Noc była mroźna. Dmący wicher przeszywał go lodowymi igłami. Yamagata siedział sam, w opuszczeniu, próbując nie zwracać uwagi na mroźny wiatr, próbując odnaleźć swoją ścieżkę do odkupienia. Nic. Tylko ciemność i błyszczące punkciki tysięcy gwiazd patrzących na niego z czarnego sklepienia nieba.
Odwzajemnił ich spojrzenie. Dostrzegł Wielką Niedźwiedzicę i znalazł Gwiazdę Polarną. Gwiazda Biegunowa była oddalona o tysiące lat świetlnych, przypomniał to sobie z wykładu z astronomii, wiele lat temu.
Najbliższą gwiazdą była Alfa Centauri, ale znajdowała się za daleko na południu, by dostrzec ją zza tych lodowatych gór.
Nagle Yamagata odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, serdecznym, głębokim śmiechem zachwytu, zapominając o kąsających zębach lamentującego nocnego wiatru. Oczywiście, powiedział sobie w duchu. Odpowiedź była przy mnie przez te wszystkie lata, a ja byłem zbyt ślepy, żeby ją dostrzec. Gwiazdy! Moja droga musi prowadzić do gwiazd.
KSIĘGA I
KRÓLESTWO OGNIA
PRZYBYCIE
Saito Yamagata musiał zmrużyć oczy od potężnego blasku Słońca, mimo przyciemnionej szybki hełmu.
— To prawdziwe królestwo ognia — szepnął do siebie. — Nic dziwnego, że nasi przodkowie cię czcili, gwiazdo dzienna.
Mimo nieokreślonego niepokoju, w solidnie izolowanym skafandrze Yamagata czuł się dość wygodnie. System chłodzenia i radiatory wystające z pleców jak para ciemnych, podłużnych skrzydeł, najwyraźniej działały znakomicie. A mimo to bliskość Słońca, wszechogarniający blask, sam rozmiar tej kipieli, kotłująca się kula skłębionych gazów przyprawiały jego nerwy o drżenie. Wypełniało sobą niebo. Yamagata widział koronę słoneczną sięgającą od zakrzywionego ramienia Słońca w czarną pustkę kosmosu, potężne mosty plazmy o temperaturze milionów stopni, wypiętrzające się i znikające w płonącej, rozżarzonej fotosferze.
Zadrżał w ciasnej przestrzeni skafandra. Dość tego zwiedzania, powiedział sobie. Już udowodniłeś gościom i załodze, że jesteś zuchwały i odważny, zobaczyli i zapamiętają. Wracaj do statku. Wracaj do pracy. Najwyższy czas rozpocząć trzecie życie.
Yamagata przyleciał na Merkurego w poszukiwaniu zbawienia. Dziwna droga do stanu łaski, pomyślał. Najpierw muszę przejść przez to ogniste piekło, jak katolik przebywający w czyśćcu przed wstąpieniem do nieba. Próbował stoicko wzruszyć ramionami, ale odkrył, że w skafandrze jest to niemożliwe, więc uniósł lewe ramię za pomocą zminiaturyzowanych serwomotorów skafandra i przyglądał się klawiaturze owiniętej wokół nadgarstka, aż doszedł do wniosku, że wie, które klawisze powinien nacisnąć, by uruchomić moduł napędowy skafandra. Mógłby poprosić o pomoc, ale nie chciał ryzykować utraty twarzy. Mimo wytężonych wysiłków łamów, którzy próbowali nauczyć go pokory, Yamagata nadal był dumnym człowiekiem. Jeśli odlecę w przestrzeń, powiedział sobie, wtedy poproszę o pomoc. I będę twierdził, że to jakiś błąd w funkcjonowaniu skafandra, dodał z szelmowskim uśmiechem.
Odczuł coś na kształt przyjemności, gdy udało mu się odwrócić twarzą do Himawari, wielkiego, obracającego się powoli statku, który przywiózł na Merkurego jego i dwoje jego gości. Zaczął lecieć w jego stronę w umiarkowanym tempie. Yamagata o mało nie doznał szoku, gdy uświadomił sobie, że oto po raz pierwszy jest w przestrzeni kosmicznej. Przez wszystkie te lata, kiedy budował satelity energetyczne i zgarniał fortunę, nie opuścił Ziemi. Potem zmarł na raka, został zamrożony, a następnie przywrócony do życia: Większość swego drugiego życia spędził w klasztorze w Himalajach. Nigdy nie poleciał w kosmos. Aż do teraz.
