Выбрать главу

Molina patrzył na upstrzony skałami grunt. Nie było tu tyle pyłu co na powierzchni Księżyca. Przeszli spory kawałek drogi, a ich buty były prawie czyste. Dostrzegł jednak świeże odciski butów, odcinające się jasno od ciemniejszego gruntu.

— Co ekipa budowlana robiła w takim miejscu? — zapytał ku swojemu zdziwieniu.

Alexios przez chwile milczał.

— Szukali nowych lokalizacji. Nasza baza prędzej czy później się rozrośnie.

— I znaleźli te skały z bioznacznikami tutaj, w tym miejscu?

Wyobraził sobie Alexiosa kiwającego poważnie głową w hełmie.

— Przecież od razu widać, które skały zawierają bioznaczniki — rzekł Alexios. — To te ciemniejsze.

Molina dostrzegł, że po dnie płaskiego krateru porozrzucane są dziesiątki ciemnoczerwonych skał. Zapomniał o wszystkich innych pytaniach i zaczął odpinać swoje narzędzia od paska, po czym wysunął uchwyt i zaczął zbierać próbki — i prawdopodobnie znajdujące się w nich formy życia.

LARA

Zostawienie ośmioletniego syna na Ziemi nie było łatwe, ale Lara Tierney Molina była kobietą zdeterminowaną. Wiadomości, jakie otrzymywała od męża znajdującego się na pokładzie szybkiego japońskiego statku, były tak rozpaczliwe i pełne bólu, że nie mogła zostawić go dłużej samego. Odlatując nagle na Merkurego powiedział jej, że będzie całkowicie zajęty pracą, a poza tym spartańska baza nie byłaby dla niej właściwym miejscem. Ale natychmiast po odlocie zaczął co wieczór wysyłać rozpaczliwie pełne przygnębienia wiadomości, prawie bliski łez z powodu swej samotności i smutku. Było to tak niepodobne do Victora, że Lara w końcu rozszlochała się na widok przybitego oblicza męża.

Próbować go rozweselić, wysyłając mu radosne odpowiedzi albo każąc Victorowi Juniorowi wysyłać wiadomości do ojca, ale jednostronne wiadomości Victora, jakie docierały z Merkurego, były nadal pełne takiego smutku, że serce pękało.

Ustaliła z siostrą opiekę nad Juniorem i poleciała z Ziemi na orbitę okołoksiężycową statkiem korporacji Mastersona, a następnie wsiadła na pokład frachtowca Urania, który wiózł zaopatrzenie lecąc wolno po oszczędnej orbicie Hohmanna. Nie mogła sobie pozwolić na takie luksusy jak szybki statek o dużym przyspieszeniu; Fundacja „Energia słoneczna” nie miała zamiaru za to płacić. Leciała więc na Merkurego przez cztery miesiące, w kabinie rozmiaru szafy, dzieląc pokrytą rysami i plamami łazienkę z trzema mężczyznami i dwoma kobietami z załogi frachtowca.

Martwiła się przede wszystkim koniecznością przebywania w takiej bliskości z obcymi ludźmi, ale okazali się dość sympatyczni. Już po kilku dniach od startu Lara dowiedziała się, że obie kobiety są heteroseksualne, a jedna sypia z oficerem łącznościowym statku. Dwóch pozostałych mężczyzn nie wykazywało zainteresowania nią, za co Lara była im wdzięczna. Cała załoga traktowała ją z szorstkim szacunkiem; jadali razem posiłki i zaprzyjaźnili się w taki sposób, w jaki zaprzyjaźniają się towarzysze podróży, wiedząc, że po zakończeniu podróży pewnie się już nigdy nie zobaczą.

Lara Tierney urodziła się w zamożnej rodzinie. Kiedy powodzie wywołane efektem cieplarnianym wygnały jej rodzinę z eleganckiego nowojorskiego apartamentu, przeprowadzili się do Kolorado, by odkryć, że ich letni dom zmienił się w posiadłość nad jeziorem. Ojciec zdecydował, że zamieszkają tam na stałe. Lara była wówczas jeszcze dzieckiem, ale pamiętała jak przez mgłę strzelaninę w lesie, kiedy Gwardia Narodowa walczyła z intruzami biwakującymi na ich ziemi; pełne wściekłości wrzaski, a czasem krzyk, który w sekundę uciszał wszystkie ptaki.

