— Niewiele pamiętam… — grał na zwłokę Bracknell.
— Może ja będę w stanie panu pomóc — rzekł DaSilva.
— Mam nadzieję — mruknął Bracknell.
— Zanim zaczniemy badać panu mózg, by sprawdzić, czy nie ma pan jakichś fizycznych urazów, poddam pana prostemu testowi.
— To znaczy?
DaSilva uśmiechnął się radośnie i wyjął z kieszeni na piersi palmtopa.
— Nazywam go testem „czy to coś panu mówi”. Przeczytam panu nazwiska członków załogi Alhambry, a pan mi powie, czy to się panu jakoś kojarzy.
Bracknell skinął głową, intensywnie rozmyślając. Dziesięć milionów dolarów! Gdybym tylko był w stanie zdobyć te pieniądze…
— Wallace Farad — odczytał DaSilva.
Bracknell zamrugał.
— Kapitan nazywał się Farad.
— Doskonale! Jednak coś pan pamięta.
— Kapitana nie można zapomnieć — zapewnił żarliwie Bracknell i przypomniał sobie, że kapitan już nie żyje. I Addie też. I cała reszta. Martwi. Zabici przez Yamagatę.
— Nazwisk kobiet nie będę czytał — powiedział DaSilva. — Nie sądzę, żeby pan przeszedł operację zmiany płci, zanim pana znaleźli.
Pratt uprzejmie zachichotał. Bracknell pomyślał o Addie i milczał.
DaSilva odczytał kilka nazwisk, a Bracknell próbował wymyślić, co ma zrobić.
Na koniec DaSilva odczytał:
— …i Dante Alexios. To ostatni.
Bracknell wiedział, że tak nazywał się drugi oficer. Niewiele o nim wiedział, poza tym, że nie był skazańcem i nie miał żony ani dzieci.
— Dante Alexios — powtórzył. — Dante Alexios…
— Coś to panu mówi? — spytał DaSilva z nadzieją.
Bracknell spojrzał na psychotechnika.
— Dante Alexios! To chyba ja!
Pratt nie wyglądał na zachwyconego.
— Doskonale. Obawiam się jednak, że będzie pan musiał udowodnić swoją tożsamość, zanim złożę wniosek o wypłatę odszkodowania.
KRATER HELL
Paragraf 22, rozmyślał Bracknell siedząc na łóżku. Mogę dostać dziesięć milionów dolarów jeśli udowodnię, że jestem Dante Alexios, więc muszę im pozwolić na przeskanowanie mojego ciała. Kiedy jednak to zrobią, od razu odkryją, że jestem Mance Bracknell i odeślą mnie do Pasa jako skazańca.
Do jego pokoju wpadła jakaś inna pielęgniarka i położyła mu na kolanach tablet.
— Proszę przycisnąć prawy kciuk do pustego kwadracika — poprosiła.
— Co to jest? — warknął.
— Standardowa zgoda na pełny skan ciała. Potrzebujemy pańskiego odcisku kciuka.
Nie chcę tego, pomyślał Bracknell, i nie chcę zostawiać im mojego odcisku. Mogliby porównać go z odciskiem prawdziwego Dantego Alexiosa.
Oddał tablet pielęgniarce.
— Nie.
Wyglądała na zdziwioną.
— Co pan chce przez to powiedzieć? Musi pan to zrobić, w przeciwnym razie nie będziemy mogli pana zbadać.
— Nie chcę badania. Jeszcze nie.
— Musi pan się mu poddać — rzekła pielęgniarka, trochę zmieszana, trochę zła. — Tak jest napisane w pana karcie.
— Nie teraz — odparł Bracknell. — Może jutro.
— Zmuszą pana do tego, czy pan chce czy nie.
— Akurat! — warknął. Pielęgniarka cofnęła się o pół kroku. — Nie jestem przestępcą ani wariatem. Jestem wolnym obywatelem i nie życzę sobie, by mnie zmuszano do czegoś, czego nie chcę.
Patrzyła na niego w zdumieniu.
— Ale to dla pańskiego dobra.
— To ja decyduję, co jest dla mnie dobre, dziękuję. — Bracknell poczuł, jak ogarnia go fala zadowolenia. Uświadomił sobie, że nie domagał się niczego od lat. Kiedyś byłem kimś ważnym, pomyślał. Wydawałem rozkazy i ludzie pędzili, żeby je wykonać. Nie jestem żadnym skazańcem ani zboczeńcem.
