Poczerwieniała twarz Moliny jeszcze pociemniała. Zanim zdołał się odezwać, Alexios dodał:
— Więc pojadę z panem.
— Pojedzie pan? — Molina o mało nie podskoczył z radości.
Alexios wzruszył ramionami w umniejszającym geście.
— Nie mam za wiele do roboty, dzięki MUA.
Mógł powiedzieć „Dzięki panu”, ale Molina nigdy nie dopuszczał takiej możliwości. Zapytał tylko:
— Kiedy? Jak szybko?
— Jak tylko będzie pan gotowy.
— Już jestem gotowy!
W rzeczywistości przygotowania zajęły Molinie cały dzień. Poleciał z powrotem na pokład Himawari, by zabrać niezbędny sprzęt, i nadeszła pora kolacji. Spędził więc noc na pokładzie statku z żoną. Alexios spał sam w swojej kwaterze i starał się nie myśleć o Molinie leżącym w łóżku z Larą. Zwykle spał niewiele, a kiedy już zdołał zasnąć, dręczyły go koszmary.
Molina dotarł do bazy wczesnym rankiem, z czterema skrzyniami sprzętu. Alexios ukrył rozbawienie i zaprowadził go do garażu, gdzie stały traktory bazy. Za nimi toczył się na gąbczastych kółkach wózek bagażowy, podążając za miniaturowym namiernikiem, który Alexios przyczepił sobie do paska.
Garaż był pusty i cichy.
— Pan Yamagata przyleciał tu tylko raz, kiedy MUA na łożyło na nas embargo — wyjaśnił Alexios, a jego głos odbijał się od zakrzywionego ożebrowania stalowych ścian. — Nie był zadowolony widząc, że cały sprzęt stoi bezczynnie.
Molina milczał. Traktory były proste w obsłudze i nosiły ślady użycia. Miały wielkie metalowe koła, wyglądające na sprężyste, i bąbel ze szkłostali dla kierowcy i pasażerów. Dwaj mężczyźni władowali sprzęt Moliny do bagażnika, po czym zamknęli ciężką cermetową klapę.
— Włożę skafander — rzekł Molina.
Alexios dostrzegł ciemne plamy potu na jego kombinezonie. Na pewno nie spocił się przenosząc te skrzynie, nie w tak niskiej grawitacji. Victor pewnie jest zdenerwowany. Albo boi się wychodzenia na zewnątrz.
Poszedł za Molina i także włożył skafander.
— Przecież nie będzie pan musiał opuszczać traktora — za protestował Molina, gdy zespół techników zaczął pomagać im we wkładaniu pękatych skafandrów.
— Chyba że pan wpakuje się w kłopoty — rzekł Alexios.
— Ach.
— Nie może pan czekać pół godziny albo więcej, zanim nie włożę skafandra.
— Cóż, przypuszczam, że nie.
Wreszcie byli gotowi, a niewygodne, solidnie izolowane skafandry zostały uszczelnione i sprawdzone przez techników. Alexios wywołał bazę przez radio skafandra.
— Doktor Molina i ja wyjeżdżamy traktorem numer cztery. Wyjedziemy poza zasięg kamery.
— Zrozumiałem — głos kontrolera brzmiał, jakby ten był znudzony. — Wyjeżdżacie poza horyzont. Słońce wyjdzie za godzinę i siedemnaście minut.
Flotylla miniaturowych satelitów otaczała planetę na niskich orbitach, więc każdy metr kwadratowy powierzchni Merkurego znajdował się zawsze w zasięgu co najmniej dwóch. Zapewniały one stałą komunikację i przesyłały dane pozycyjne.
— Słońce za godzinę siedemnaście — potwierdził Alexios.
— Udzielam zgody na opuszczenie bazy — rzekł kontroler.
Wspięcie się do traktora w niewygodnych skafandrach nie było łatwe, mimo niskiej grawitacji. Alexios usłyszał, jak Molina chrząka i sapie, aż wreszcie zajmuje miejsce po prawej stronie.
— Wygodnie? — spytał Alexios.
— Żartuje pan?
Alexios roześmiał się i uruchomił silnik elektryczny traktora, po czym przejechał przez otwartą śluzę.
— Czy mamy jakąś określoną trasę, czy po prostu się po włóczymy? — spytał Alexios, gdy zamknęła się wewnętrzna klapa śluzy i zaczęto wypompowywać powietrze.
