Выбрать главу

Sam wahadłowiec był właściwie skorupą metalu powlekanego stopem ceramicznym, z silnikiem rakietowym i silniczkami manewrowymi, oraz trzema pajęczymi nogami podwozia. Yamagata prawie nie czuł przyspieszenia. Oddzielenie się od Himawari przebiegło łagodnie, a lądowanie w niskiej grawitacji Merkurego było dziecinnie łatwe.

Kiedy tylko podpory dotknęły gruntu i układ napędowy automatycznie się wyłączył, pilot obrócił fotel i zwrócił się do Yamagaty:

— Tutejsza grawitacja wynosi tylko jedną trzecią ziemskiej, sir.

Drugi pilot, ładna Europejka o wydatnych wargach, dodała:

— Podobnie jak na Marsie.

Yamagata uśmiechnął się do nich uprzejmie.

— Nigdy nie byłem na Marsie. Mój syn kiedyś myślał o przewiezieniu mnie na Księżyc, ale wtedy byłem martwy.

Para pilotów patrzyła, jak rozpina pasy i wstaje, prawie sięgając głową metalowego sufitu kabiny. Ich ostrzeżenie o niskiej grawitacji było oczywiście czystą formalnością. Yamagata polecił kapitanowi Himawari ustawić grawitację na jedną trzecią ziemskiej po osiągnięciu orbity Merkurego, po czterodniowym locie z Ziemi, więc przy jednej trzeciej g czuł się dość komfortowo.

Pochylając się nad fotelami pilotów Yamagata wyjrzał przez okno kokpitu. Choć było przyciemnione, widać było, że na zewnątrz panuje żar i upał. Bezlitosny. Słoneczny żar. Kamienista powierzchnia Merkurego była pusta, jałowa, upstrzona kraterami, pełna wijących się pęknięć. Dostrzegł długi cień rzucany przez ich wahadłowiec na nagim kamienistym gruncie, wydłużony owal.

— Słońce jest więc za nami — mruknął Yamagata.

— Tak, sir — odparł pilot. — Zajdzie za cztery godziny.

Drugi pilot, która jeszcze nie nauczyła się, że powinna się podporządkować pierwszemu, dodała:

— A potem wzejdzie znów na siedemdziesiąt trzy minuty, zanim znów zajdzie i zapadnie główna noc.

Yamagata dostrzegł na tworzy pilota niezadowolenie. Mężczyzna nie odezwał się jednak. Wskazał w kierunku zaokrąglonego kamiennego kopca.

— Tam jest baza — poinformował Yamagatę. — Piekło Dantego.

— Właśnie rozkładają rękaw dostępu — zauważył Yamagata.

Po nierównym gruncie na metalowych kołach toczyła się składana rura, która przypominała Yamagacie gąsienice o licznych nóżkach pełzającą po łodydze rośliny. Poczuł lekki wstrząs, gdy czoło rękawa uderzyło o śluzę powietrzną.

Pilot obserwował dane na panelu sterowania, migotały tam jakieś światełka, a na ekranie przesuwały się jakieś cyfry. Dotknął palcem rogu ekranu i pojawił się obraz, jeszcze więcej liczb i trzy mrugające zielone światełka.

— Rękaw połączony ze śluzą powietrzną — ogłosił, przechodząc na skrótowy profesjonalny żargon i zwrócił się do drugiego pilota: — Sprawdź go i potwierdź szczelność.

Bez słowa wstała z fotela, minęła Yamagatę i ruszyła w stronę śluzy. Krótka bliskość jej ciała i delikatny zapach kwiatowych perfum sprawiły mu przyjemność. Co by zrobiła, gdybym poprosił ją o zostanie ze mną w bazie, pomyślał Yamagata. Europejka. I sądząc z zachowania, bardzo niezależna. Ale ja umówiłem się na obiad z moimi gośćmi, przypomniał sobie. Myśl jednak gdzieś pozostała.

Po chwili spędzonej w milczeniu pilot wstał z fotela i wykonał trzy duże kroki w stronę wewnętrznej klapy śluzy. Drugi pilot podeszła z drugiej strony, z lekkim uśmiechem na wydatnych ustach.

— Potwierdzam szczelność — oświadczyła, prawie beztroskim tonem. — Rękaw jest szczelny, a układ chłodzenia sprawny.

