Potrząsnęła głową.
— Ale ten człowiek jest kimś innym niż podano w aktach więźniów.
— To znaczy?
— Pacjent w ambulatorium — wyjaśniła — bełkocze coś o kosmicznej wieży. Mówi, że chcą go zabić, bo wie coś o wieży.
— Ale co wie?
Migdałowe oczy Addie były spokojne i poważne.
— Nie wiem. Ale pomyślałam, że chciałbyś z nim porozmawiać.
— Masz cholerną rację, że tak.
Wstała od biurka i Bracknell ruszył za nią do ambulatorium. Jej pacjent spał albo był nieprzytomny, kiedy wcisnęli się do malutkiego pomieszczenia. Drugie łóżko było puste. Aparatura medyczna cicho popiskiwała. Pomieszczenie pachniało środkami do dezynfekcji, które przebijały się przez metaliczny odór krwi.
Bracknell zobaczył wysokiego, szczupłego mężczyznę o długich rękach i nogach, leżącego na wąskim ambulatoryjnym łóżku. Miał nadal na sobie ubranie, w którym go przyniesiono: szary kombinezon, pomięty i ciemny od potu, pochlapany krwią. Miał poranioną, opuchniętą twarz, z opatrunkiem natryśniętym na rozciętą brew, i drugim na złamanym nosie. Był unieruchomiony pasami, a z lewego ramienia sterczała mu rurka kroplówki.
Addie uruchomiła komputer diagnostyczny i na ścianie przy łóżku pojawiły się przekroje ciała pacjenta.
— Ma kilka poważnych obrażeń — wyszeptała. — Solidnie go sprali. Jeszcze parę minut i byłoby po nim.
— Wyjdzie z tego?
— Podawana przez komputer prognoza nie jest korzystna.
Kontaktowałam się z Selene, żeby przysłali statek szpitalny, ale dla więźnia pewnie nie będą sobie robić takiego kłopotu.
— Jak on się nazywa? — spytał Bracknell.
— Tu jest problem — odparła, marszcząc lekko nos. — Nie wiem. W aktach więziennych figuruje jako Jorge Quintana, ale kiedy sprawdziłam jego profil DNA, ziemskie archiwa podały nazwisko Toshikazu Koga.
— Japończyk?
— Japońskiego pochodzenia, Amerykanin w trzecim pokoleniu. Wychowany w Selene, gdzie ukończył z wyróżnieniem inżynierię molekularną.
Bracknell gapił się na nią.
— Nanotechnologia?
— Chyba tak.
Bracknell wpatrzył się w nieprzytomnego skazańca. Nie wyglądał na Azjatę, w jego twarzy było jednak coś dziwnego. Skóra była naciągnięta na wystające kości policzkowe, a kwadratowa szczęka jakoś nie pasowała do reszty twarzy, jakby ktoś mu ją podmienił. Kolor skóry też miał dziwny, plamistoszary. Bracknell nigdy nie widział takiego odcienia skóry.
Spojrzał na Addie.
OPOWIEŚĆ WIĘŹNIA
— Prędzej czy później i tak mnie zabiją — rzekł Toshikazu Koga, słabym, pełnym wysiłku szeptem. — Już nie mam dokąd uciekać.
Bracknell pochylił się nad ambulatoryjnym łóżkiem, żeby go lepiej słyszeć. Addie siadła na drugim, pustym łóżku.
— Kto chce cię zabić? — spytała. — I dlaczego?
— Podniebna wieża…
— Co o niej wiesz? — dopytywał się Bracknell.
— Byłem lojalnym wyznawcą, Wierzącym…
— O co chodzi z wieżą?
— Nie wiedziałem. Powinienem był się domyślić. — Toshikazu zakaszlał. — Ale ja po prostu nie chciałem wiedzieć.
Bracknell musiał włożyć wiele wysiłku w panowanie nad sobą, żeby nie złapać tego mężczyzny za ramiona i wytrząść z niego odpowiedzi.
— Czego nie chciałeś wiedzieć? — spytała łagodnie Addie.
— Te pieniądze. Nie płaciliby tyle za coś legalnego. Powinienem był odmówić. Powinienem był…
— Do licha! — warknął Bracknell. — Znów stracił przytomność.
Addie rzuciła okiem na aparaturę medyczną.
— Musi odpocząć.
— Ale on wie coś o wieży! Coś z nanotechnologią.
Wstając z łóżka i patrząc mu prosto w oczy, Addie rzekła:
— Jeśli umrze, niczego się nie dowiemy. Niech odpoczywa. Spróbuję uratować mu życie.
