Выбрать главу

Widok syna nieodmiennie go zaskoczył. Nobuhiko Yamagata był fizycznie w tym samym wieku co ojciec, z powodu lat spędzonych przez Saito w komorze kriogenicznej.

— Ojcze — rzekł Nobu pochylając głowę w pełnym szacunku ukłonie — mam nadzieję, że miałeś przyjemną podróż i jesteś bezpieczny na orbicie Merkurego. — Zanim Saito zdołał odpowiedzieć, Nobu dodał żartobliwym tonem: — I mam nadzieję, że zabrałeś ze sobą krem do opalania.

Saito odchylił się w fotelu i roześmiał się.

— Krem do opalania! Wiesz, nie przyleciałem tu, żeby się opalać.

Wiedział, że jego słowa dotrą do Nobu dopiero po jedenastu minutach, a odpowiedź Nobu nadejdzie po kolejnych jedenastu. Saito zaczął się bezzwłocznie opisywać swoją wizytę w bazie Goethe na Merkurym i problem z ogniwami na satelitach energetycznych.

— Ten cały Alexios — zakończył — twierdzi, że przesłał dane dla twoich ekspertów. Czekam z niecierpliwością na ich opinię.

A potem czekał. Yamagata wstał z fotela, podszedł do baru i nalał sobie miarkę Glenlivet, wychylił szklaneczkę i czuł, jak ciepło whisky rozchodzi się po jego ciele. Przeszedł na drugą stronę kajuty, przyjrzał się zdobiącym ściany hologramom przedstawiającym starożytne krajobrazy i usiłował nie patrzeć na zegarek.

Już wiem, jak wykorzystać ten czas, pomyślał i opadł na krzesło przy biurku. Otworzył nowe okno na ekranie ściennym i wywołał bazę danych pracowników. Przeszukiwanie zdjęć i nazwisk pilotów zajęło mu kilka minut. Ach, uśmiechnął się zadowolony. Oto ona: Birgitta Sundvall. Miałem rację, to Szwedka. Stanu wolnego. Dobrze. Zatrudniona dnia…

Przejrzał całe jej dossier. Było też kilka zdjęć kobiety i Yamagata przyglądał się jednemu z nich, gdy głos syna przerwał tę sielankę.

— Alexios przesłał mi dane dotyczące degradacji ogniw słonecznych, ojcze — odpowiedział w końcu Nobuhiko.

Yamagata natychmiast usunął bazę danych pracowników z ekranu, jakby jego syn mógł ją zobaczyć aż na Ziemi. Nobu mówił dalej:

— Wygląda na to, że to poważny problem. Moi analitycy twierdzą, że spadek wydajności energetycznej prawie całkowicie niweczy korzyści płynące z umieszczenia satelitów na orbicie wokół Merkurego.

Yamagata wiedział, że przerywanie mu nie ma sensu i pozwolił swemu synowi mówić dalej.

— Jeśli ta analiza okaże się prawdziwa, projekt na trzeba będzie spisać na straty, ojcze. Koszty działalności na Merkurym będą po prostu za wysokie. Równie dobrze można wprowadzić satelity na orbitę okołoziemską, jeśli uwzględnić wszystkie czynniki.

— Ale czy już uwzględniliśmy wszystkie czynniki? — warknął Yamagata. — Nie wierzę, że taki problem może nas powstrzymać. Przeprowadzaliśmy analizy degradacji ogniw zanim zaczęliśmy ten projekt. Dlaczego rzeczywiste wartości aż tak bardzo się różnią od prognoz?

Yamagata uświadomił sobie, że jest rozzłoszczony. Wziął głęboki oddech i spróbował przypomnieć sobie uspokajającą mantrę.

— Proszę, skontaktuj się ze mną — zwrócił się do syna — jeśli twoi ludzie będą mieli jakieś konkretne odpowiedzi na moje pytania.

Przerwał połączenie. Ekran ścienny zgasł.

Z technicznego punktu widzenia projekt na Merkurym nie był finansowany przez Yamagata Corporation. Saito oficjalnie przeszedł na emeryturę, gdy został przywrócony do życia po kriogenicznym śnie. Kiedy zaś opuścił klasztor i powrócił do świata, wykorzystał swój majątek osobisty i założył Fundację „Energia słoneczna”, rozpoczynając projekt na Merkurym. Oficjalnie, dla Nobu i reszty świata, projekt miał na celu generowanie niedrogiej energii elektrycznej dla rozwijających się skupisk ludzkich w całym Układzie Słonecznym. Tylko Saito Yamagata wiedział, że prawdziwym celem ma być dostarczenie energii dla ludzkich badaczy pragnących polecieć do gwiazd.

Saito — i jeszcze jedna osoba.

