— Nie żartuj z Boga. To bluźnierstwo.
— Nie chciałem cię obrazić, Elliocie — rzekł cicho Molina.
— Po prostu próbowałem ci przekazać moją ideę szczęścia słowami, które byś zrozumiał.
— Powinieneś spróbować się modlić — rzekł Danvers. — Twoi kumple-naukowcy nie wierzą w twoje szczęście. Ani w łaskę bożą.
SZYBKI STATEK BRUDNOY
— Chcę, żeby było to jasne — rzekł McFergusen ze swoim silnym szkockim akcentem — to jest całkowicie nieformalne spotkanie.
Nieformalne, powtórzył w duchu Molina. Jak przesłuchanie u koronera albo sesja z hiszpańskim inkwizytorem.
Szkocki fizyk siedział na honorowym miejscu przy stole, Molina usiadł po drugiej stronie. Wzdłuż stołu zasiedli inni naukowcy, których przysłała MUA, oraz biskup Danvers, który zasiadł po prawej stronie Moliny. Korzystali z sali konferencyjnej kapitana; było tu ciasno i duszno. Za dużo ludzi jak na takie pomieszczenie, pomyślał Molina.
— Choć komputer statku rejestruje wszystko, co tu powiemy — mówił dalej McFergusen — do centrali MUA nie zostanie przesłany żaden raport, dopóki każdy z tu obecnych nie będzie mógł zapoznać się z nim i dodać uwagi, jakie uzna za niezbędne. Czy to jest jasne?
Obecni zaczęli kiwać głowami.
McFergusen zawahał się na sekundę i kontynuował.
— Podstawowy problem jest taki, że nie zdołaliśmy znaleźć żadnych próbek z bioznacznikami.
— Z wyjątkiem odkrytych przeze mnie — dodał Molina.
— Istotnie.
— Jak pan to wyjaśni? — zapytała kobieta siedząca po lewej stronie Moliny.
Wzruszył ramionami.
— A jak pani wytłumaczy fakt, że podczas pewnej wojny w dwudziestym wieku pierwszy pocisk armatni wystrzelony na miasto Leningrad zabił jedynego słonia w zoo?
Wszyscy zachichotali.
Z wyjątkiem McFergusona.
— Przeczesujemy planetę od jakichś sześciu tygodni…
— Sześć tygodni na całą planetę? — wtrącił Molina. — Na prawdę sądzicie, że wszystko sprawdziliście?
— Nie, oczywiście, że nie. Ale pan znalazł te próbki pierwszego dnia, prawda?
Czując, jak narasta w nim gniew, Molina rzekł:
— Zapominacie państwo, że przyleciałem na Merkurego, bo dostałem wskazówkę od jakiegoś robotnika budowlanego. Nie poszedłem i nie wdepnąłem po prostu w te skały.
— Jaką wskazówkę i od kogo? — spytał jeden z młodszych mężczyzn.
— Nie wiem. Wiadomość była anonimowa. Rozmawiałem z robotnikami pracującymi na powierzchni i żaden nie przyznaje się do wysyłania mi jakiejkolwiek wiadomości.
— Anonimowa wiadomość, do której nikt się nie przyznaje? — mruknął McFergusen. — Nie sądzi pan, że to wygląda trochę mało wiarygodnie?
Kobieta po prawej stronie Moliny, pulchna, bardzo skupiona, odezwała się nagle:
— A dlaczego pan?
— Dlaczego ja co?
— Dlaczego akurat pan był adresatem tej wiadomości? Nie jest pan jakąś znaczącą postacią w badaniach planetarnych.
— Dlaczego nie był to profesor McFergusen? — wskazała gestem starszego mężczyznę. — Albo przewodniczący MUA?
— Tak — wtrącił ktoś z pozostałych. — Dlaczego wiadomość nie została przesłana do szefa działu astrobiologii jakiegoś bardziej znaczącego uniwersytetu?
— A dlaczego niebo jest niebieskie? — warknął Molina. — Skąd miałbym wiedzieć?
— Wiemy, dlaczego niebo jest niebieskie — rzekł McFergusen z lekkim uśmiechem na brodatej twarzy.
— Rozpraszanie Rayleigha — powiedziała młoda kobieta po drugiej stronie stołu.