Czas zacząć moje trzecie życie, powiedział sobie, gdy zbliżał się do Himawari. Czas odpokutować za dwa pierwsze.
Czas na gwiazdy.
LĄDOWANIE
Nawet przy pomocy dwóch podwładnych, zdjęcie pękatego, solidnie izolowanego kombinezonu zajęło Yamagacie prawie godzinę. Stał i ociekał potem, pewnie też paskudnie cuchnął, ale nikt z asystentów nie ośmielił się odezwać ani słowem czy choć skrzywić się z niesmakiem. Kiedy pomagali mu włożyć skafander, Yamagacie przyszedł do głowy hiszpański torreador, wkładający swój „kostium ze światła” przed walką z bykiem. A teraz czuł się jak średniowieczny rycerz zdejmujący poobijaną zbroję po ciężkim pojedynku.
Yamagata doskonale wiedział, że wyjście na zewnątrz statku w skafandrze było zwykłą zachcianką, ale człowiek z jego majątkiem i władzą mógł sobie na nie pozwolić. Poza tym chciał zrobić wrażenie na podwładnych i gościach. Choć od lat Yamagata Corporation faktycznie zarządzał jego syn Nobu, Yamagata-senior był wszędzie traktowany z szacunkiem. Mimo wielu lat pracy, jakie włożyli w niego lamowie, Yamagata nadal uwielbiał, kiedy mu schlebiano.
Rozumiał, że duży majątek daje władzę. Chciał jednak czegoś więcej. Pragnął szacunku i prestiżu. Chciał, by zapamiętano go nie tylko jako bogatego czy potężnego człowieka; chciał przejść do historii dzięki swojej wizji, szczodrości i dążeniom. Chciał być tym, który podaruje ludzkiej rasie gwiazdy.
Satelity słoneczne Yamagata Corporation dostarczały tak bardzo potrzebnej energii elektrycznej Ziemi zniszczonej powodziami wywołanymi przez efekt cieplarniany i gwałtownymi zmianami klimatu. Pod wodzą Nobuhiko korporacja pomagała skierować Japonię i inne kraje, które ucierpiały z powodu globalnego ocieplenia, z powrotem na drogę do dobrobytu.
I wolności. Yamagata wiedział, że jedno nie może istnieć bez drugiego. Kiedy przełom cieplarniany uderzył z taką gwałtownością, zatapiając nabrzeżne miasta, niszcząc globalną sieć elektryczną, podkopując światową gospodarkę, ziemskie rządy obrały represyjny, autorytarny kierunek. Ludzie, którzy są głodni, bezdomni i pozbawieni nadziei, będą zawsze skłonni zamienić swoją wolność osobistą na porządek, żywność i bezpieczeństwo. Do władzy doszły ultrakonserwatywne ugrupowania religijne w Azji, na Bliskim Wschodzie, nawet w Europie i Ameryce. Rządziły z absolutną wiarą w swoje przekonania i zerową tolerancją dla kogokolwiek innego.
Teraz, gdy klimat ustabilizował się i w pewnym stopniu powrócił dobrobyt, wiele narodów świata znów podjęło walkę o prawa jednostki, walcząc o to samo, o co walczyli ich przodkowie z władcami i tyranami, całe wieki wcześniej.
Wszystko dąży ku dobremu, powiedział sobie Yamagata. Ale to nie wystarczy. Ludzka rasa musi przekraczać granice, poszerzać horyzonty. Prędzej czy później ludzkość musi sięgnąć gwiazd. I to będzie mój dar dla ludzkości.
Czy potrafię tego dokonać? Często zadawał sobie takie pytania. Czy mam dość siły i woli, by to zrealizować? W poprzednich żywotach był twardzielem, bezwzględnym gigantem w biznesie, zanim powalił go rak. Ale to robiłem dla siebie, pomyślał, dla mojej korporacji i dziedzictwa mojego syna. A teraz walczę o to, żeby osiągnąć coś wielkiego dla ludzkości, nie tylko dla moich samolubnych celów. Znów uśmiechnął się gorzko. Ty głupcze, ostrzegł się w duchu. To, co teraz robisz, także wykorzystasz do własnych celów. Nie próbuj się oszukiwać. Nie próbuj ukrywać własnych ambicji pod płaszczem szlachetności.