Выбрать главу

Molina nagle pochylił się nad stolikiem i chwycił oba arkusze.

— Dzwonię do McFergusena. Padłem ofiarą oszustwa. A potem zadzwonię do mediów. Nowa Moralność zapłaci mi za to! Pokażę wszystkim, czym naprawdę są ci śpiewający psalmy hipokryci!

Dokładnie tak, jak przypuszczałem, powiedział sobie Alexios. Na głos jednak starał się brzmieć jak człowiek rozsądny:

— Zgoda, należy zadzwonić do McFergusena. Ale konferencja prasowa? Czy naprawdę atakowanie Nowej Moralności jest konieczne?

— Czemu nie? — warknął Molina. — Co mam do stracenia?

Lara zerwała się na równe nogi.

— Victorze, pan Alexios ma rację. Nie próbuj działać pochopnie. Porozmawiaj najpierw z McFergusenem. Może on będzie w stanie znaleźć jakieś wyjście z sytuacji.

— Jakie wyjście? Nawet jeśli udowodnię, że padłem ofiarą oszustwa, i tak wyjdę na idiotę. Nikt mi już nie uwierzy. To koniec mojej kariery!

— Może jednak…

— A może nie! Zniszczyli mnie. To ja teraz zniszczę ich. A ciebie w szczególności, Elliocie, ty kłamliwy, przeklęty łajdaku!

Danvers patrzył na astrobiologa z pobladłą z przerażenia twarzą i łzami w oczach.

Molina złapał żonę za nadgarstek i wybiegł z kajuty, zostawiając Alexiosa sam na sam z biskupem.

— Nie zrobiłem tego — jęknął Danvers w przerażeniu. — Bóg mi świadkiem, że nigdy czegoś takiego nie zrobiłem.

Danvers pokiwał ponuro głową i wskazał gestem w stronę biurka, gdzie leżał palmtop. Alexios spędził pół godziny bawiąc się komputerem biskupa, gdy tymczasem ten siedział na sofie w ponurym milczeniu. Alexios znalazł ślad wiadomości, za umieszczenie której przedtem zapłacił. Wyglądało to, jakby usunięto ją z aktywnej pamięci, ale ślad nadal znajdował się w rdzeniu.

Wstając od biurka, Alexios skłamał:

— Cóż, jeśli coś takiego jest w komputerze księdza, to lepiej, żeby ksiądz zapłacił jakiemuś lepszemu fachowcowi za szukanie.

— To nie ma znaczenia — odparł Danvers ze zwieszoną głową.

— Moim zdaniem to dość ważne.

Danvers rzekł cicho, z rozpaczą:

— Niczego pan nie rozumie. Taki skandal mnie zniszczy. Nowa Moralność nie dopuszcza nawet podejrzenia umyślnych złych działań w przypadku hierarchii. Musimy być ponad złem, nawet ponad podejrzeniami. Kiedy Victor to rozgłosi… W Nowej Moralności będę skończony. Skończony.

Alexios wziął głęboki oddech, po czym odparł:

— Może dostanie ksiądz stanowisko kapelana na więziennym statku albo w Pasie Asteroid. Tam też potrzebują duchowej pociechy.

Danvers podniósł głowę i zamrugał. Wyglądał, jakby w ciągu pół godziny postarzał się o dziesięć lat.

Alexios uśmiechnął się i zastanowił. Nie przeżyjesz tam ani miesiąca, stary tłusty kanciarzu. Ktoś cię udusi, jak będziesz śpiewał swoje hymny.

POKŁAD OBSERWACYJNY

Alexios stał w półmroku na pokładzie obserwacyjnym Himawari i patrzył przez bąbel ze szkłostali na upstrzone gwiazdami głębiny kosmosu, przesuwające się powoli przed jego oczami. Nerwowo przebierał palcami. Oczy niebios, powiedział sobie w duchu, przypominając sobie wiersz z czasów szkolnych. Armia niezmiennych praw, tak właśnie poeta określał gwiazdy.

Powinienem odczuwać triumf, pomyślał. Kariera Victora legła w gruzach, a Danvers popadł w niełaskę. Został tylko Yamagata i za niego niedługo się zabierze. Nie czuł jednak upojenia zwycięstwem. Żadnego triumfu. W środku czuł się martwy, zimny i obojętny. Całe lata czekałem, żeby ich dopaść, wreszcie się udało i co? Victor spędzi resztę życia na jakimś podrzędnym uniwersytecie, próbując odkupić swoje potknięcie na Merkurym. A Danvers zostanie zawieszony, czy co tam robią w Nowej Moralności z niepotrzebnymi ludźmi. I co z tego? Czy to coś zmieni w moim życiu?

