Członkini załogi, kobieta o wzroście Walkirii, odziana w kombinezon barwy spiżu, otworzyła klapę do końca i Lara Molina z wdziękiem przekroczyła grodź, po czym uśmiechnęła się na widok męża i rzuciła się mu w ramiona.
Uścisnął ją mocno i wyszeptał jej do ucha:
— Wszystko w porządku? U ciebie i w domu?
— W porządku, Victor Junior ma się świetnie — odparła z promiennym uśmiechem.
— Dlaczego nie dałaś znać, że przylatujesz? Co też cię…
Położyła mu palec na ustach.
— Później o tym pogadamy — rzekła, spoglądając w stronę Yamagaty.
Molina zrozumiał. Chciała porozmawiać z nim na osobności.
Yamagata zrozumiał ją opacznie.
— Proszę — rzekł. — Kolacja czeka. Musiała się pani nieźle wygłodzić na wikcie na frachtowcu.
Może i nie jest pięknością, pomyślał Yamagata siedząc na honorowym miejscu przy stole, ale na pewno jest urocza.
Posadził panią Molina po swojej prawej stronie, a jej męża po lewej. Dalej siedzieli: biskup Danvers i Alexios naprzeciwko siebie, i dwóch współprzewodniczących naukowego zespołu badawczego MKU obok nich. Na końcu stołu zasiadł kapitan Shibasaki.
Yamagata dostrzegł, że Lara Molina jest nieprawdopodobnie szczupła; przypominała mu jacht podczas regat, smukła, zgrabna, ciesząca oko. W jej rysach nie było nic nadzwyczajnego, ale jej oczy barwy bursztynu ożywiały się, gdy mówiła. Kiedy milczała, nie spuszczała wzroku z męża, czasem tylko rzucała ukradkowe spojrzenia w stronę Alexiosa. Alexios gapił się na nią bezwstydnie, jakby była pierwszą kobietą widzianą przez niego od wieków.
Molina święcił tryumf; żona spijała mu z ust każde słowo, a dwóch czołowych ziemskich astrobiologów również przysłuchiwało się z uwagą. Wyglądało na to, że jego obawy związane z niespodziewanym przyjazdem żony nie zostawiły na nim śladu.
— Szczęście sprzyja przygotowanym — perorował z kieliszkiem wina w dłoni. — Nikt nie spodziewał się znaleźć śladów jakiejkolwiek aktywności biologicznej na Merkurym, ale ja zdecydowałem się tu przylecieć. Wszyscy mi mówili, że jestem durniem; nawet moja piękna żona powtarzała, że zmarnuję tylko kilka miesięcy, które lepiej wykorzystałbym na Jowiszu.
Jego żona przymknęła oczy i uśmiechnęła się z fałszywą skromnością.
— Co więc sprowadziło pana na Merkurego? — spytał Alexios.
Yamagata zauważył, że nawet nie tknął wina.
— Przeczucie. Może pan to nazwać intuicją. Może pan to nazwać przekonaniem, że życie jest o wiele bardziej wytrzymałe i wszechobecne niż potrafi to zrozumieć czołówka naszych biologów.
Starszy z naukowców MKU, Ian McFergusen, mężczyzna o rudobrunatnej brodzie i grubych brwiach, odezwał się z ciężkim szkockim akcentem:
— Kiedy uznany, lecz niemłody naukowiec mówi, że coś jest możliwe, prawie zawsze ma rację. Kiedy mówi, że coś jest niemożliwe, prawie zawsze nie ma racji.
Wszyscy zgromadzeni przy stole uprzejmie zachichotali, Molina najgłośniej.
— Prawo Clarke’a — rzekł młodszy z naukowców MKU.
— Istotnie — przytaknął Yamagata.
— Na pewno musiało to być coś więcej niż przeczucie — powrócił do tematu Alexios, uśmiechając się krzywo.
Yamagata dostrzegł, że pani Molina patrzy teraz na Alexiosa. Jest na niego zła, bo podaje w wątpliwość słowa jej męża?
Molina najwyraźniej tego nie zauważył. Opróżnił kieliszek i odstawił go na obrus tak ostrożnie, że Yamagata pomyślał, iż jest pijany. Jeden z kelnerów dolał mu wina.
— Więcej niż przeczucie? — odpowiedział w końcu Molina. — Tak. Oczywiście. Nikt nie opuszcza kochającej żony i nie jedzie w takie piekło tylko z powodu przeczucia. Zapewniam pana, że było to coś więcej niż przeczucie.