Bracknell pokiwał głową, doskonale wiedząc, że ona ma rację, choć musiał walczyć z chęcią wyciśnięcia prawdy choćby z nieprzytomnego pacjenta.
— Daj mi znać, jak odzyska przytomność.
Doszedł do drzwi i odwrócił się.
— I nie pozwól, żeby ktokolwiek się koło niego kręcił. Nikogo nie wpuszczaj!
Gwałtowność tego polecenia przeraziła ją.
Przez następne dwa dni, krok po kroku wydobyli z Toshikazu całą historię. Addie kilkakrotnie kontaktowała się z Selene, prosząc o pomoc medyczną, zanim Alhambra oddali się zanadto od Księżyca.
— Mogę tylko ustabilizować jego stan. Umrze, jeśli ktoś nie udzieli mu odpowiedniej pomocy medycznej.
Bracknell miał nadzieję, że przeżyje wystarczająco długo, żeby opowiedzieć, co wie o kosmicznej wieży.
Toshikazu Koga był inżynierem w laboratorium nanotechnologicznym w Selene. Pracował głównie przy nanomaszynach zaprojektowanych w celu pozyskiwania czystych metali z rud asteroidalnych. Epoka, kiedy skalne szczury kopały rudy i topiły je tradycyjnymi metodami, by pozyskać metale, należała do przeszłości: teraz nanomaszyny rozbierały rudę atom po atomie, a górnicy czekali na zakończenie procesu siedząc sobie wygodnie w swoich statkach.
Toshikazu Koga był także Wierzącym, zagorzałym, praktykującym członkiem Nowej Moralności. Choć jego współwyznawcy nie akceptowali nanotechnologii, on nie dostrzegał niczego złego w praktykowaniu jej na Księżycu albo w kosmosie.
— Tutaj jest zupełnie inaczej niż na Ziemi, gdzie jest dziesięć miliardów ludzi stłoczonych ramię w ramię — opowiadał tym, którzy krzywili się z niechęcią na wieść o tym, czym się zajmuje. — Tu, na Księżycu, nanomaszyny wytwarzają powietrze, którym oddychamy, i wodę, którą pijemy. Ekstrahują z regolitu hel 3, który służy za paliwo do generatorów fuzyjnych. A teraz pomagam górnikom w Pasie Asteroid, dzięki czemu wygodniej i bezpieczniej im się żyje.
Jego praca przy nanotechnologii miała jeszcze jeden aspekt. Jego brat Takeo prowadził luksusową klinikę w kraterze Hell, gdzie wykorzystywał nanotechnologiczną wiedzę Toshikazu do celów medycznych. Z powodów religijnych Toshikazu czuł się niepewnie pomagając bratu w wykorzystaniu nanomaszyn do odmładzania starzejących się kobiet i mężczyzn, do celów tak trywialnych, jak operacje plastyczne.
— Dlaczego mielibyśmy korzystać ze skalpela albo odsysania tłuszczu — tłumaczył mu brat — skoro możemy wytworzyć nanoboty poprawiające opadającą linię szczęki albo załatwiające problem sterczącego brzucha?
Toshikazu wiedział, że jego brat zajmuje się czymś więcej, nie tylko podnoszeniem biustów i ujędrnianiem pośladków. Wiele osób zwracało się do niego z prośbą o całkowitą zmianę wyglądu twarzy. Takeo przyjmował ich pieniądze i nigdy nie pytał, dlaczego chcieli zmienić wygląd. Toshikazu wiedział, że byli to przestępcy, próbujący umknąć sprawiedliwości.
Był zaskoczony, kiedy dwóch urzędników Kościoła odwiedziło go w laboratorium w Selene.
— Na początku myślałem, że będą się domagać jakichś dowodów przeciwko mojemu bratu — szeptał z bólem do Bracknella na ambulatoryjnym łóżku. — Ale nie… to było coś gorszego.
Jeden z gości był wysokim urzędnikiem Nowej Moralności. Drugi należał go chińskiego odłamu ruchu Kwiecistego Smoka. Domagali się nanomaszyn, które mogły niszczyć włókna fulerenowe.
Słysząc te słowa, Bracknell chwycił mężczyznę za ramię tak mocno, że ten aż zawył. Addie wpadła zobaczyć, co się dzieje.
— Zabijesz go! — wrzasnęła na Bracknella.
— Przepraszam — wyjąkał. — Nie chciałem zrobić mu krzywdy.