Życie było jednak w sumie dość przyjemne. Ojciec nauczył ją, jak posługiwać się karabinem i pistoletem i zadbał o to, żeby Larze zawsze towarzyszył ochroniarz, kiedy zagłębiała się w piękną, zieloną puszczę.

W szkole w Boulder jej przyjaciele powtarzali jej, że żyje się jej świetnie. Nieszczęścia najwyraźniej ją omijały. Była inteligentna, utalentowana i uprzejma dla wszystkich, których spotykała.

Lara wiedziała, że żadna z niej piękność. Miała ładne oczy, o ciepłej barwie, upstrzone bursztynowymi cętkami, ale miała też wąskie usta i uważała, że zęby ma zbyt duże w stosunku do wąskiej szczęki. Była bardzo chuda — na jej ciele ledwo zaznaczały się wypukłości. Nie miała jednak nigdy problemu z umawianiem się z młodymi ludźmi; lgnęli do niej jak żelazo do magnesu. Myślała, że przyczyną może być jej majątek, choć matka powiedziała jej, że dopóki się uśmiecha, nie będzie mieć problemów z mężczyznami.

Uganiali się za nią cieszący się największym powodzeniem chłopcy na uczelni. Victor Molina, szykowny i przystojny, został jej stałym adoratorem — i tak było, dopóki Molina nie przedstawił jej przyjaciela, poważnego, uwodzicielskiego młodego inżyniera nazwiskiem Mance Bracknell.

— Jest interesujący — rzekła Lara.

— Mance? — prychnął Molina. — To dziwak. Nie jest zainteresowany niczym poza pracą. I uważa, że jest jedynym przyjacielem, jakiego mam na kampusie.

— Wiesz, jacy są inżynierowie — ostrzegł ją inny student.

— Mają tak ograniczone poglądy, że mogliby zaglądać przez dziurkę od klucza obiema oczami.

Mimo to doszła do wniosku, że Bracknell jest fascynujący. Nie był ani trochę przystojny, przynajmniej jej zdaniem, a umiejętności współżycia w środowisku studenckim miał prawie żadne. Ubierał się niedbale; jego skromna garderoba sugerowała brak pieniędzy. Był jednak jedynym chłopcem w grupie, który nie zwracał na nią uwagi: był zbyt zajęty nauką. Dla Lary był przede wszystkim wyzwaniem. Miała zamiar zmusić go, żeby wytknął nos zza ekranu swojego komputera i poczuł zapach róż.

Podczas tego semestru ona i Molina spotykali się z młodym studentem inżynierii tylko na jednym kursie, obowiązkowych zajęciach z literatury angielskiej. Bracknellowi przychodziły one z trudem. Lara zdecydowała, że zaproponuje mu pomoc.

— Nie potrzebuję pomocy — rzekł Bracknell, jakby zwyczajnie stwierdzał fakt. — Po prostu nie interesuje mnie ten materiał.

— Nie interesuje cię Keats? Ani Szekspir? — była szczerze zdumiona.

Krzywiąc się ze złością, Bracknell oparł:

— A ciebie interesuje Bucky Fuller? Albo Raymond Loewy?

Nigdy nie słyszała tych nazwisk. Lara zawarła z nim układ: on zacznie odrabiać zadania z literatury, a ona zapisze się na podstawowe zajęcia z nauk ścisłych.

Molina nie był zachwycony.

— Tracisz czas. Na litość boską, Laro, przecież ten facet nawet nie nosi skarpetek!

Przebicie się przez ochronną skorupę Bracknella zajęło Larze kolejny semestr. Pewnego wieczora, gdy dość późno szli z jednego końca kampusu na drugi, Bracknell bezbłędnie, choć nieco beznamiętnie, wyrecytował wiersz Keatsa „Wigilia św. Agnieszki”, a potem powiedział, jakie jest jego największe marzenie. Larze zaparło dech.

— Wieża, która sięga w kosmos? Czy coś takiego można zbudować?

— Ja potrafię — odparł, bez sekundy wahania.

Chciał zbudować wieżę sięgającą do nieba, windę, która będzie transportować ludzi i ładunki na orbitę przy groszowych kosztach.

— Potrafię tego dokonać — powtarzał. — Wiem, że potrafię!

Poważnym problemem był zawsze stosunek wytrzymałości materiału do jego masy, a dzięki włóknom fulerenowym można ten problem rozwiązać i wybudować to cholerstwo!

Jego entuzjazm sprawił, że Lara spędzała długie godziny przy komputerze, usiłując dowiedzieć się, co to są włókna fulerenowe i jak można zbudować kosmiczną windę.