— A co o tym zdecydowało? — uśmiechnął się Alexios, a Yamagata pomyślał, że ten uśmiech przypomina minę kobry na chwilę przed atakiem.
— To zabawne — rzekł z uśmiechem Molina. — Dostałem wiadomość, że ekipa pracująca na powierzchni Merkurego znalazła dziwne skały. Wzbudziło to moją ciekawość.
— Wiadomość? Od kogo? — spytał biskup Danvers.
— Anonimową. Nie była podpisana. — Molina pociągnął kolejny łyk wina. — Myślałem, że to od ciebie, Elliot.
— Ode mnie? — Danvers był szczerze zdumiony. — Nie wysyłałem ci żadnej wiadomości.
Molina wzruszył ramionami.
— Ktoś ją wysłał. Pewnie któryś z robotników pracujących na powierzchni planety.
— Dziwne skały? — zastanawiał się głośno Alexios. — I to wystarczyło, żeby spakował pan walizki i ruszył na Merkurego?
— Nie miałem w lecie nic do roboty — odparł Molina. — Ubiegałem się o asystenturę. Pomyślałem, że małe poszukiwania na Merkurym będą dobrze wyglądały w życiorysie. A w każdym razie mi nie zaszkodzą.
— I przydały się! — rzekł Danvers.
— Pewnie tak — odparł Molina, znów sięgając po kieliszek.
— Ależ na pewno — dodał Alexios.
Yamagata zauważył, że wypowiadając te słowa Alexios patrzył prosto na Larę Molinę.
WYJAŚNIENIA
— Jakie wiadomości? — Molina zamrugał ze zdumienia.
On i Lara byli sami w kajucie, którą tak szczodrze zaoferował im Yamagata. Była większa od pomieszczenia, które poprzednio zajmował Molina na pokładzie statku. Japońska załoga przenosząc bagaże Moliny do nowej kajuty żartowała sobie, mówiąc o niej „apartament dla nowożeńców”. Oczywiście po japońsku, żeby gaijin nie poczuł się nieswojo z powodu tego niewinnego żartu.
— Nie mogłam zostawić cię tu samego — rzekła Lara, rozpakowując swoją torbę podróżną na podwójnym łóżku, jakie stało w kajucie. — Wyglądałeś na tak smutnego i samotnego.
Molina wiedział, że nie wysyłał do żony ani jednej wiadomości, jeśli nie liczyć tryumfalnych wieści o odkryciu. Pamiętał także, że obiecał kontaktować się z nią codziennie, kiedy nie byli razem.
— Dostawałaś ode mnie wiadomości? — upewnił się.
Przerwała na moment wyciąganie rzeczy z torby, odwróciła się i zarzuciła mu ręce na szyję.
— Victorze, nie ma się czego wstydzić. Oczywiście, że dostawałam twoje wiadomości. Były cudowne. Czasem płakałam słuchając ich.
Albo ja zwariowałem, albo ona, pomyślał Molina. Czy ona miała halucynacje? Pomieszały jej się marzenia z rzeczywistością?
— Laro, najdroższa…
— A inne były tak smutne, tak wzruszające… o mało mi serce nie pękło. — Pocałowała go delikatnie w usta.
Molina poczuł, że drży. Przez prawie dziesięć lat małżeństwa nauczył się jednego: z sukcesem nie należy się kłócić. Przyjmuj korzyści, kiedy się pojawiają, bez względu na okoliczności. W karierze naukowej ta zasada też się przydawała.
Pocałował ją jeszcze mocniej i mocno przytulił. W milczeniu usiedli na brzegu łóżka. Molina zepchnął częściowo rozpakowaną torbę podróżną żony z łóżka; w niskiej grawitacji Merkurego spadła na podłogę z delikatnym stuknięciem. Położyli się obok siebie i Molina zaczął zdejmować z żony ubranie.
Jutro spróbuję się dowiedzieć, o co chodzi z tymi wiadomościami, powiedział sobie w duchu, czując, jak wzbiera w nim pożądanie. Jutro będzie na to dość czasu.
Po obiedzie na pokładzie Himawari, Dante Alexios wrócił do bazy Goethe na powierzchni Merkurego. Lara nie zmieniła się ani trochę, pomyślał. Jest równie piękna jak dziesięć lat temu. A może nawet piękniejsza.