Molina zmagał się z wydobyciem ze swojego pasa ze sprzętem mikrochipu wielkości paznokcia, aż w końcu wcisnął go do panelu sterowania traktora. Na ekranie pojawiła się mapa geodezyjna terenu z zaznaczonym czerwoną linią szlakiem.
Alexios przyjrzał się przez moment mapie, po czym postukał w nią odzianym w rękawicę palcem.
— To bardzo stromy żleb. Nie powinniśmy się tam pakować.
Po głosie w słuchawkach poznał, że Molina jest rozdrażniony.
— Najprawdopodobniej to właśnie jest miejsce, którego szukam.
Zewnętrzna klapa stanęła otworem. Jałowy krajobraz wyglądał na ciemny i złowieszczy, horyzont przerażająco nisko, tysiące gwiazd połyskujących nieruchomo nad nim. Alexios dostrzegł lśniące pasmo Mlecznej Drogi rozciągające się po niebie.
Wrzucił bieg i zlustrował stan instalacji elektrycznych na ekranie panelu sterowania. Ogniwa paliwowe naładowane, zapasowe akumulatory też. Kiedy wzejdzie Słońce, zasilanie przełączy się na baterie słoneczne.
Przejechali przez próg klapy i potoczyli się po nierównej kamienistej powierzchni.
— Obawiam się, że traktor nie wjedzie do tego wąwozu — oznajmił Alexios.
Molina milczał przez chwilę, choć Alexios słyszał jego oddech w słuchawkach hełmu, po czym rzekł:
— Dobrze. Proszę podjechać jak najbliżej, pójdę pieszo.
Brwi Alexiosa powędrowały w górę. Victor ma jaja, powiedział sobie w duchu. Albo, co bardziej prawdopodobne, nęka go jakiś demon.
Alexios wiedział, jak to jest być nękanym przez demony.
WYPRAWA NA POWIERZCHNIĘ
Molina siedział w milczeniu w ciężkim skafandrze pod ciśnieniem, podskakując lekko, gdy traktor toczył się obraną trasą. Przejechali przez płytki krater, w którym znaleziono poprzednie próbki. W światłach traktora wyglądał szaro i martwo.
Poczuł, jak ogarnia go niepohamowany gniew w miejsce niepokoju, który odczuwał z powodu przebywania na powierzchni tak nieprzyjaznej planety, gdzie można zginąć z powodu najmniejszego błędu.
Odkąd pozwolił McFergusenowi i jego dyletantom zbadać próbki, nie mogą się od nich oderwać. Jeszcze jeden test. Och, przyszedł nam do głowy jeszcze jeden sposób pobierania próbek. Nie ma pan nic przeciwko, jeśli potrzymamy je jeszcze przez dzień albo dwa?
Molina wiedział, że wyniki są identyczne z tymi, które sam uzyskał. A przynajmniej w granicach marginesu błędu. Po co więc nadal piłują moje kamienie? Co takiego chcą znaleźć, czego ja jeszcze nie znalazłem? Nie mogą mi odebrać zasług. Więc po co to robią, u licha?
Pomyślał, że chyba wie, o co chodzi. Próbują udowodnić, że się myliłem. Próbują mnie zdyskredytować. Szperają, grzebią, węszą i badają, dopóki nie znajdą jakiegoś błędu w analizie, jakiejś pomyłki.
Nigdy, powiedział sobie w duchu. Nie ma pomyłki. Nie ma błędu. Bioznaczniki tam są i bez względu na to, co robią, nie pozbędą się ich stamtąd.
Ale ciągle próbują, usiłują udowodnić, że się mylę. Molina sapnął z wściekłością, ledwo zdołał się opanować. Próbował sobie przypomnieć stare porzekadło: „Niezwykłe twierdzenia wymagają niezwykłych dowodów”. Kto to powiedział? Fermi? Sagan?
A co za pieprzona różnica, zżymał się w duchu. Dowody już są. Są prawdziwe, do licha. Nie sprawią, żeby znikły.
Ale nie będą usatysfakcjonowani, dopóki nie znajdzie się więcej próbek z bioznacznikami. Dobrze. Nie znajdą ich siedząc na orbicie i gmerając w tyłkach swoimi palcami VR. Więc ja je tu znajdę. Przywiozę więcej próbek i cisnę im je w twarz, aż będą musieli przyznać mi rację.
— Zbliżamy się do tego wąwozu — zaskoczył go głos Alexiosa w słuchawkach, przywracając go do rzeczywistości.