PAH

Nawet dwanaście lat życia w klasztornej celi nie pozwoliło Yamagacie wyzbyć się tęsknoty za podstawowymi wygodami. Yamagata nie uważał, by jego kwatera na pokładzie Himawari była szczególnie wystawna, uważał jednak, że odrobina luksusu mu się należy. Siedząc na honorowym miejscu przy niewielkim stole jadalnym w mesie oficerskiej, uśmiechnął się, wspominając, jak wielki piętnastowieczny chiński admirał Zheng He zarządził przyjmowanie „kobiet do towarzystwa” do załóg wielkich okrętów pływających w celach badawczych i handlowych. Ja nie posunąłem się aż tak daleko, pomyślał Yamagata, choć obraz pilot Sundvall miał dalej przed oczami.

Po jego prawej stronie siedział biskup Danvers, sącząc powoli malutki kieliszek sherry. Był rosłym mężczyzną, o potężnych ramionach i znacznej wadze. Wyglądał jednak, jakby był miękki, miał okrągłą twarz i ciało, choć Yamagata dostrzegł, że Danvers ma potężne, ciężkie ręce, ze stwardniałymi modzelami i sterczącymi kostkami. Ręce murarza w ciele duchownego, pomyślał Yamagata. Po lewej stronie Yamagaty siedział Victor Molina, astrobiolog z jakiegoś środkowozachodniego amerykańskiego uniwersytetu. Kapitan statku, Chuichi Shibasaki, siedział po drugiej stronie stołu.

Biskup Danvers przyleciał na pokładzie Himawari, gdyż Nowa Moralność nalegała, by baza na Merkurym otrzymała kapelana, a szef projektu prosił, by właśnie Danvers podjął się tej misji. Danvers jednak nie wykazywał chęci do rezygnacji z wygód, jakie oferował statek i schodzenia na powierzchnię planety. Praktycznie nikt z załogi statku, składającej się głównie z Japończyków, nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, ale biskup nie wydawał się przejmować tą ich ateistyczną obojętnością. Prędzej czy później zejdzie na powierzchnię Merkurego, by zaoferować ludziom przebywającym w bazie Goethe duchowe przewodnictwo. O ile ktoś sobie tego zażyczy. Ciekawe, jaka byłaby opinia biskupa o kobietach do towarzystwa, pomyślał Yamagata, powstrzymując uśmieszek.

Danvers odstawił swój kieliszek, z którego dopiero co trochę i odezwał się ostrym, przeszywającym głosem.

— Victorze, czy rzeczywiście sądzisz, że znajdziesz jakieś żywe istoty na powierzchni Merkurego?

Victor Molina i biskup Danvers znali się wcześniej, tak poinformowano Yamagatę. Byli od dawna przyjaciółmi. Biskup udzielał nawet Molinie ślubu.

Molina miał oliwkową karnację, zdumiewające oczy barwy kobaltu i wystający podbródek nadający mu zadziorny wygląd. Bujne włosy barwy piasku spiął w koński ogon spinką z asteroidalnego srebra, dopasowaną do kolczyków wpiętych w płatki uszu. Już wypił swoje sherry i odpowiedział biskupowi, gdy jeden ze stewardów napełniał mu kieliszek.

— A czemu nie? — odparł nieco agresywnym tonem. — Przecież znaleźliśmy organizmy żywe na Marsie i księżycach Jowisza, prawda?

— Tak, ale…

— A te olbrzymie stworzenia w oceanie na Jowiszu? Może nawet są inteligentne?

Biskup mrugał ze złością bladymi oczami.

— Inteligentne? Bzdura! Na pewno nie wierzysz…

— To nie jest kwestia wiary, Elliocie, to fakty. Nauka opiera się na obserwacjach i pomiarach, nie jakichś apriorycznych bajkach.

— Nie jesteś Wierzącym — mruknął biskup.

— Jestem obserwatorem — warknął Molina. — Mam sprawdzić, jakie są fakty.

Yamagata pomyślał, że Molinie przydałaby się lekcja pokory u lamów. Odkrył, że różnice między tymi dwoma go fascynują.

Twarz biskupa Danversa była lekko zarumieniona, Yamagata nie był w stanie określić, czy z gniewu, czy z zażenowania. Miał rzednące włosy zaczesane do przodu, by ukryć cofającą się linię czoła. Yamagata przypuszczał, że odmawia poddawania się terapiom odmładzającym; pewnie jest to sprzeczne z jego religijnymi zasadami. Tymczasem Molina wyglądał jak młody Lancelot: przeszywający wzrok, bujne włosy, silne ramiona. Yamagata wyobraził go sobie, jak pędzi na rozbrykanym rumaku, szukając jakiegoś smoka do zaszlachtowania.