chwila spoglądała na zegarek i szybkościomierz, jakbyśmy zaliczali odcinek specjalny rajdu Paryż-Dakar, a kiedy skręciliśmy po chwili w ogródki działkowe na wzgórzach, jechała jeszcze szybciej, jej mały fiat podskakiwał na wybojach bitej drogi jak piłka, a ja zastanawiałem się nad tym pośpiechem, bo przecież mógł oznaczać bardzo różne rzeczy, lecz żadne z moich przypuszczeń się nie sprawdziło, kochany panie Bohumilu, bo kiedy dosłownie wpadliśmy do niewielkiego ogródka otaczającego drewnianą szopę z przybudówką, panna Ciwle powiedziała niech pan zaczeka tutaj, ja muszę zrobić zastrzyk bratu – i kiedy po kilku minutach oczekiwania ujrzałem ją, jak wychodzi z szopy, pchając przed sobą inwalidzki wózek, na którym siedział młody, uśmiechnięty chłopak, kiedy nas sobie przedstawiała, od razu zrozumiałem, że ta drewniana szopa z przybudówką to jest ich stałe mieszkanie i że na pewno nie mają innego. – Zapraszam na kawę – powiedziała – ale nie do środka, bo się pan przerazi bajzlem, no a Jarek – wskazała na brata – strasznie chciałby posłuchać tych pana historii o starych samochodach; jak mu powiedziałam o cytrynie i przejeździe kolejowym, to omal nie wstał z wózka, on wszystko rozumie, chociaż jak chce coś powiedzieć, to mu wychodzi tylko – uuui – aaa – ja zaraz wracam, no, chyba że się panu bardzo spieszy, to zwiozę pana najpierw na przystanek, nie ma sprawy, wszystko się dzisiaj spóźnia przez tę cholerną ciężarówkę. – Po chwili wróciła z szopy, niosąc na tacy kawę w dzbanku, dwie filiżanki, herbatniki i talerz mlecznej zupy. – A ten Mercedes – zapytała – czy miał hamulce lepsze od cytryny? – Kochany panie Bohumilu, co tu ukrywać, byłem speszony tą niecodzienną sytuacją: panna Ciwłe karmiła Jarka stołową łyżką, którą co pewien czas odkładała, żeby upić łyk kawy ze swojej filiżanki, a ja rozglądałem się dookoła, patrząc, jak za drzewami działkowych ogródków i zdziczałego cmentarza ceglane wieże hanzeatyckich kościołów tworzą w wiosennym powietrzu niewiarygodnie piękny wzór. – Hamulce miał dobre – odpowiedziałem wreszcie – ale niech pani sobie wyobrazi, jak skomplikowana była w tamtych czasach obsługa samochodu – no jak, co znowu – żachnęła się prędko – przecież już wtedy zlikwidowano chyba manetkę międzybiegu i tak jak dzisiaj miał pan hamulec, sprzęgło, gaz – zgadza się – odparłem, maczając kawałek herbatnika w kawie – ale dziś pierwszy przegląd należy zrobić po piętnastu tysiącach kilometrów, a wtedy kierowca dosłownie nie rozstawał się z instrukcją, chyba że od razu zapisał sobie wszystko w kalendarzu, na przykład – wyliczałem od początku – w modelu tamtej sto siedemdziesiątki należało co pięćset kilometrów sprawdzać napięcie paska napędu wentylatora, następnie poziom oleju i płynu chłodniczego, a wreszcie hamowanie wszystkich kół, a co tysiąc pięćset kilometrów wymienić olej w silniku, wyczyścić siatki filtru powietrza, przesmarować dźwignie sprzęgła, hamulca, gazu i rozrusznika, uzupełnić olej w zbiorniku centralnego smarowania, a co cztery i pół tysiąca kilometrów zdjąć i wyczyścić filtr paliwa, sprawdzić cięgła przepustnicy gaźnika i ssania, sprawdzić luzy w zaworach silnika, a co siedem i pół tysiąca kilometrów wymienić olej w skrzyni biegów, wymienić filtr oleju, napełnić smarem osłony łożysk przednich kół, a co piętnaście tysięcy kilometrów przepłukać układ chłodzenia, przesmarować przednie resory oraz ustawić szczęki hamulcowe z odpowiednim luzem, nie mówiąc o tym, że po stu tysiącach cylindry nadawały się do szlifu. – Dość – powiedziała panna Ciwle odkładając łyżkę i talerz na blat stolika, czemu towarzyszyło pomrukiwanie Jarka – on chce jeszcze posłuchać – odwróciła się do mnie – ale nie będziemy pana męczyć, już po zastrzyku i karmieniu, zaraz zjedziemy na dół, do przystanku – nie, proszę zostać – powiedziałem – to nie jest tak daleko, pójdę sam – zapłacił pan za godzinę jazdy – stanowczo zaoponowała musimy skończyć lekcję, tylko ustawię brata do czytania i zaraz pojedziemy – to może przedłużymy następną jazdę – nie chciałem wcale siadać za kierownicę – o tych dwadzieścia minut, a dzisiaj jednak pójdę – dobrze, to zejdę z panem ten kawałek do sklepu – dala za wygraną – tylko mu przygotuję książkę. – I, kochany panie Bohumilu, po kilku minutach maszerowaliśmy z panną Ciwle działkową alejką pomiędzy ogródkami w dół wzgórza, hanzeatyckie wieże kościołów stawały się coraz mniejsze, aż znikły nam z oczu, ale nie o nich myślałem, schodząc coraz niżej wzdłuż cmentarnego płotu i kolejnych szop i domków, które, jak wskazywały telewizyjne anteny, blaszane kominy, kurniki i komórki, wcale nie były letnimi altankami, tylko po prostu mieszkaniami, więc nie o wieżach kościołów Głównego i Starego Miasta rozmyślałem, tylko o ludziach, którym zimą musiały tu zamarzać krany z wodą, dymić piecyki, przeciekać dachy i przepalać się korki, ludziach, którzy mieszkali tutaj wśród drzew i zieleni jak na dachu naszego miasta, choć wcale nie byli olimpijczykami. Co tak pan zamilkł? – spytała panna Ciwle – piechur nie ma nic do powiedzenia? – skądże – wzruszyłem ramionami – ale wolałbym teraz słuchać, zamiast mówić – zamurowało pana stwierdziła rzeczowo – takich osiedli nie pokazują w naszej telewizji, zresztą co mielibyśmy reklamować, może powietrze, ale na razie jeszcze go nie sprzedają – uśmiechnęła się do siebie – a kiedy zaczną, to wybudują tutaj domy dla ludzi z forsą. – I to był, panie Bohumilu, koniec naszej przechadzki i rozmowy, panna Ciwle weszła do sklepu, a ja maszerowałem dalej, aż do Powstańców Warszawy, gdzie strażacy rozcinali teraz kilka zakleszczonych ze sobą samochodów, tworząc jeszcze większy niż poprzednio korek i powiem panu, że było to piękne, te snopy iskier lecące spod wirujących tarcz jak warkocze gwiazdozbioru Bereniki, do tego stopnia piękne, że zwolniłem i wbrew moim zasadom wmieszałem się w gęsty tłum gapiów, któr