Выбрать главу

— Księże biskupie — rzekł pojednawczo — nanotechnologia sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła. To ludzie mogą być moralni albo nie. Możemy korzystać z nanotechnologii w dobry albo zły sposób. W końcu kamień też może być użyty jako budulec świątyni albo do rozwalenia komuś łba. Czy kamień jest zły?

— Nanotechnologia jest zakazana na Ziemi z dobrze znanych wszystkim powodów — upierał się Danvers.

— Na planecie, na której tłoczy się dziesięć miliardów ludzi, łącznie z wariatami, fanatykami, chciwcami, tak, doskonale rozumiem, dlaczego nanotechnologia jest tam zakazana. Tu, w kosmosie, mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją.

Danvers potrząsnął z uporem głową.

— Skąd pan wie, że w pańskiej załodze nie ma psychicznie chorych? Chciwych? Fanatyków?

To mu się udało, przyznał w duchu Yamagata. Tu też mogą być fanatycy. Danvers może być fanatykiem. Ciekawe, jak by zareagował, gdyby wiedział, że prawdziwym celem całego przedsięwzięcia jest lot do gwiazd?

Głośno jednak rzekł:

— Księże biskupie, każdy mężczyzna i każda kobieta z załogi przeszli starannie dobrane testy psychologiczne. Większość z nich to inżynierowie lub technicy. Zapewniam, że są stabilni psychicznie.

— Naprawdę pan wierzy, że ktoś, kto chce przylecieć do tej nory na lata, jest stabilny psychicznie? — zaoponował Danvers.

Yamagata uśmiechnął się na przekór sobie.

— Celna uwaga, księże biskupie. Kiedyś wieczorem przy obiedzie musimy koniecznie podyskutować o cechach osobowości poszukiwaczy przygód.

— Proszę sobie nie drwić.

— Zapewniam, że nie drwię. Jeśli będziemy potrzebować nanomaszyn do realizacji tego projektu, będzie to oznaczać, że poważnie nadwerężę środki Fundacji „Energia słoneczna”, Proszę mi wierzyć, nie drwiłbym przy podejmowaniu takiej decyzji.

Danvers odniósł wrażenie, że Yamagata go zbywa. Wstał powoli, a na jego pulchnej twarzy malował się grymas determinacji.

— Proszę to jeszcze przemyśleć. Cóż da zdobycie całego świata, gdy straci się przy tym nieśmiertelną duszę?

Yamagata również wstał.

— Ja tylko próbuję dostarczać energię słoneczną moim współbraciom, ludziom. Jestem pewien, że to dobry uczynek.

— Jeśli będzie pan używał złych metod, to nie.

— Mogę tylko zapewnić, księże biskupie, że jeśli skorzystamy z nanomaszyn, będziemy to robić pod ścisłą kontrolą.

Niezadowolony Danvers odwrócił się plecami do Yamagaty i opuścił kajutę.

Yamagata opadł z powrotem na szezlong. Zrobiłem sobie z niego wroga, pomyślał. Teraz doniesie o wszystkim swoim mocodawcom na Ziemi, Międzynarodowy Urząd Astronautyczny zacznie mi wszystko utrudniać, a Bóg raczy wiedzieć, co zrobią inne agencje rządowe.

Zwykłe uśmiechnąłby się na mimowolną wzmiankę o Bogu, ale nie tym razem.

Biskup Elliot Danvers kroczył powoli pochyłym korytarzem w stronę własnej kajuty, korytarzem prowadzącym do części mieszkalnej Himawari. Minął kilku członków załogi, którzy na jego widok kłaniali się lub mruczeli jakieś słowa pozdrowienia.

Odpowiadał im za każdym razem krótkim skinieniem głowy.

Jego myśli były zajęte czym innym.

Nanotechnologia! Moi zwierzchnicy w Atlancie dostaną szału, jak się dowiedzą, że Yamagata ma zamiar używać tu nanomaszyn. Bezbożna technologia. Jak Bóg może dopuszczać, by takie bezeceństwo istniało? I wtedy Danvers zrozumiał, że Bóg do tego nie dopuszcza. Bóg ich powstrzyma, podobnie jak powstrzymał budowę podniebnej wieży, dziesięć lat temu. I uświadomił sobie coś jeszcze ważniejszego: jestem tu przedstawicielem Boga, przysłanym, by czynić Jego dzieła. Nie mam dość władzy do powstrzymania Yamagaty, chyba że Bóg ześle katastrofę na to bezbożne miejsce. Tylko katastrofa może sprawić, że Yamagata otworzy oczy.