— Problem w tym — oznajmił McFergusen głośno, by uciszyć pozostałych — że otrzymał pan anonimową wiadomość, która została przesłana bezpośrednio do pana, wiadomość, która doprowadziła pana do miejsca, w którym znalazł pan próbki, i nikt poza panem niczego podobnego nie znalazł.
— I nikt dotąd nie badał pańskich próbek — dodała kobieta z lewej.
Gotując się z oburzenia, Molina wysyczał:
— Sugerują państwo, że spreparowałem te próbki?
— Sugeruje — odparła, nieporuszona jego wybuchem — aby pozwolił pan nam przeprowadzić niezależne badania tych próbek.
Możliwe jest przecież popełnienie błędu w dobrej wierze — rzekł biskup Danvers cicho, kładąc rękę na ramieniu Moliny uspokajającym gestem.
— Jak Percival Lowell, który przez całe życie widział na Marsie nieistniejące kanały.
— Albo jak w przypadku ogłoszenia odkrycia planet wokół pulsara.
— Nikt nie podaje w wątpliwość pańskiej uczciwości, doktorze Molina — rzekł łagodnie McFergusen. — Nie możemy jednak być pewni wyników, dopóki nie sprawdzi ich ktoś trzeci. Na pewno pan to rozumie.
Molina skinął z niechęcią głową.
— Tak. Oczywiście. Przepraszam, że tak się zdenerwowałem.
Wszyscy przy stole odprężyli się i rozsiedli się wygodniej w krzesłach.
— Ale — dodał Molina, patrząc prosto na McFergusena — chcę być obecny przy przeprowadzaniu badań.
— Oczywiście — zgodził się McFergusen. — Nie widzę problemu. A państwo?
Nikt się nie odezwał.
— Doskonale. Możemy więc jutro zbadać skały. Obecny tu doktor Baines będzie najwłaściwszą osobą do tego zadania, prawda?
Molina skinął głową.
— Sam też przyjdę — dodał McFergusen, prawie jowialnym tonem. — Razem z panem, doktorze.
— Dziękuję — mruknął Molina przez zaciśnięte zęby i znów pokiwał głową.
BAZA GOETHE
— Musi mi pan pomóc! — rzekł drżącym głosem Molina. — Musi pan!
Dante Alexios siedział sztywno w swoim fotelu i starał się nie okazywać żadnych emocji.
— Ja muszę panu pomóc?
— Nikt inny mi nie pomoże. Jest pan jednym, który może coś zrobić.
Dwaj mężczyźni znajdowali się w małym, pustym biurze Alexiosa. Molina przechadzał się tam i z powrotem jak zwierzę w klatce, Alexios siedział nieruchomo, tylko śledził Molinę wzrokiem jak drapieżnik za ofiarą.
Molina podszedł do ściany, odwrócił się, podszedł do przeciwległej, znów się odwrócił.
— Muszę znaleźć więcej próbek! — wyrzucił z siebie. — Nie uwierzą mi, jeśli mi się nie uda. Muszę wyjść na powierzchnię i znaleźć więcej skał z bioznacznikami.
— Przecież ekipa MUA szuka próbek na całej planecie, prawda? — rzekł Alexios, tak spokojnym tonem, jak tylko zdołał.
— Zakazali nam wszelkiej działalności…
— Ekipa MUA! McFergusen i jego naukowcy! Banda niekompetentnych durni! Siedzą wygodnie na statku i wysyłają zdalnie sterowane łaziki, żeby odwaliły za nich całą robotę.
— VR to potężne narzędzie — droczył się Alexios.
Stojąc przed nim, pochylając się tak, że ich nosy prawie się stykały, Molina zaczął krzyczeć:
— Nie pozwalają mi na korzystanie z ich systemu VR! Pozwoliłem im zbadać moje skały, ale oni nie pozwolili mi nawet tknąć ich sprzętu! To nie fair!
Alexios powoli wstał, zmuszając Molinę, by cofnął się o parę kroków.
— I dlatego pan do mnie przyszedł?
— Ma pan traktory, które stoją bezczynnie w bazie. Chciał bym jeden pożyczyć. Muszę się stąd wydostać i znaleźć więcej próbek.
Na dziwnie nieregularnej twarzy Alexiosa pojawił się krzywy uśmieszek.
— Przepisy bezpieczeństwa zabraniają samodzielnego poruszania się traktorem.