Nie zabiłem tych ludzi. To był Yamagata.
Ruda pielęgniarka stała przy jego łóżku i z zakłopotaniem przekładała tablet z ręki do ręki.
— Proszę posłuchać — rzekł łagodnie — dużo przeszedłem. Nie mam ochoty, żeby mi ktoś grzebał i zaglądał…
— Badanie jest całkowicie nieinwazyjne — oznajmiła pielęgniarka z nadzieją.
— Dobrze, coś pani powiem. Proszę znaleźć dla mnie jakąś parę butów, żebym mógł trochę pochodzić i rozprostować kości. Jutro rano podpiszę zgodę. Dobrze?
Wyglądała, jakby odczuła ulgę, ale zarazem mu niedowierzała.
— Muszę zapytać mojego zwierzchnika.
— Doskonale. Ale najpierw proszę dać mi jakieś buty.
Niecałe pół godziny później Mance Bracknell opuścił ruchliwe lobby szpitala w Selene w swoim starym, szarym kombinezonie i parze pomarszczonych szpitalnych butów. Nikt nie próbował go zatrzymywać. Nikt go nawet nie zauważył. W lobby był tylko jeden strażnik, a kiedy Bracknell bezczelnie mu pomachał, też odwzajemnił gest. Nie miał na sobie szpitalnego ubrania, więc dla strażnika wyglądał jak ktoś z gości odwiedzających szpital. Albo ktoś z pracowników działu konserwacji w drodze do domu.
Większość Selene mieściła się pod ziemią, więc i szpital znajdował się na drugim poziomie licząc od góry. Pierwszym krokiem ze strony Bracknella było uruchomienie mapy na ekranie informacyjnym po drugiej stronie korytarza, naprzeciwko wejścia do szpitala. Znalazł centrum transportu, w górę koło Grand Plaza i ruszył w tym kierunku.
Jestem wolny, cieszył się idąc przestronnym korytarzem, mijając ludzi zmierzających w przeciwnym kierunku. Nie mam nic w kieszeni, a ludzie ze szpitala mogą wezwać ochronę Selene, żeby mnie szukali, ale teraz jestem wolny i mogę iść, dokąd zechcę.
Chciał pojechać do krateru Hell.
Znalazł ruchome schody i pojechał do Grand Plaza, zbudowanego na powierzchni wielkiego krateru Alphonsus. Betonowa kopuła wyrastała z pasma gór otaczających krater i sięgała podłoża krateru. Bracknell dostrzegł, że na Plaża jest zielono od trawy i krzewów; wzdłuż wijących się ścieżek zasadzono nawet drzewa. Był tam basen o wymiarach olimpijskich. Muszla koncertowa i scena. Sklepy i małe kafejki, gdzie ludzie siedzieli, gawędzili i sączyli drinki. W powietrzu było słychać śpiew i muzykę. Turyści latali pod kopułą na specjalnych, wypożyczonych plastikowych skrzydłach napędzanych siłą mięśni. Bracknell poczuł zapach kwiatów i gotowanego jedzenia.
To niesamowite, pomyślał, idąc w stronę centrum transportowego. Od tego mnie właśnie odcięli: prawdziwego życia, prawdziwych ludzi cieszących się życiem. Wolność. I wtedy uświadomił sobie, że nie ma ani gotówki, ani kredytu. Jak ja się tam dostanę? Wolność nie znaczy wiele, jeśli jesteś bez grosza.
Gdy zbliżył się do centrum transportowego, energiczny młody człowiek w jaskrawej sportowej koszuli, z promiennym uśmiechem zbliżył się do niego.
— Jedzie pan do krateru Hell?
Bracknell przyjrzał mu się. Blond włosy przystrzyżone na wojskową modłę, przyklejony do twarzy uśmiech, doskonale zęby. Usłużny akwizytor, pomyślał.
— Właśnie się zastanawiam — odparł.
— Proszę koniecznie odwiedzić kasyno Sam Gunn’s Inferno — rzekł z uśmiechem młody człowiek. — Tam to jest czad.
— Czad? — Bracknell udał naiwnego.
— Ruletka, blackjack, stoły do gry w kości w niskiej grawitacji, mistrzowskie zawody karate. — Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. — Piękne kobiety i darmowy szampan. Brudne myśli, czyste ciała. Cóż więcej trzeba?