Danvers może i wyglądał nieciekawie, ale nie można było powiedzieć, żeby wiódł nieciekawe życie. Urodzony w slumsach w Detroit, był zawsze duży jak na swój wiek. Inne dzieci patrząc na niego myślały, że jest potężny i silny. Tak jednak nie było. Prawdziwe opryszki z dzielnicy zdobywały reputację spuszczając wielkoludowi lanie. Mądrale prowadzący lokalną drużynę futbolową skłonili go do grania w półprofesjonalnym zespole, gdy miał zaledwie czternaście lat. W pierwszym meczu połamał sobie trzy żebra, w drugim złamał nogę. Kiedy wyzdrowiał, hazardziści zmusili go do walki na ringu i obstawiali jego mniejszego przeciwnika. Nieźle na tym zarobili. Na jego bólu, krwi i upodleniu.

Kiedy złamał rękę szarpiąc się z czarnym dzieciakiem z przeciwnej drużyny, wyrzucili go na ulicę; ręka spuchła mu do gigantycznych rozmiarów, a twarz miał zmasakrowaną nie do poznania.

Misjonarz jednego z oddziałów Nowej Moralności znalazł Danversa skulonego w rynsztoku, zakrwawionego i łkającego. Zabrał go ze sobą, opatrzył jego rany, zatroszczył się o ciało i duszę, a jego wdzięczność zmienił w służbę. W wieku dwudziestu lat Danvers wstąpił do seminarium Nowej Moralności. W wieku dwudziestu dwóch lat wyświęcono go na pastora i Elliott Danvers był gotów, by jechać w świat i służyć Bogu. Nigdy nie pozwolono mu wrócić w okolice Detroit. Wysłano go za granice, gdzie dostrzegł, że na całym świecie jest wielu cierpiących ludzi potrzebujących jego pomocy.

Szczeble hierarchii pokonywał wszakże powoli. Nie był szczególnie inteligentny. Nie miał ustosunkowanej rodziny ani wpływowych przyjaciół, którzy by popychali go w górę. Pracował ciężko i przyjmował najtrudniejsze, najmniej korzystne przydziały, wdzięczny za ocalenie życia.

Wielka szansa pojawiła się przed nim, gdy przydzielono go jako duchowego przewodnika dużej latynoamerykańskiej społeczności budującej podniebną wieżę w Ekwadorze. Idea kosmicznej windy wydawała mu się bluźniercza, jako współczesny odpowiednik wieży Babel. Wieża sięgająca nieba. Nieposkromiona technologiczna pycha. Danvers wiedział od początku, że przedsięwzięcie jest skazane na niepowodzenie.

Kiedy wieża zawaliła się, jego obowiązkiem było złożenie władzom raportu dotyczącego osób odpowiedzialnych za te straszną tragedię. Miliony ludzi postradało życie. Ktoś musiał za to zapłacić.

Jako człowiek bogobojny, Danvers cieszył się szacunkiem ekwadorskiego rządu. Nawet bezbożni ateiści z Międzynarodowego Urzędu Astronautycznego szanowali jego obiektywne opinie.

Danvers był bardzo ostrożny przy formułowaniu raportu, ale wynikało z niego jednoznacznie, że — jak większość osób prowadzących śledztwo w sprawie wypadku — obarcza winą szefa projektu, odpowiedzialnego za budowę.

Szef projektu został okryty hańbą i oskarżony o wielokrotne zabójstwo. Ponieważ międzynarodowy system prawny nie dopuszczał kary śmierci z powodu nieumyślnego zabójstwa, skazano go na wygnanie z Ziemi na zawsze.

Danvers otrzymał awans na biskupa, a po kolejnej dekadzie cierpliwej pracy bez słowa skargi otrzymał przydział na stanowisko kapelana małej społeczności inżynierów i techników pracujących dla Fundacji „Energia słoneczna” budującej satelity energetyczne na Merkurym.

Przydział ten przyjął z zaskoczeniem, dopóki jego zwierzchnicy nie powiedzieli mu, że kierownik tego projektu osobiście prosił o przysłanie Danversa. Sprawiło mu to przyjemność i mile połechtało. Nie wiedział, że człowiek o oczach szaleńca, Dante Alexios, prowadzący prace budowlane na gorącej jak piekło powierzchni Merkurego, to ten sam młody inżynier, który był odpowiedzialny za budowę podniebnej wieży, człowiek, którego wygnano z Ziemi w dużej mierze z powodu raportu Danversa.

WYPRAWA W TEREN