Yamagata dostrzegł, że zewnętrzna klapa śluzy jest otwarta, a za nią rozpościera się rękaw dostępu. Uprzejmie podziękował obu pilotom i wkroczył do rękawa. Mimo niefrasobliwości, drugi pilot miała na tyle wyczucia, żeby poprawnie się ukłonić. Rękaw był duży, mógł w nim stać bez pochylania się. Podłoga lekko sprężynowała pod jego stopami. Rękaw zakręcał lekko w lewo; po pokonaniu kilku kroków nie widział już pary pilotów stojących przy klapie wahadłowca.

Potem zobaczył wejście do bazy, zamknięte. Nad zakrzywioną górną częścią klapy ktoś nabazgrał czymś krwistoczerwonym: „To jest piekło i ja jestem w nim”.

Yamagata skrzywił się. Sięgnął do elektronicznej klawiatury sterującej klapą, ale zanim jej dotknął, klapa sama stanęła otworem.

Szczupły blady mężczyzna o ciemnych włosach kręcących się nad uszami stał po drugiej stronie klapy; nie miał na sobie kombinezonu, w którym spodziewał się go zobaczyć Yamagata, ale luźną białą koszulę z długimi rękawami, ciasno zapiętymi przy nadgarstkach, i ciemne porozciągane spodnie o nogawkach upchniętych do cholewek wypolerowanych butów sięgających połowy łydki. W talii miał szeroki skórzany pas.

Uśmiechnął się uprzejmie i wyciągnął rękę do Yamagaty.

— Witam w bazie Goethe, panie Yamagata. Jest mi bardzo przyjemnie, że mogę pana powitać. Jestem Dante Alexios.

Yamagata odwzajemnił uścisk. Uścisk gospodarza był silny, uśmiech sympatyczny. Jednak z jego twarzą było coś nie tak. Dwie połówki twarzy robiły wrażenie niedopasowanych, jakby nieudolny chirurg zszył ze sobą dwie zupełnie różne twarze. Nawet jego uśmiech był jakiś krzywy; nadawał mu kpiący, a nie przyjacielski wyraz.

I te oczy. W ciemnobrązowych oczach Dantego Alexiosa czaiła się jakaś wewnętrzna furia. Yamagata to dostrzegł.

Rzeczywiście, piekło Dantego, pomyślał.

FUNDACJA „ENERGIA SŁONECZNA”

Alexios wprowadził Yamagatę do ciasnej, dusznej bazy. Była mała, zbudowana z myślą o wydajności, a nie ludzkim komforcie. Był to właściwie duży bąbel z metalu o strukturze plastra miodu, pokryty gruzem skalnym z powierzchni Merkurego, mającym chronić bazę przed żarem i promieniowaniem, w środku podzielony na pomieszczenia sypialne i większe przestrzenie. W bazie Goethe pracowały zaledwie dwa tuziny inżynierów i techników, ale odnosiło się wrażenie, że na niewielkiej przestrzeni znajdują się setki ludzi.

— Rozważaliśmy założenie bazy na orbicie okołoplanetarnej — wyjaśnił Alexios, gdy szli wzdłuż rzędu szumiących konsoli.

Yamagata czuł, że się poci, niewiele brakowało, a zacząłby odczuwać odrazę z powodu bliskości tych nieznajomych, ich obcości, zapachów ich ciał. Dostrzegł, że większość z nich jest Europejczykami lub Amerykanami; kilku z nich to Afrykanie czy Afroamerykanie. Nikt nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Wszyscy siedzieli pochyleni nad swoimi pulpitami, pogrążeni w swoich zadaniach.

— Mój pierwotny plan zakładał zbudowanie bazy na orbicie — rzekł Yamagata.

Alexios uśmiechnął się dyplomatycznie.

— Ekonomia. To potężny tyran, który dyktuje każdy nasz ruch.

Przypominając sobie lekcje tolerancji, jakie pobierał u lamów, Yamagata próbował nie okazywać odrazy. Wyczuwał zapach nieświeżego jedzenia i coś, co przypominało zapach spalonej izolacji elektrycznej.

Mówiąc dalej, jakby nic nie było w stanie zrobić na nim wrażenia, Alexios wyjaśnił:

— Obliczaliśmy to wszystko dziesiątki razy. Gdybyśmy zbudowali bazę na orbicie, musielibyśmy cały czas przerzucać tam zapasy. To nadmiernie zwiększa koszty. Tu na powierzchni mamy dostęp do wody z lodu i dużych ilości krzemu, metali, prawie wszystkich potrzebnych bogactw, także tlenu, który uzyskujemy wyżarzając skałę. Więc zdecydowałem o umieszczeniu bazy tutaj, na powierzchni.