Lara, pomyślał. Teraz wszystko zależy od Lary. Zrobiłem to dla niej. To myśl o niej trzymała mnie przy życiu przez te długie lata w Pasie. Była jedynym promykiem nadziei, kiedy byłem więźniem, nieszczęsnym wygnańcem.

Statek obrócił się i w polu widzenia pojawiła się tarcza Merkurego, jałowa, wyżarzona, upstrzona kraterami, pokryta pęknięciami i uskokami. Jak twarz bardzo starego człowieka, pomyślał Alexios, człowieka, który żył za długo. Dostrzegł Unię klifów i zniszczone, zwietrzałe góry otaczające pierścieniem stary krater.

Wiedział, gdzie jest baza Goethe, ale nie widział stąd skromnego kopca kamieni chroniącego kopułę, ani śladów pojazdów, które rzeźbiły koleiny w cienkiej warstwie pyłu na powierzchni.

Kiedy zbudujemy już wyrzutnię masy, będzie ją widać z orbity, pomyślał. Pięć kilometrów długości. Będzie doskonale widoczna.

Drzwi za nim otworzyły się i do ciemnego pomieszczenia wpadł promień słońca z korytarza. Alexios poczuł, jakby serce skurczyło mu się w piersi. Nie ośmielił się odwrócić, ale w odbiciu w szkłostali dostrzegł, że to Lara.

Odwrócił się, a ona zamknęła drzwi. W pomieszczeniu znów zapanował półmrok, ale i tak widział jej piękną twarz, ciekawość w oczach.

— Poprosił mnie pan o spotkanie? — spytała cichym, niskim głosem.

Zauważył, że wstrzymywał oddech. Skinął głową, po czym zdołał wykrztusić:

— To jedno z nielicznych miejsc na statku, gdzie można się spotkać na osobności.

— Czy ma pan jakieś dalsze informacje o moim mężu?

— Nie… tak naprawdę to nie… — musiał powstrzymywać się ze wszystkich sił, żeby nie wziąć jej w ramiona. Słyszał, jak głośno bije mu serce.

— Nie rozumiem — rzekła Lara marszcząc brwi. — Prosił mnie pan o spotkanie, na osobności, bez Victora.

— Laro, to ja — wyrwało mu się. — Mance.

Otworzyła usta ze zdumienia.

— Wiem, że wyglądam inaczej — mówił, nie mogąc po wstrzymać potoku słów. — Musiałem zmienić wygląd, pochodzenie, przyleciałem na Merkurego, ale nie miałem pojęcia, że ty też tu będziesz, a teraz nie potrafię już dłużej odgrywać tej komedii. Chciałbym…

— Mance? — szepnęła z niedowierzaniem.

— Tak, to ja, kochana.

Cofnęła się o kilka kroków i opadła na ławkę biegnącą wzdłuż tylnej grodzi pomieszczenia.

— To niemożliwe — rzekła bezbarwnym głosem.

Podszedł do niej, ukląkł i złapał ją za ręce. Widział w jej oczach odbicie gwiazd; nagle na jej twarz padł jaskrawy odblask Merkurego, kładąc na jej rysy światło oraz cień.

— Wiem, że wyglądam inaczej, Laro. Ale to naprawdę ja, Mance. Mam nową tożsamość. Jestem wolny. Stary Mance Bracknell nie żyje, przynajmniej oficjalnie. Możemy zacząć nowe życie. Zacząć tam, gdzie skończyliśmy.

Wzdrygnęła się jak człowiek budzący się z transu.

— Zacząć życie na nowo?

— Tak! Kocham cię, najdroższa, chcę się z tobą ożenić i…

— Ja już mam męża. I mam z nim ośmioletniego syna.

— Możesz rozwieść się z Victorem. Nikt nie będzie miał ci za złe, że odeszłaś.

W jej oczach pojawiło się zrozumienie.

— To ty mu to zrobiłeś! To nie Elliott, to ty!

— Zrobiłem to dla ciebie — przyznał.

— Zniszczyłeś karierę mojego męża i reputację Elliotta.

— Bo cię kocham.

— Cóż to za miłość?

Alexios dostrzegł w jej oczach obrzydzenie.

— Nie rozumiesz — rzekł. — Oni mnie zniszczyli. Victor rozmyślnie kłamał na moim procesie. Chciał się mnie pozbyć, żeby zdobyć ciebie. Ukradł mi cię. Ukradł mi całe życie!

— A teraz chcesz je odebrać.